Była liderka rankingu lepsza od zmierzającej dziś na czoło listy WTA reprezentantki Danii. - Cieszę się tenisem bardziej niż kiedyś, jestem szczęśliwa z 33. miejsca na świecie - mówiła jeszcze ubiegłoroczna emerytka Henin, która licznymi błędami (aż 52 niewymuszone, połowa w I secie) skomplikowała sobie sprawę w starciu z często zasięgającą rad ojca (- To co ci mówiłem, jak się masz ustawiać; Nie możesz jej tak podnosić piłki!) Woźniacką, by w Crandon Park awansować w końcu do najlepszej czwórki. Przed trzema laty grała tam w finale.
To, że Henin (33. w rankingu) jest lepszą tenisistką od 20-latki z Odense, można było zauważyć na korcie, gdzie jednak bojowo nastawiona Walonka (to jej czwarty turniej od powrotu do tenisa) często traciła kontrolę nad wydarzeniami. - Jest sprytną zawodniczką, nigdy nie uderza dwóch kolejnych piłek w tym samym rytmie - mówi o Karolinie. Po błyskawicznym przełamaniu na otwarcie zapowiadało się na pogrom, ale Henin (50 kończących uderzeń przy 21 rywalki) natychmiast straciła prowadzenie. Po godzinie gry było dopiero 5:5, ale nawet kiedy wtedy nastąpił break i siedmiokrotna mistrzyni wielkoszlemowa serwowała na seta, nie poprowadziła sprawy do końca i przegrała w tie breaku.
Błąd bekhendowy dał Woźniackiej (35 niewymuszonych błędów w meczu) pierwszą partię, a problemy mięśniowe przeciwniczki (była przerwa medyczna) nadzieję na lżejszy opór w drugim secie. - Po takiej przerwie od gry kontuzja, którą mam od jakiegoś tygodnia, jest czymś normalnym. Poza tym ona zmuszała mnie do biegania po całym korcie - tłumaczyła. Henin była potem już skuteczniejsza: w obu kolejnych partiach wystarczało jej jedno przełamanie. - Nie miałam już w późniejszej fazie świeżości, ale potrafiłam nadal robić różnicę - powiedziała. W decydującym secie Woźniacka (nie utrzymała podania przy 1:1) nie miała nawet break pointa.