Wojciech Potocki: Za tydzień rusza French Open, siostry Radwańskie już są w Paryżu, a wy zamiast tam trenować będziecie się bawić w tenisa na Warszawiance. Siemens AGD Tennis Cup 2011 to wydarzenie raczej z pogranicza zabawy i sportu. Lubicie tego typu eventy?
Mariusz Fyrstenberg: Z Warszawy mamy do Paryża dwie godziny lotu, więc spokojnie. Zdążymy (śmiech). A co do treningu, to zaraz idziemy właśnie na korty Warszawianki i będziemy ostro pracować.
Na piątkowej imprezie zagracie z Fabryce Santoro, czy z nim również zaplanowaliście wcześniej trening, na poważnie.
- Nie, skądże, on już nie ma w swoim kalendarzu czegoś takiego jak poważny trening. Przyleci w piątek popołudniu i obiecał, że na korcie da z siebie wszystko, a to przecież jeden z najefektowniej grających tenisistów. Co prawda zakończył karierę w 2009 roku, ale nic nie stracił ze swojej sportowej klasy. Zapraszamy więc na Warszawiankę, bo impreza będzie wspaniała. Przygotowujemy ją od kilku miesięcy i na pewno termin nie przeszkodzi nam w odpowiednim przygotowaniu się do Roland Garros.
Pierwszą część sezonu mieliście niespecjalnie udaną. Paryż wszystko zmieni? Podobno szykujecie się na zwycięstwo?
- Jeśli nie teraz to kiedy (śmiech) ? A poważnie mówiąc, mamy nadzieję, że tym razem zajdziemy wysoko. Półfinał były dla nas dobrym wynikiem, ale tak naprawdę to liczą się tylko zwycięzcy, więc my też chcemy w końcu wygrać turniej wielkoszlemowy. Jeśli nie w Paryżu to w US Open. W Wimbledonie, ze względu na nawierzchnię, nasze szanse będą mniejsze. Ale kto wie?
W tym roku już kilka razy słyszałem, że turniej Masters to nie jest dla was główny cel, że bardziej ucieszy was wygranie któregoś z turniejów zaliczanych do Wielkiego Szlema. Nie wierzę, przecież tych prestiżowych zawodów też jeszcze nie wygraliście.
- To prawda, ale do Masters możemy się dostać dobrze grając przez pozostałą część sezonu, a najwięcej punktów dają wielkoszlemowe zwycięstwa. Na pewno nie zrezygnujemy z wejścia do najlepszej ósemki sezonu. Jeśli jednak ktoś mnie męczy pytaniami, co jest najważniejsze, to wtedy odpowiadam, że zwycięstwo w Wielkim Szlemie. Na szczęście jedno nie wyklucza drugiego.
Pan mówi o zwycięstwie, ale ostatni egzamin na mączce, czyli turniej w Rzymie oblaliście. Odpadliście już w pierwszej rundzie. Jak to się ma w stosunku do tych zapowiedzi?
- No właśnie, ze względu na choroby, najpierw Marcina, a potem moją, wciąż brakuje nam ogrania. Musimy rozgrywać więcej pojedynków o wysoką stawkę, bo jeśli chodzi o naszą sportowa formę, to jest naprawdę wysoka. W Paryżu wiele będzie zależeć od losowania. Będziemy rozstawieni i mam nadzieję, że pierwsze rundy dadzą nam nie tylko zwycięstwa, ale też wiarę w siebie i to tak potrzebne ogranie na korcie.
Wcześniej osiągnięte wyniki nie satysfakcjonują ani was, ani kibiców, jest jednak coś, czego pewnie nigdy nie zapomnicie. W USA graliście z wielkim Rafaelem Nadalem.
- To prawda, graliśmy z nim i Markiem Lopezem w pierwszej rundzie Indian Wells. A Nadal, chociaż rzadko gra w debla, był naprawdę trudnym przeciwnikiem. To był ciężki mecz, przegrany w dwóch tie-breakach.
Coraz więcej tenisistów z pierwszej dwudziestki rankingu singlowego zgłasza się również do debla. Czy gra się z nimi tak samo jak z "zawodowymi" deblistami?
- Właśnie o to chodzi, że nie. To przecież najlepsi tenisiści świata w singlu, więc trzeba naprawdę wiele umieć, by pokonać ich w deblu. Są co prawda niezbyt zgrani z partnerami, ale czują kort i doskonale prezentują się od strony technicznej.
W Paryżu już w pierwszej rundzie możecie trafić na taką "singlową gwiazdę", bo ci zawodnicy nie mają wysokich miejsc w rankingu deblistów.
- Jeśli miałbym wybierać, to wolelibyśmy grać z prawdziwymi deblistami, ale rzeczywiście możemy trafić na wielkiego singlistę i wtedy trzeba będzie ostro walczyć. W Indian Wells do debla zgłosiło się aż 9 singlistów z pierwszej dziesiątki ATP. Trudno mi powiedzieć ilu zgłosiło się teraz.
Zanim jednak zagracie w Paryżu, na Warszawiance zobaczymy was obu właśnie w roli... singlistów. Będzie bój na serio?
- Zawsze tak gramy na treningach. Nie ma mowy o żartach, bo wtedy taka treningowa gra nic nie wnosi. Żartując na korcie nie stajesz się lepszym zawodnikiem. Owszem, jesteśmy można powiedzieć, jak bracia, ale żaden z nas, kiedy wychodzi naprzeciwko drugiego, nie chce być tym gorszym bratem, który przegrywa (śmiech).
Zakładacie się wtedy o coś?
- Zdarza się. Przeważnie ten, który przegrywa sprząta kort.
W najbliższy piątek będziecie mieli okazję do jeszcze jednego pojedynku. Tym razem będzie to "pojedynek na szosie". Będziecie się ścigać samochodami Lexusa wokół kortów Warszawianki.
- Już od kilku tygodni o tym rozmawiamy i każdy z nas chce wygrać. Ja chciałem nawet kupić sobie książkę "Jak zostać rajdowcem w weekend", ale nie ma nic takiego w księgarniach (śmiech). Poważnie mówiąc, obaj lubimy jeździć samochodami i trudno wytypować zwycięzcę. Marcin mówi, że on będzie lepszy, ale to nieprawda. Wygram z nim spokojnie (śmiech).