Czuję respekt zawodniczek z Top 10 - rozmowa z Andżeliką Kerber, dziewiątą tenisistką świata
Robert Pałuba: Na co położyła pani nacisk podczas przygotowań w Puszczykowie do letnich rozgrywek na kortach twardych?
Andżelika Kerber: - Skupiłam się na całej mojej grze, żeby znowu wejść na korty twarde, odnaleźć swoją grę na tej nawierzchni po występach na trawie i kortach ziemnych. To jest jednak zupełnie co innego. Próbowałam skupić się głównie na serwisie i agresywnej grze.
Jakie korekty wprowadza pani w swojej grze podczas przejścia na korty twarde?
- U mnie akurat nie ma zbyt dużych różnic, raczej chodzi o detale. Najważniejszy jest serwis, gdzie i jak podaję, bo jestem leworęczna. Muszę także bardziej wchodzić w kort, na nawierzchni twardej jest to znacznie istotniejsze niż na mączce, gdzie mogę więcej biegać i spokojnie przebijać. Chcę grać agresywniej i nie spędzać za dużo czasu za linią końcową, niepotrzebnie biegając. Nad tymi dwoma elementami pracujemy.
Zmiana nawierzchni musi być także wyzwaniem dla całego organizmu.
- Bardzo muszę uważać na bark, obciążają go głównie serwis i piłki grane z góry. Kolana też są bardzo ważne, ale tak naprawdę o wszystko trzeba się troszczyć, uwzględniając bieżące problemy. Po kilku dniach treningu na hardkorcie najbardziej jednak czuć nogi.- Trzeba zapytać praworęcznych [śmiech]. Na pewno daje, bo sama to czuję, jak gram z rywalką leworęczną, których w końcu nie jest tak dużo. Przede wszystkim serwis jest inny, piłka inaczej się kręci. W sumie cała gra jest odwrotna, jak ja gram z leworęczną, to też muszę inaczej myśleć. Wydaje mi się zatem, że w meczach ze mną praworęczne muszą trochę inaczej planować taktykę.
Co zaważyło na zmianie terminarza i dodaniu do niego imprezy w Waszyngtonie?
- Szybka porażka na Wimbledonie miała na to wpływ. Chciałam także mieć już kilka spotkań treningowych na koncie przed dużymi imprezami w Toronto i Cincinnati. Nawet podczas pierwszego meczu, czułam się inaczej niż na treningu, grając na punkty. Mecz w turnieju to zupełnie inne doświadczenie. Dwa tygodnie temu z trenerem zadecydowaliśmy, że może dobrze będzie zagrać jeden mniejszy turniej przed tymi większymi. Oczywiście, przyjechałam, żeby wygrać, ale turniej traktuję także jako dodatkowy trening.
Jak reaguje pani na takie porażki jak z z Kaią Kanepi podczas Wimbledonu? Jakie wnioski płyną ze spotkań przegranych mimo wysokiego prowadzenia?
- Dwa-trzy dni po meczu wciąż o nim myślałam. Zastanawiałam się, co zrobiłam źle i w których momentach mogłam zagrać lepiej. Jednak takie pojedynki też uczą. Teraz widzę także pozytywne rzeczy i jakbym zagrała ten mecz jeszcze raz, to na pewno w niektórych momentach zachowałabym się inaczej. Prawda jest taka, że jak się przegra na Szlemie, zwłaszcza wcześnie, to trochę to siedzi w głowie.
A trener?
- Po meczu najpierw daje mi trochę spokoju, żebym sama ochłonęła. Potem zaczynamy od rozmowy o spotkaniu, a później, po kilku dniach, jak mamy na płycie, to analizujemy mecz lub jego wybrane momenty.