Wytrzyma czy nie wytrzyma? - zagadywali jeden drugiego z przyjaznych rodzinie mężów, gdy ich kobiety łamały się wewnętrznie i łkały na myśl o rozstaniu waćpanny Halszki z prawdziwie miłującym ją ojcem. Ale stosunki między dwojgiem zaprawdę nie były pospolite, toż wiele nie brakło do ich zerwania całkowitego.
Żadnemu wcześniejszemu podobny przypadek zdarzył się na igrzyskach lawn-tennisowych w dalekim kraju amerykańskim, w tamtejszym hrabstwie Saratoga, a wszystko w ramach uczczenia pamięci gen. Kościuszki, wielkiego dowódcy zasłużonego dla spraw tamtejszych. Jakole podróż na osobny kontynent zajmowała parowcem co najmniej dwa tygodnie, Staśko zabrał córkę by przy tej też okazji wpoić jej patriotyczne wartości, które sam otrzymał od ojca i dziada.
Wysoce rozwinięta w zdolnościach lawn-tennisowych, Halszka pełna była rzeczywistej sportowej pasji, ale od czasu raczej krótszego niż dłuższego lawn-tennis nie zajmował w jej głowie miejsca czołowego. Atoli by przypodobać się ojcu, mężnie znosiła trudy treningu i stawała się coraz sprawniejsza sportowo. W barach wciąż aliści była wąska i to był problem, gdy stawała do boju do walki z pannami ukształtowanymi jak mężowie, z ich posturą, z ich uderzeniem, tudzież nawet aparycją.
Jako rzekliśmy, Halszkę w tym czasie oprócz lawn-tennisa zajmowała jednako, a może i bardziej nawet inna kotłująca się w myślach sprawa. Z jej wyjawieniem nic nie podejrzewającemu ojcu wszak czekała i wahała się, czy w ogóle to zrobić, co by nie sprawić mu przykrości. Wiedziała bowiem, że bardzo ją miłuje, a i ona odwzajemniała mu podobne uczucie.
Takoż doszło do pojedynków. Halszka była w dobrej formie i pokonała trzy panny, co do jednej bardzo urodziwe i kobiece: dwie słowiańskie złotowłose i jedną starszą waćpannę z księstwa zza gór zwanych Alpami. Bardzo uradowana, bo z tą ostatnią do tamtej pory nie miała dobrych wyników, Halszka dzieliła swoje szczęście z ojcem, który jednakowoż przestrzegał ją przez rywalką o miejsce w najlepszej czwórce igrzysk.
- Tatku, jak to było owej białogłowie na przezwisko? - spytała Halszka.
- Toż to Wiera, po raz kolejny ci mówię. Panna to z zacnego rodu moskiewskiego, zrodzona z wybitnej gimnastyczki. Po ojcu swym dziedziczyła z kolei pęd do nauki. Moja droga, możesz nie wygrzebać tego w pamięci, ale jej jeszcze nie pokonałaś.
- Zobaczym! Ostatnie zwycięstwo bardzo mnie natchnęło! - rzekła Halszka w ostatnich przed zapadnięciem zmroku słowach do ojca.
A w noc przed starciem o najlepszą czwórkę Halszka mało myślała o boju, choć inaczej dawała do zrozumienia ojcu. Jej głowę coraz bardziej zajmowała inna sprawa.
Pełna wiary w swoje możliwości była Halszka, gdy rozpoczynała bój z moskwiczanką.
- Ognia! - zawołał do niej przed wyjściem na plac gry drżący z obawy o rozstrzygnięcie Staśko.
Niepokój ojca okazał się być uzasadniony. Halszka łatwo oddawała pole, biła piłkę nie tam gdzie zawierały się linię kortu, w ogóle zdawała się nie być obecna duchem w swoim ciele. Zdezorientowana, w przerwie zawezwała do siebie ojca.
- Tatko, nie wytrzymamy. Kupa za wielka! - dobiła zgnębionego rodziciela.
- Ty mi się wypraw raczej na sieć! - zakomenderował Staśko.
- Tatko! toż ja niewiasta licha na ciele, piłeczka wróci na moją zgubę nim tam dotrę!
- Na starą ociemniałą babkę! - jęknął stary. - Moskale zabrali, pobili nas, poranili, rozproszyli, gnali szesnaście mil, ledwieśmy z życiem uszli. A tu masz jedną córę ich narodu! Halszka, ognia! - zachęcił i w ten sam moment pomyślał:
- To w najgorszym razie wezmę w pysk, a od niewiasty to nie dyshonor...
