WTA Tour już dawno zamienił się w cykl kombinatorek. Uderzyć jak najmocniej i trafić w kort. To dla większości tenisistek jedyna taktyka podczas meczów. Większym sprytem czołowe zawodniczki świata wykazują się poza kortem. Tylko w ubiegłym tygodniu wycofały się Simona Halep i Maria Szarapowa (Brisbane), a Garbine Muguruza (również Brisbane), Petra Kvitova (Shenzhen) i Serena Williams (Puchar Hopmana) popisały się taktycznymi kreczami. Nie wiem po co liderka rankingu pojechała do Perth, skoro kompletnie nie miała ochoty do gry. W Brisbane nie doszło do oczekiwanego starcia Wiktorii Azarenki z Halep w II rundzie. W Shenzhen nie było szansy na finał Agnieszka Radwańska - Kvitova, bo Czeszka rozegrała tylko jednego seta i zrezygnowała z dalszej rywalizacji. Wreszcie w Sydney do finału dotarła Monica Puig i została rozbita przez Swietłanę Kuzniecową. Z całym szacunkiem dla Portorykanki, ale gdyby obecne były Kvitova i Radwańska jej szanse na tak dobry rezultat byłyby znikome. Kibice mają prawo czuć się lekceważeni, gdy już na początku roku są wystawiani na cierpliwość przez ich idolki.
Rok temu Simona Halep miała być w Sydney rozstawiona z numerem pierwszym, ale po triumfie w Shenzhen wycofała się. W miejsce Rumunki do drabinki weszła Nicole Gibbs, która przegrała 0:6, 0:6 z Karoliną Pliskovą. Tym razem podobnym "wyczynem" popisała się w Brisbane. Ciekawe czy postąpiłaby tak samo, gdyby jej pierwszą rywalką nie była Azarenka? Halep stała się już specjalistką od rujnowania turniejowych drabinek. Od momentu, gdy w 2014 roku weszła do Top 10 rankingu, wycofała się z siedmiu turniejów, z czego z pięciu bez rozegrania choćby jednego meczu. Poza tym w tym czasie cztery razy skreczowała.
Wycofywanie się z turniejów już po wylosowaniu drabinek zdarza się również Serenie Williams, Marii Szarapowej czy Petrze Kvitovej. Jednak akurat one rzadko to czynią bez rozegrania przynajmniej jednego meczu. Takich sztuczek nauczyła się również Agnieszka Radwańska. Po triumfie w Shenzhen wycofała się z Sydney z powodu zapalenia w okolicach piszczela. W ubiegłym sezonie Polka błysnęła sprytem poza kortem, gdy otrzymała dziką kartę do turnieju w Moskwie, ale do stolicy Rosji nie pojechała, bo w Tiencinie zapewniła sobie kwalifikację do Mistrzostw WTA. Ona jednak takich sztuczek nie nadużywa. Patrząc na to, co wyczynia Halep czy przez lata robiła Wiktoria Azarenka, lista grzechów krakowianki jest bardzo krótka.
Faktem jest, że zawodniczki coraz mocniej się oszczędzają, gdy zbliża się wielkoszlemowa impreza. Fala wycofań tylko utwierdza wielu kibiców w przekonaniu, że ktoś ich w tym cyrku WTA robi w balona. Szpital na początku roku jest mocno zastanawiający. Trzeba jednak tutaj uderzyć też w zarządców WTA. Kalendarz został rozbudowany do absurdalnych granic, a ucierpieć na tym musi oczywiście Puchar Federacji. Ile mamy w sezonie terminów tych drużynowych rozgrywek, a ile jest imprez WTA? Odpowiedź brzmi, pierwszego jest w sam raz, a drugiego za dużo. Bardzo mocno odczuwają to zawody najniższej rangi w głównym cyklu, czyli International. Czołowe tenisistki świata zgłaszają się do nich, a potem wycofują się. W efekcie trybuny świecą pustkami, sponsorzy się wycofują i coraz więcej takich turniejów po prostu upada. Oczywiście najprościej oskarżać same tenisistki, ale jest i druga strona medalu. Namnożyło się wszelkiej maści imprez i nie tylko tenisistki są przesycone, ale i kibice. Sezon trwa za długo. Sam po sobie wiem, że po US Open zainteresowanie spada do poziomu prawie zerowego i zaczyna się sztuczne podtrzymywanie napięcia w drodze do Mistrzostw WTA. Tenisistki walczą o te cenne punkty w coraz bardziej ślimaczym tempie. Razem z nimi męczą się również kibice.
