Jedna z największych rywalizacji w historii zawodowego sportu powraca z kolejnym odcinkiem. Nadal i Federer zmierzyli się w tym sezonie w walce o finał w Melbourne, gdzie Hiszpan oddał przyjacielowi-rywalowi tylko jednego tie breaka. Tymczasem pewniakiem do występu w finale w Indian Wells jest Novak Đoković: o szansę obrony tytułu powalczy w sobotę o godz. 19 naszego czasu z Johnem Isnerem.
Po tym, jak Federer zdominował Juana Martína del Potro, Nadal w pojedynek ze "swoim" Argentyńczykiem - Nalbandianem (ATP 74), musiał zaangażować znacznie więcej energii. Ekstrzeci zawodnik świata był już o dwie piłki (6:4, 5:4, 30-30) od wyeliminowania wicelidera rankingu, ale wkrótce zaczęła kruszyć się jego gra, co było wodą na młyn dla Majorkańczyka, dwukrotnego mistrza turnieju (2007 i 2009).
Ze spokojem pakując bekhend w narożnik kortu, Nalbandian, pogromca Tsongi w poprzedniej rundzie, przez długie fragmenty prezentował swój najlepszy tenis. Odważny na linii końcowej i delikatny przy siatce, Argentyńczyk w znakomitym stylu obronił w otwierającej partii break pointa, wywalczonego równie efektownie przez Nadala, ale trzeba było czekać aż do kulminacyjnego momentu drugiego seta, by Rafa zyskał kolejną okazję na przełamanie serwisu rywala.
Wyszedł Nalbi asem na 5:4, zszedł na przerwę i rozpoczął się generalny szturm na Nadala. W najdystygowańszy sposób skracając drogę włochatej piłki tuż za siatkę, otworzył sobie furtkę, by chwilę potem potężnym przyłożeniem wzdłuż linii nawet nie dać szans na reakcję forhendowi człowieka z Manacor. Potem dwie piłki na 2:0 w drugiej partii i wyjście z opresji przy 3:3, kiedy nawet Nadal mógł zwątpić w szansę skończenia seta przed tie breakiem. Oto powiało porażką Nadala w dwóch setach. Schodzącego z kortu Nalbandiana żegnała owacja na stojąco.
Kiedy w grudniu Argentyna przyjechała do Sewilli po Puchar Davisa, łzy Nalbandiana stały się jednym z symboli niezwykłej atmosfery wielkiego sportowego spektaklu. Zwany przez rodaków "królem", Nalbandian kocha grać w takich warunkach, przy sporej i głośnej publice - wtedy jego tenis zdaje się otrzymywać godziwą oprawę. Poza tym dwukrotnie już z Nadalem wygrał, dwa (już trzy) przegrane mecze rozpoczynał od zwycięskiego seta, którego zdobyć nie udało mu się tylko ostatnio, w III rundzie US Open; przed trzema laty w Indian Wells Nalbi miał do dyspozycji pięć piłek meczowych...
Tym razem sytuacja zaczęła się wyraźnie psuć przy 5:6 w drugim secie, gdy Argentyńczyk trochę zlekceważył przy siatce "balona", zbijając go niezbyt mocno w kierunku narożnika, do którego majorkański sprinter oczywiście dobiegł i skarcił krosem takie zaniedbanie ze strony rywala. To był tylko sygnał, za nim poszły kolejne błędy. Po nieudanej próbie dropszota Nadal poczuł krew, ale ofiara poddała się sama: podwójny błąd serwisowy zamknął drugiego seta.
Nadal z dwoma przełamaniami w decydującej partii, z przeklinającym pod niebiosa i miotającym z wściekłością rakietą Nalbandianem (23 wygrywające uderzenia, 39 zepsutych piłek), był na prostej drodze do półfinału, ale nie potrafił zamknąć spotkania podaniem przy 5:2, nie wykorzystał też meczbola przy 5:3. Zrobiło się gorąco, gdy Nadal wpakował w siatkę smecza, przy 5:4 dając rywalowi dwa break pointy. Nadala (30 winnerów przy 39 niewymuszonych błędach) poznaje się jednak po tym, jak kończy.