Dominika Pawlik: Dziewięć finałów ATP Challenger, dwa finały rangi ITF, z czego cztery tytuły challengerowe i jeden niższej rangi. Nie powie pan chyba, że to nieudany rok?
Tomasz Bednarek: To był na pewno jeden z lepszych sezonów, jeśli nie najlepszy. Chociaż ranking dwa lata temu miałem troszeczkę wyższy, byłem 81. na świecie, ale ogólnie był to dobry sezon, zobaczymy, co się wydarzy w następnym.
Próbował pan także swoich sił w turniejach z cyklu ATP, ale na cztery starty przypadła jedna wygrana w Kitzbühel.
- Tak, tylko raz udało nam się z Mateuszem Kowalczykiem wygrać mecz, chociaż dwa inne spotkania były bardzo zacięte i było blisko wygranej. Nawet zdarzyły się w nich piłki meczowe, także poziom był wyrównany. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie lepiej w tych większych turniejach.
W Sztokholmie zagrał pan dość nieoczekiwanie z Go Soedą, który w deblu się raczej nie specjalizuje. Jak to się stało?
- Był to przypadkowy wybór. Z Mateuszem do Sztokholmu byśmy się nie dostali, więc musiałem kogoś szukać, akurat on nie miał partnera i udało nam się razem załapać do turnieju, ale nie był to na pewno dobry występ. Powiedziałbym, że to był jeden z gorszych występów w tym roku.
Ranking nie pozwala na wspólny start z Mateuszem Kowalczykiem w Australii, jak będzie wyglądać w takim razie ten początek sezonu?
- Na początku dwa turnieje, czyli Auckland i Australian Open będę grał z Jerzym Janowiczem, a co będzie później? Zależy od tego, jak tam zagramy i jaki będę miał ranking. Myślę, że Challenger w Heilbronn będzie takim naszym pierwszym występem z Mateuszem, tam zagramy razem.
To był wasz wspólny plan - start w Australian Open, zapowiadaliście po przegranym finale w Szczecinie, że to wasz cel. Obaj mieliście do obrony trochę punktów za końcówkę zeszłego sezonu i aktualny wspólny ranking zdaje się być niewystarczający. To chyba spory zawód?
- Na pewno większy dla Mateusza, bo on do Australii nie poleci. Ja mam akurat to szczęście, że będę mógł zagrać z Jerzykiem i dzięki temu się dostanę. Myślę, że tak, trochę szkoda, że razem nie uda nam się zagrać w Melbourne.
Czy ta półroczna przerwa we wspólnych startach z Mateuszem Kowalczykiem pomogła wam?
- Tak, na pewno jesteśmy bardziej doświadczeni i lepiej się rozumiemy na korcie i poza kortem, więc na pewno odniosła pozytywny skutek.
Start z Janowiczem w Mons nie był planowany?
- To był przypadkowy debel, miałem grać tam z Mateuszem, ale nie dostaliśmy się. Turniej był bardzo mocny, jak na Challengera i nie spodziewaliśmy się, że będzie aż tak ciężko. Jerzyk miał już wtedy wyższy ranking od Mateusza, co pozwoliło nam się załapać i... wygraliśmy w rezultacie turniej.
Mógł pan się przecież umówić z jakimś deblistą na wspólną grę, a nie z zawodnikiem, dla którego był to czwarty start w grze podwójnej w sezonie. Skąd ten wybór?
- Z Jerzykiem dobrze się dogadujemy, nadajemy na tych samych falach i fajnie było zagrać z nim. Nasza współpraca idzie w dobrym kierunku.
Czy to nie jest tak, że pan na korcie jest "oazą spokoju", a Jerzyk tworzy taką wybuchową część?
- Na pewno tak jest, to się wiąże z wiekiem. Ja już mam 30 lat, Jerzyk 22 - z wiekiem człowiek staje się spokojniejszy i to może tak wyglądać rzeczywiście z boku.
Z Mateuszem jest tak chyba podobnie.
- Zdarzają się mecze, że potrzeba trochę spokoju, ale nie ukrywam, że były też spotkania, gdzie on widział, że trochę się denerwuję i musiał mnie uspokajać. To działa w dwie strony, ale na pewno częściej to ja studzę jego, niż on mnie.
