Katalończyk Montañés po raz ósmy w karierze zagra w finale imprezy premierowego cyklu, gdzie zdobył trzy tytuły. Wygrana przed rokiem w Estoril dała mu awans na najlepsze do tej pory miejsce rankingowe, 28. Ale pal sześć liczby, gdy pokonuje się Federera. Szwajcarski arcymistrz Wielkiego Szlema pod Lizboną triumfował przed dwoma laty, a w tym roku wygrał tam pierwsze w sezonie mecze na kortach ziemnych.
Sobotnie zwycięstwo jest piątym (na 25 meczów) w karierze Montañésa nad zawodnikiem z czołowej dziesiątki. W Monte Carlo pokonał w kwietniu Marina Čilicia. Federer (48 niewymuszonych błędów w 81 minut) zapisał na konto kolejną na mączce porażkę z zawodnikiem nawet spoza Top 30 (w Barcelonie przegrał w pierwszym meczu z Ernestsem Gulbisem). - Nie jestem zmartwiony, bo nie grałem tak źle w drugim secie - powiedział. Teraz turniej w Madrycie (Ben Becker lub Carlos Moyá w II rundzie), a za dwa tygodnie Roland Garros.
Federer tłumaczył w Estoril, że jego celem na sezon nie jest wygranie dwunastu turniejów, ale błyszczenie w najważniejszych wydarzeniach, jak Wielki Szlem i Masters 1000, oraz zachowanie pierwszego miejsca w rankingu. Przyznał jednak, że nie żałuje przyjazdu do Estoril. - Jeszcze tu wrócę - zapewnił. W opóźnionym z powodu ulewy meczu z Montañésem pozwolił na powrót rywalowi: w tie breaku drugiego seta z 5-2 do 5-7...
Gospodarze tymczasem fetują sukces swojego reprezentanta. 25-letni Gil jest pierwszym w Erze Open Portugalczykiem, który zagra w finale turnieju Touru.