- Ja o zdanie nie pytam, jeno rozkaz daję. Przy mnie komenda. Na pohybel! - zakończył i został odwołany przez rozjemcę, bo też gra została wznowiona.
Słowa ojca nie napełniły ducha Halszki. Impet jej ataku mimo to zdwoił się. Niewiasta z Krakowa była jednak słabsza od Wiery, która przeszła do najlepszej czwórki. "Brawo!", krzyknęła gawiedź, powstał szmer i śmiechy. Po boju Halszka zachowała kamienną minę, gdy podbiegł do niej Staśko.
- Głupiaś, moja panno! Wiem przynajmniej, że naukę z tej klęski wyjmiesz.
Posępna Halszka nic nie odpowiedziała i unikała wzrokiem ojca, którego wcale nie zamierzała wtedy widzieć. Wnet przy obojgu pojawiła się owa Wiera z Moskwy, panna dostojna i nie przechodząca obojętnie wobec ludzkiej krzywdy.
- Krzykliwy z waści głuszec - rzekła do Staśki panna Wiera i wtedy zwróciła się także do Halszki.
- Bardzoś roztropnie nasz pojedynek wykalkulowała - pochwaliła rywalkę.
- Honor nakazuje mi złożyć waćpannie gratulacje. Oczekuję jednak na rewanż i wierzę, że spotkamy się w innych warunkach - powiedziała Halszka.
- Rozumiem, o co waćpannie chodzi - przytaknęła Wiera, przerzucając spojrzenie czarujących błękitem oczu na wciąż bulgoczącego z rozdrażnienia Staśka.
- Ślepy, kto tego nie widzi; głupi, kto tego nie rozumie! Panów żołnierzy więcej pojedynki obchodzą, a my, niewiasty, rade byśmy też coś o amorach pomyśleć. Szwargotać każdy potrafi, ale tu trzeba roztropności.
- Moja kochana, nie czyńże mnie kpem! - odparował atak Staśko z Krakowa.
- Powiedz mi waćpanno - zapytała wtedy Halszka - Mali prawo?
- Wiedz to koleżanko: gdzie ojca nie ma, tam Pismo mówi: wuja słuchał będziesz. Jest to jakby rodzicielska władza, której grzech, waćpanno, się sprzeciwić... Boć pamiętaj też koleżanko znad wielkiej rzeki Wisły: była w waszych dziejach już maszkarada, zapustna swawola. Po niej miała przyjść wkrótce wielki post - niewola!
- Kiedy mnie właśnie w głowie tańce i hulanki! Nadto mąż jeden dzielny i powabny, na białym koniu z pozłacaną uzdą, zdobył sobie moje serce, które dziś rozdarte jest jak nigdy wcześniej! Mówię to pierwszy raz przed mym ojcem. Tatko, taki oto mój los!
Staśkowi wtedy wróciło do normy ciśnienie, rozjaśniał i rzekł:
- Toś ty mi groziła, że do klasztoru wstąpisz, a inny błahy był powód twojego rozkojarzenia? Córo moja pierworodna, bądź spokojna o swój los, boć taki został ci przeznaczony. Zmówimy się z nieznanym mi jeszcze owym mężem dzielnym i obmyślimy co najlepiej uczynić.
Czule wtedy Halszka rzuciła się ojcu w ramiona i zapłakała radośnie, czując jakby wielki kamień spadł jej z zatroskanego serca.
A brzoza cudownie kwitła tej wiosny. Halszka i Staśko w następnych dniach zagrzewali do boju Wierę, która w igrzyskach ku czci gen. Kościuszki odniosła tryumf bezapelacyjny. Prawdziwym sukcesem moskwiczanki było jednak to, że napełniła znów słodyczą stosunki swoich krakowskich przyjaciół i nawet na tym nie poprzestała. Zawód miłosny bowiem Halszki zniechęcił tę dalej do lśniących płaszczy i pozłacanych uzd, a na powabnych mężów patrzała odtąd z wahaniem. W inną drogę za to poszła, w drogę Wiery z Moskwy. Oto Halszka kolejnej wiosny kończyła już pierwszy poziom nauki uniwersyteckiej. Rychło przekonała się, że studiowanie to klucz do potęgi także w bojach lawn-tennisowych. Wciąż wąska w barach, ale nieustannie uśmiechnięta, wyraźnie uradowana swoją pasją, wygrała w końcu ukochany Wimbledon.