Tenis nadwiślański: "Ołówek" też pisze historię

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Michał Przysiężny jako trzeci Polak w historii wchodzi do czołowej setki rankingu. To pozycja wyjściowa na wyższy poziom tenisowy. Koniec z challengerami, czas na poważną rywalizację, którą drugi polski singlista pozna na nowo w turniejach ATP World Tour i - w końcu - w Wielkim Szlemie.

W tym artykule dowiesz się o:

Witamy w Top 100, pięć miesięcy po Łukaszu Kubocie, w 27. roku życia i dziesiątym sezonie kariery, naznaczonej problemami zdrowotnymi i mentalnością, która nie pozwalała dotąd na wykorzystywanie szczególnego talentu. Bo tenis Przysiężnego ma znaczek jakości: bardziej niż do Kubota bliżej mu do Federera. Tak mówi Wojciech Fibak - człowiek, który będąc młodszym od obu dzisiejszych twarzy polskiego tenisa został dziesiątą rakietą świata.

Przysiężny, rocznik 1984, głogowianin osiadły we Wrocławiu, idzie w ślady najwybitniejszego polskiego tenisisty. Był (i może znów być, mimo obecności Kubota!) liderem kadry narodowej i wygrywa turnieje. Triumf w Helsinkach w grudniu ubiegłego roku jest największym tytułem w polskim tenisie od 1982 roku, kiedy Fibak (11 lat w Top 100) wygrał imprezę WCT w Chicago. Ale teraz basta z ATP Challenger.

Ten niższy od World Tour cykl imprez pod egidą ATP Przysiężny wybrał jako pole do spełnienia celu, podstawowego dla całej rzeszy tenisistów: wejścia do czołowej setki. Będąc nawet o blisko sto miejsc rankingowych wyżej notowanym niż drugi rozstawiony, Michał kroczek po kroczku zbierał punkty, których dziś ma wystarczająco wiele, by powitać Top 100. Kubot nie chciał nazywać się tenisistą, dopóki nie przekroczył tej bariery.

Jeszcze na początku roku dopingowaliśmy Kubota w jego walce o Top 100, a tu za chwilę zacznie dziesiąty tydzień w Top 50. Zmierzał do tego miejsca w inny sposób, innymi środkami, ale też kluczowy wydaje się czynnik mentalny. Kubot: pograłem na najwyższym poziomie w debla, spotkałem się tam z najlepszymi singlistami i zobaczyłem, że mogę z nimi powalczyć. Przysiężny: przezwyciężyłem przeklęte kontuzje, potem powalczyłem z Murrayem i okazało się, że to wcale nie inny świat. Inny świat będzie teraz. Tak to prawda: mamy dwóch Polaków w czołowej setce rankingu.

Kto by powiedział, że rok po tym, gdy trzy singlistki znalazły w Top 100 listy WTA i głównej drabince Wielkiego Szlema, na świecznik w naszym tenisie wejdą panowie. Mieliśmy Jędrzejowską, dziesięciolecia potem Fibaka. To jest nowa era. Lepsza, bo oprócz jednostki wybitnej techniczno-taktyczno-mentalnie (Radwańska) biało-czerwoną flagę przy nazwisku mają także szczególnie przysposobiony ofensywnie najlepszy singlista w czołówce deblistów (Kubot) i potrafiący w końcu wykorzystywać nieprzeciętny talent "polski Federer". Najlepsze chyba przed nimi.

Bo Przysiężny zaprzeć się, tak jak Kubot, daru z niebios nie może. Teraz będzie sprawdzał go już nie w challengerach z chwiejącymi się sędziami, ale tam, gdzie elita. Jeżeli zdrowie da, "Ołówek" (jako piąty Polak dorobił się zdjęcia profilowego na stronie ATP) wystartuje w kwalifikacjach do turnieju World Tour w Estoril (pierwsze dni maja), a potem cel będzie już w Paryżu. Roland Garros to kolejna po ostatnim Aussie Open szansa na dwóch Polaków w Wielkim Szlemie: ostatnio miało to miejsce w 1975 roku. Utrzymując miejsce w Top 100, Przysiężny zagwarantuje sobie bezpośredni występ w Wimbledonie.

W ubiegłym roku potrafił w trzy miesiące odrobić niemal 500 miejsc w rankingu; wygrał 19 kolejnych meczów. Argentyńczyk Zeballos grając głównie w challengerach doszedł w okolice 50. miejsca na świecie. "Ołówek" ma inną wizję rozwoju. "Do dechy", jak mówił kiedyś napis na rejestracji jego samochodu.

krzysztof.straszak@sportowefakty.pl

Źródło artykułu:
Komentarze (0)