Łukasz Kubot, 29 lat, lubinianin, wygrał siedem meczów w Wielkim Szlemie (foto EPA)
Po awansie do III rundy Roland Garros (poprzednio Polak wygrał tam mecz w 1984 roku) Kubot wszedł w analogie tenisowo-piłkarskie. - Proszę nie porównywać mojej gry do Barcelony: oni rozgrywają piłkę, ja cały czas atakuję - mówił wesoły, po zwycięstwie bez straty seta. - Ofensywna gra jest specjalnością rodziny. Niedługo po meczu z Almagro byłem już w pokoju, włączyłem komputer i śledziłem na żywo mecz Kolejarza Stróże z Dolcanem Ząbki.
Po bez większych problemów zakończonym spotkaniu z Berlocqiem ( - Miałem pomysł na tie breaka: kluczem było iść na siatkę po wysoko odbitym serwisie) Kubot odtańczył kankana, jak po wyeliminowaniu Querreya w Australian Open, jak po triumfie nad Almagro we wtorek. - Mam nadzieję, że kibice przyszli nie tylko na Kubota, ale też żeby zobaczyć mojego kankana - powiedział.
1/16 finału w Paryżu to już duży sukces, ale splot zdarzeń sprawił, że przed lubinianinem otwiera się perspektywa gry w dwóch kolejnych rundach z zawodnikami spoza, nawet szeroko pojętej, czołówki. W III rundzie w sobotę rywalem będzie leworęczny Falla: - Gra dobrze z kontry, nie robi dużych zamachów i dysponuje ciętym serwisem, który spada na ciało. Pokonał Floriana Mayera, Niemca z Top 20, więc jest groźny. Najważniejsze, żebym zdążył odpocząć: dyspozycja fizyczna może być decydująca. Wiem, że rywale już mnie rozszyfrowali, ale będę starał się ciągle grać po swojemu, czyli chodzić do siatki.