Agnieszka i Urszula Radwańskie serwują, kapitan Tomasz Wiktorowski zaznacza miejsca, w których ląduje piłka. Wszystkie obok siebie. Tak ma być. Kiedy jedna pada zbyt blisko, Agnieszka biegnie po kolejną, aby naprawić pomyłkę. Musi być doskonale.
[ad=rectangle]
Po drugiej stronie siatki, czyli po stronie Urszuli, zaangażowanie nie mniejsze. Wyleczyła kontuzję, dobrze rozpoczęła ten sezon i jest pełna nadziei na ten rok. - Czuję, że forma wraca i wierzę, że wrócę do czołowej „30” rankingu WTA. W styczniu dotarłam do ćwierćfinału turnieju w Auckland, później przeszłam przez eliminacje Australian Open. Właśnie te występy zapewniły mi nominację do reprezentacji Polski na Fed Cup - mówi młodsza z sióstr Radwańskich.
Młodsza z sióstr zawsze pozostanie tą młodszą. Przez wiele lat było tak również na korcie - goniła Agnieszkę, starała się jej dorównać. Nie było łatwo, ale Urszuli to nie przeszkadza - przyzwyczaiła się do pytań o starszą siostrę. Zresztą ostatnio jest ich mniej.
- Nie jeździmy razem, nie trenujemy wspólnie, mamy inny styl gry, różnych trenerów, idziemy innymi drogami. Agnieszka szybko weszła do czołówki, ja borykałam się z kontuzjami... Dawniej męczyło mnie to trochę, ale dziś coraz rzadziej jestem nazywana "tą siostrą Agnieszki".
Tu musimy przerwać rozmowę, bo przybiega szary sześciomiesięczny buldog francuski domagając się zainteresowania. - To Gadula, jest ze mną od listopada. Towarzyszy mi w Krakowie i Warszawie, ale kiedy wyjeżdżam na turnieje, zostawiam go rodzicom albo znajomym. Umila mi czas - mówi tenisistka.
Gadula spogląda na rozpoczynające trening Rosjanki, Rosjanki spoglądają na Gadulę. Strachu to on nie wzbudza.