Dziś nie możemy wiedzieć, jaki plan przygotował dla nas los. Na razie wychodzimy z oszołomienia tym, co stało się w minionym tygodniu - jednym z najbardziej nieprawdopodobnych tygodni w najnowszej historii polskiego sportu.
Jeszcze teraz trudno uwierzyć, że Jerzy Janowicz walczył o tytuł w turnieju Masters 1000, ostatecznie przegrywając go w wielkim boju z piątą rakietą świata. W paryskiej hali, gdzie Fibak triumfował przed trzydziestoma laty, młody łodzianin pokazał światu talent i wszedł na wyższy poziom wielkiej - oby! - kariery.
Choć na gałązce drzewka, które jest trofeum za wygraną w Bercy, nie wygrawerowane zostanie na razie jego nazwisko, Janowicz ma czas, by swój ślad zaznaczyć nie tylko na gałązce, a i na pniu. Janowicz, jeszcze nawet nie 22-letni, to na razie młody krzak, który w jeden tydzień, jakby podlany jakimś nieziemskim sokiem, nie tylko przebił się przez sito eliminacji (wynik: pierwszy występ w Masters 1000), ale odesłał do domu Murraya i czterech innych gości z Top 20 (wynik: największy finał w polskim tenisie męskim od 1982 albo i 1976 roku).
Może Janowicz nie będzie musiał czekać do trzydziestego roku życia, jak Ferrer, na wygraną w Masters 1000. Może już niedługo będzie miał okazję do rewanżu z żelaznym Hiszpanem. - Pospieszę się! - rzucił łodzianin do mikrofonu trzymanego przez Ferrera, pod ewentualną nieobecność Nadala pretendenta do zwycięstwa także w innym paryskim turnieju - Rolandzie Garrosie.
Żaden wcześniej rodzimy tenisista, nawet nie Fibak, nie rozpoczynał poważnej kariery w tak młodym wieku i w tak efektownym stylu. Na gruncie przygotowanym przez Radwańską, Kubota i deblistów Janowicz swoim głośnym objawieniem się może otworzyć dekadę tenisowego bumu w Polsce.
Trzy firmy, których nazwy Jerzyk wymienił podczas efektownej dekoracji w Bercy, mogą być dziś dumne z człowieka, w którego zainwestowały. To teraz przychodzi czas na poważną rozmowę o dotowaniu polskiego tenisa, to chwila na zajęcie się jego ponuro wyglądającą dziś przyszłością. Niech się na coś zda ta atmosfera, niech się na coś zda ten tuzin wozów transmisyjnych przed domem Janowicza i podpatrywanie jego babci przed telewizorem!
Nowo wprowadzony na główny plan bohater ATP World Tour - Janowicz, narobił sporo apetytu na śledzenie jego poczynań. Co zrobi na starcie kolejnego sezonu, który już w styczniu? Widzimy tylko flesz: to rozstawienie w Australian Open (jak siostry Radwańskie - troje Polaków z numerami w drabinkach!). Bohdan Tomaszewski na antenie przywołał swój flesz z przeszłości: polski tenis reklamowali na wielkich kortach Tłoczyński, Hebda i Baworowski, potem Fibak, teraz Janowicz. Jerzy, chapeau!
krzysztof.straszak@sportowefakty.pl