Wprawdzie biało-czerwoni nie przegrywają już z Senegalem, Nigerią, Algierią czy Gruzją, ale to przecież samo "rozstanie" z rywalami takiego, zdecydowanie niższego, kalibru należy widzieć jako sukces naszego tenisa. Od 2008 roku Polska stabilizuje swoją pozycję w najwyższej dywizji kontynentalnej, nawet jeżeli od tego czasu zawsze przegrywa pierwszy mecz.
Czy Grupa I Strefy Euroafrykańskiej, druga dywizja Pucharu Davisa, jest szczytem dla biało-czerwonych? Wiadomo jak olbrzymi wpływ na sukces (lub wręcz przeciwnie) ma w tych rozgrywkach losowanie, układ drabinki. Zarzuty, że spoza Europy łatwiej dostać się do 16-osobowej elity (Grupa Światowa), są nierzadko abstrakcyjne: vide przypadek przebogatej i fantastycznie ukształtowanej tenisowo Australii, która ostatnio zawitała w czołówce w 2007 roku, od tego czasu musząc toczyć boje w strefie Azja/Oceania obok takich "potęg" jak Nowa Zelandia, Filipiny czy Uzbekistan.
Sopocka nauka
Losowanie jest korzystne czy nie - sprawa umowna. Przed rokiem Polacy ze względnym optymizmem mogli podchodzić do domowego starcia z Finami, którzy oprócz doświadczonego w bojach na najwyższym światowym poziomie Jarkko Nieminena nie mieli się pochwalić nikim innym. Wynik: w Sopocie zdruzgotanie fanów wywołała, głównie w związku z Michałem Przysiężnym (świetna gra, ale dwa niewykorzystane meczbole przeciw Nieminenowi, potem odwrót od 4:2 w czwartej partii przeciw Kontinenowi), ta bardzo cienka linia, która w spocie, nie tylko zawodowym, bardzo często decyduje o zwycięstwie lub klęsce.
Sopocki bój, z pewnością nowy epicki rozdział w historii polskiego tenisa, przyniósł wnioski ściśle dotyczące reprezentacji i reprezentantów. To był przede wszystkim powrót do kadry Łukasza Kubota, po niemal trzech latach. Sukces dyplomatyczny prezesa PZT Jacka Ksenia nie w związku z porażką (rezultat to już obiektywna część sprawy), ale z późniejszym nastawieniem Kubota nie narodził takich owoców, jakich oczekiwał sadownik. Kto wie czy Kubota zobaczymy w barwach narodowych za kolejne trzy lata, choć widząc zaangażowanie lubinianina w walkę o dobro reprezentacji, trudno zrozumieć jego politykę mówiącą o priorytecie własnej kariery.
Oby Radosławowi Szymanikowi, któremu trzeba życzyć pozostania na stanowisku kapitana drużyny narodowej (jako trener deblistów Matkowskiego i Fyrstenberga jest w stałym kontakcie z zawsze gotowymi do walki w Pucharze Davisa "seniorami"), udało się jeszcze skompletować w jednym miejscu i czasie najlepszych polskich tenisistów w służbie rodzimemu sportowi. Z całym szacunkiem dla Jerzego Janowicza i Marcina Gawrona, tymi polskimi singlistami, którzy znają smak występów we wszystkich turniejach wielkoszlemowych, tymi najlepiej obeznanymi także z walką pod presją w kadrze narodowej, są Kubot i Przysiężny (kolejność nie tylko alfabetyczna).
Polski tenis musi wykorzystywać szanse, jakie się przed nim pojawiają, bo nie stać nas na marnotrawstwo. Pokonanie Izraela na wyjeździe nie jest sprawą niemożliwą, ale, niestety, po pierwsze: Polacy być może przegrali, jak to zasugerowali gospodarze, już na lotnisku, po drugie: bez najlepszych (Przysiężny kontuzjowany) porwaliśmy się z kosami na czołgi, po trzecie: zawiedli mający za sobą chorobę debliści, na dodatek muszący stawić czoła grającym fenomenalnie Ramowi i Erlichowi.
Powtórzmy Liverpool
Jeden mecz od barażu Grupy Światowej! Jeden mecz od ewentualnego starcia o tenisowe niebo: być może przeciw pozbawionym Fernando Gonzáleza Chilijczykom, być może przeciw przystępnym a narzekającym na brak młodych Austriakom, być może przeciw Hindusom...
Jeżeli występując jako lider kadry narodowej zagrało się jeden z najgorszych meczów w życiu (słowa Janowicza po porażce z Weintraubem w piątek w Ramat Hasharon), na dodatek przeciwko debiutantowi w Pucharze Davisa, nastrój nie może być optymistyczny, nawet wiedząc z czym przystępowaliśmy do walki, którą przyjdzie nam kontynuować we wrześniu (na wyjeździe z Finami) lub w październiku (z Finami lub u siebie z Włochami). Co tam Grupa Światowa! Baraż o drugą ligę będzie dopiero wyzwaniem. Trzeba sobie teraz przypomnieć jak stawiano na nas krzyżyk w 2009 roku, zanim Przysiężny, Janowicz i debliści zdegradowali Brytyjczyków.
Po gorzkim zamknięciu przed Polską krótkiej, ale zbyt trudnej drogi do Grupy Światowej pozostaje nadzieja, że dzisiejszy ból przekuje się na przyszłe sukcesy. Nadzieją w sensie fizycznym jest Piotr Gadomski, wychowanek Sopockiej Akademii Tenisowej, mający podobną do Janowicza charakterystykę, dwa miesiące od niego młodszy warszawianin, którego Szymanik zabrał z drużyną do Izraela.