Marcin Matkowski, 30 lat, i Mariusz Fyrstenberg, 31, finaliści US Open (foto PAP)
Najlepsi polscy debliści na początku roku zaliczyli ćwierćfinał Australian Open, a w całym sezonie aż 13 razy odpadli po pierwszym meczu, w tym z Rolanda Garrosa i Wimbledonu. Tradycyjnie do końca musieli walczyć o prawo gry w Finałach ATP World Tour, ale gdy już uzyskali przepustkę do Londynu sprawili znakomite wrażenie i jako pierwsi reprezentanci Polski od czasu Wojciecha Fibaka zagrali w wielkim finale wieńczącej sezon imprezy. Wcześniej zaliczyli jeszcze jeden "pierwszy raz", na Flushing Meadows notując wielkoszlemowy finał.
Moc była z Polakami szczególnie w ostatnich miesiącach i choć po raz pierwszy od ośmiu lat kończą rok bez wygranego turnieju, powodów do rozpaczy nie mają. Na tle takich weteranów jak Daniel Nestor i Maks Mirny (ich dwukrotni pogromcy w Masters) oraz Mahesh Bhupathi, Leander Paes czy Nenad Zimonjić, oni ciągle są młodzi, choć już bardzo doświadczeni. W ciągu sześciu lat pięć razy zagrali w Masters (zabrakło ich jedynie w 2007 roku). Poczynając od Rolanda Garrosa 2004 wystąpili we wszystkich wielkoszlemowych imprezach, sześć razy docierając co najmniej do ćwierćfinału (w tym półfinał Australian Open 2006 i finał US Open 2011).
Marcin i Mariusz poprawili wyraźnie woleja (kiedyś siatka wręcz ich parzyła), obaj też dysponują pewnym podaniem (Matkowski siła, Fyrstenberg precyzja i mieszanie kierunków), ale wciąż mają ten sam problem: nie potrafią utrzymać stabilnej dyspozycji przez dłuższy okres czasu. Te częste wahania powodują, że w dalszym ciągu wielkie występy przeplatają słabszymi i fatalnymi. Wimbledon dalej pozostaje ich największym koszmarem (w ośmiu startach nigdy nie przeszli II rundy, cztery razy odpadając po pierwszym meczu). Aby zdziałać coś na igrzyskach w Londynie (właśnie na trawie w All England Club toczyć się będzie walka o medale) będą musieli się przełamać. Polacy już nie raz pokazali, że dla nich nie ma rzeczy niemożliwych i zrobią wszystko, by przejść przez te pola i góry, las i pustynię, bo tym wszystkim jest dla nich wyprawa na świętą trawę Wimbledonu.
W sezonie 2011 jedyny tytuł, jaki zdobyli to ten w Challengerze w Sopocie. Największym tytułem ich kariery pozostaje ten w Madrycie (ranga dziś znana jako Masters 1000). W zakończonym sezonie dwa razy znaleźli się niemal na szczycie, lecz jeszcze trochę im brakuje, by stać się mocarzami nie do skruszenia żeglującymi na falach chwały. Czego im potrzeba? Cierpliwości, wytrwałości w dążeniu do celu, systematyczności i przede wszystkim maksymalnej koncentracji, by po wielkich zrywach nie było spektakularnych upadków.