Wspólne treningi z Jerzym Janowiczem są tylko z powodu utworzenia pary na początku sezonu? Gdyby nie to, to trenowałby pan gdzie indziej?
- Myślę, że też trenowalibyśmy razem. To że gramy wspólnie w Australii nie ma większego znaczenia. Przyjechałem tutaj z moim trenerem Pawłem Stadniczenko i jestem bardzo zadowolony z tych pięciu dni. Naprawdę były to dobre treningi, szkoda, że Jerzyk trochę zachorował i raz był, a raz go nie było (Bednarek trenował w Łodzi także z Grzegorzem Panfilem - przyp. red.).
Czyli w Łodzi są dobre warunki?
- Porównując do innych miast, są tu bardzo dobre warunki do trenowania. Mamy tutaj trenera od ogólnorozwojówki, a w zasadzie Jerzyk ma. Chętnie będę tu przyjeżdżał.
Nie boi się pan, że Janowicz odpuści sobie w Australii grę podwójną, bardziej skupiając się na singlu?
- Jerzyk jest taką osobą, która jeśli decyduje się na grę, to daje z siebie zawsze 100 procent i o to akurat się nie martwię.
Na początku roku nie ma pan zbyt wielu punktów do obrony, zbliża się pan do najwyższego rankingu w karierze.
- Nie mam żadnych celów czy planów rankingowych, staram się skupić na każdym meczu, a co wyjdzie, to się okaże.
Mówi się o podziałach pieniężnych w turniejach kobiecych i męskich, ale nierówny jest także podział puli na grę pojedynczą i podwójną. Co pan o tym sądzi?
- Tak już jest i trzeba się z tym pogodzić i grać. Tym bardziej, że w tym roku pula w Australian Open dla deblistów wzrosła i są to trochę większe pieniądze.
Ale w turniejach ATP Challenger różnice w nagrodach są znaczne. Za zwycięstwo w Koszycach (pula nagród 30 tys. euro) otrzymaliście 1900 euro do podziału, a triumfator gry pojedynczej 4300 euro. W Mons (pula nagród 106,5 tys. euro) zainkasowaliście 6600 euro na parę, a zwycięzca gry pojedynczej zgarnął 15,3 tysiąca euro.
- Na pewno jest ciężko. Nie ma żadnej pomocy, sponsorów, zainteresowanie jest praktycznie żadne. Z Challengerów jest ciężko się utrzymać, ale jeżeli jest się już tak blisko, to warto spróbować, żeby się wbić do Top 50 i później jeszcze wyżej, wtedy na pewno będzie już łatwiej.
Debel jest mniej popularny wśród kibiców, z czego to wynika?
- Myślę, że wina leży po stronie władz ATP. Nie nagłaśniają rozgrywek deblowych, nie są one pokazywane w stacjach telewizyjnych. Tak naprawdę kibice nie mają możliwości zobaczenia tego debla i zauważenia, że to jest też wspaniała rzecz, że liczy się nie tylko singiel. Akcje w grze podwójnej też są bardzo fajne, więc też trzeba na to spojrzeć od strony mediów.
Ale już podczas zawodów trybuny podczas meczów deblowych nie są puste.
- Na turniejach ludzie kupują bilet i można przejść z jednego kortu na drugi i rzeczywiście na grę podwójną dużo osób przychodzi.
Może dzięki sukcesom polskich tenisistów coś się zmieni, znajdą się sponsorzy, tenisa będzie więcej w mediach?
- W pewnym sensie nie ode mnie to zależy, ale na pewno dzięki Jerzykowi jest większe zainteresowanie. Mam nadzieję, że coraz więcej młodych osób będzie starało się grać w tenisa i w przyszłości będą odnosić może podobne sukcesy?
Czy sukces Janowicza nie jest takim rodzajem mobilizacji dla pozostałych zawodników w naszym kraju? Oczywiście łodzianin cały sezon grał dobrze, ale turniej w Paryżu był przełomowy.
- Każdy grający w Polsce tenisista powinien tak na to patrzeć. Jeżeli Jerzykowi udało się osiągnąć taki wynik, dlaczego nam ma się nie udać? Każdy ciężko pracuje, więc wszystko jest możliwe.