A może jednak jest tak, że tenisistki nauczyły się bardziej dbać o własne ciała? Kiedyś w pogoni za punktami i pieniędzmi doprowadzały się do stanu fizycznej klęski już w połowie sezonu. Teraz udaje im się dotrwać do końca roku, w lepszym czy gorszym stanie, ale nie sprawiają wrażenia umierających na korcie, jak to było choćby w Turnieju Mistrzyń, gdy ten odbywał się w Katarze, a później w Turcji. Potwierdzają to ubiegłoroczne, po raz drugi rozegrane w Singapurze, Mistrzostwa WTA, które moim zdaniem były najlepsze pod względem czysto sportowym od co najmniej pięciu lat, mimo braku w nich Sereny Williams. Oczywiście nie jest to wyznacznikiem wartości kobiecego tenisa, bo wcale nie jest tak dobrze, jak to pokazał singapurski szczyt.
- Jeżeli zawodniczka z pierwszej "10" zgłasza się do turnieju, ma obowiązek w nim zagrać. Kiedy odmówi, musi zapłacić karę i dostanie 0 punktów do rankingu. Ponadto blokują jej później występ w mniejszym turnieju. To jest szalone. Przez wiele lat byłam częścią rady zawodników, ale zrezygnowałam, kiedy skargi moje i wielu innych zawodniczek były ignorowane - atakowała w ubiegłym sezonie WTA Karolina Woźniacka. Dunka nigdy nie znała umiaru i lubiła grać dużo i często. Po części można zrozumieć jej atak. Tenisistki z Top 10 mają bardzo ograniczone możliwości wyboru turniejów, a wycofywanie się z nich to również same kłopoty, z którymi jednak coraz częściej wolą się zmierzyć niż czuć się zmuszanymi do gry. Z drugiej strony zawodniczki na korcie często zachowują się jak cierpiętnice i trudno się domyśleć czy dolega im coś poważnego, czy tylko chcą uśpić czujność rywalki. Trzeba jednak postawić sprawę jasno. Pod wpływem dążących do fizycznej perfekcji sióstr Williams tenis kobiecy urósł do takiego poziomu intensywności, że panie muszą niektóre starty odpuścić, by dobrnąć do końca sezonu w jednym kawałku.
Tenisistki często czekają do ostatniej chwili i podają jakąś kontuzję, a do tego muszą odbyć szereg spotkań (z kibicami, mediami i sponsorami), byle tylko wymigać się od startu bez konieczności płacenia kary. Dlatego trzeba być ostrożnym z traktowaniem tych urazów na poważnie, szczególnie, gdy zbliża się wielkoszlemowy turniej. Przepraszam, czy tu biją? Można zadać takie pytanie. Skojarzenie jest jednoznaczne, z filmem Marka Piwowskiego pod takim właśnie tytułem. Był w nim pozorowany napad na jubilera, a prawdziwy skok dopiero był szykowany. W tenisie tydzień czy dwa wcześniej zawodniczki sprawiają wrażenie zrujnowanych fizycznie, a w wielkoszlemowym turnieju są jak nowo narodzone. Obserwujemy zatem pozorowane kontuzje, które znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i następuje atak na wielkoszlemowy skalp. Ulgowe traktowanie turniejów poprzedzających największe imprezy pod różnymi pretekstami często wychodzi tenisistkom na dobre, o czym z całą pewnością przekonamy się podczas startującego już w poniedziałek Australian Open.
Łukasz Iwanek
Warto zaznaczyć, że powyższe zdanie napisał sympatyk Simony, bo takim Czytaj całość