"Do lichej dozy szczęścia w losowaniach tegorocznej Grupy Światowej II (Australia i Polska na wyjeździe) doszły problemy z dotarciem do Sopotu: 18-godzinna odyseja z powodu mgły wulkanicznej, z dwoma samolotami i podróżą przez 294 km autokarem" - pisze barceloński Sport w ginącym w szpaltach o Verdasco i Federerze tekście pod tytułem "Dziewczyny ratują się w Sopocie".
Prasa przypomina zamknięcie cyklu, o którym mówił po zwycięstwie także kapitan Hiszpanek, Miguel Margets. W 2008 roku w półfinale rozgrywek miał do dyspozycji dokładnie tą samą kadrę zawodniczek: wtedy zwycięstko przeciw Chinkom zadebiutowała w singlu Carla Suárez, która nad Bałtykiem zdobyła decydujący o wygranej punkt. Od jednego meczu do drugiego Hiszpanki poniosły komplet czterech porażek.
- Naszą siłę stanowi zespół. To więcej niż zespół - mówiła przed pojedynkiem z biało-czerwonymi María José Martínez. Prawdziwie katalońska solidarność tenisistek, które w komplecie mieszkają i trenują w Barcelonie. Centrum sportowe w San Cugat del Vallés to miejsce pracy Margetsa, opiekuna kobiecej reprezentacji od 1993 roku, który łączy dzisiejsze pokolenie z postaciami wybitnymi hiszpańskiego tenisa: Arantxą Sánchez Vicario i Conchitą Martínez.
Ta ostatnia była w kontakcie esemesowym z kadrą, która z opóźnieniem, ale w kilkunastoosobowym składzie dotarła nad polskie morze. Wspierali się, razem cieszyli. Mają instytucję zajmującego się logistyką i formalnościami dyrektora technicznego, federacja w ogóle nie oszczędza na zapewnieniu jak najlepszych warunków. W sztabie jest kolejny Katalończyk Félix Mantilla, ex 10. rakieta świata. "Trzeba czegoś więcej niż umiejętności, by grać dla swojego kraju" - głosi hasło Fed Cup, z którym Hiszpanki w sercach nawet na wyjeździe i niepasującej im nawierzchni odniosły sukces.