Noc odkupienia Fabio Fogniniego
Gdy przed trzema laty opuszczał Foro Italico przy akompaniamencie gwizdów, obiecał sobie, że już nigdy nie wróci do Rzymu. We wtorek odkupił tamte winy i usłyszał być może najgłośniejszą owację w życiu.
- Byłem rozgoryczony. Powiedziałem sobie, że już nigdy nie wrócę na Foro Italico - wspominał Fabio Fognini wydarzenia sprzed trzech lat. Wówczas w I rundzie turnieju ATP w Rzymie przegrał 3:6, 2:6 z Lukasem Rosolem. Przegrał w swoim stylu. Nie angażując się w grę, dąsając się, mając pretensje do całego świata, rzucając rakietą i głośno przeklinając.
Niedotrzymana obietnica
To miał być ostatni występ Fogniniego w Rzymie. Ale słowa nie dotrzymał. Wrócił na Foro Italico po roku i osiągnął najlepszy w karierze wynik w tym turnieju, dochodząc do III rundy. To jednak wciąż było za mało, jak na skale jego talentu. Włoscy kibice ciągle czekali na spektakularny występ swojego najlepszego tenisisty na rzymskich kortach.Ten w końcu nastąpił. We wtorek, w II rundzie Internazionali BNL d'Italia 2017, Fognini pokonał lidera rankingu ATP Andy'ego Murraya. Choć "pokonał" to słowo niewłaściwie oddające to, co wydarzyło się na korcie. Włoch bowiem zdeklasował swojego rywala (6:2, 6:4) bądź - jak napisała w pomeczowej relacji "La Gazetta dello Sport" - "przytłoczył Murraya". Dla tenisisty z San Remo była to noc radości i zarazem odkupienia.
ZOBACZ WIDEO Tak De Giorgi rozpoczął zgrupowanie kadry. Komenda: Bardzo miłe otwarcieKrytyka Pierwszej Damy
Bo z osobą Fogniniego włoscy kibice od dawna wiążą olbrzymie nadzieje. Jednak jak na razie znacznie częściej zawodził. Owszem, zdarzały mu się wybitne mecze. Potrafił w jednym sezonie trzykrotnie, w tym dwa razy na mączce, wygrać z Rafaelem Nadalem. W Pucharze Davisa był w stanie ograć bez straty partii Murraya. Lecz wciąż brakowało mu wielkiego rezultatu w singlu, bowiem w deblu wraz z Simone Bolellim w 2016 roku triumfował w Australian Open. Bo za takowy trudno uznać zwycięstwa w turniejach rangi ATP World Tour 250 Stuttgarcie, Vina del Mar i w Umagu czy w "500" w Hamburgu.
Fognini bywał "grande", a więc wielki. Jednak znacznie częściej jego występy opisywano jako "vegogna" - "wstydliwe". Lea Pericoli, niegdyś znakomita włoska tenisistka, obecnie dziennikarka, nazywana przez niektórych "Pierwszą Damą włoskiego tenisa", wielokrotnie nie szczędziła krytyki rodakowi. Fognini bowiem ma wiele za uszami. Łamanie rakiet i przekleństwa na korcie to normalność podczas jego meczu. Ale potrafił również obrazić na tle etnicznym Filipa Krajinovicia, nazywając go "gównianym Cyganem", czy też nieomal pobić się w czasie gry z Gaelem Monfilsem.
Lew w koszulce z tygrysem
Ale przynajmniej przez najbliższych kilka dni nikt nie będzie o tym wspominał. Fabio znów będzie "grande" albo "lwem". Włoska prasa, pisząc o heroicznych wyczynach swoich sportowców, lubi porównywać ich właśnie do tych pięknych zwierząt. Fognini we wtorek walczył jak lew, choć tylną część jego koszulki zdobiła podobizna tygrysa.
Na taki sukces w Rzymie włoscy kibice czekali równo dziesięć lat. W 2007 roku w III rundzie na korcie im. Nicoli Pietrangelego, który był wówczas główną areną na Foro Italico, Filippo Volandri pokonał wtedy światową "jedynkę" Rogera Federera i doszedł do półfinału. Po dziś dzień to ostatni włoski półfinalista tej imprezy. Z kolei ostatnim włoskim mistrzem tego turnieju był w 1976 roku Adriano Panatta.
Fognini wyczyn Volandriego już powtórzył, pokonał lidera rankingu ATP. Teraz zapewne chciałby kroczyć drogą rodaka, aż do półfinału, a może i powtórzyć wyczyn Panatty sprzed 41 lat.
Żony należy słuchać
A przecież Fognini mógł nie zagrać w Rzymie. I to wcale nie ze względu na wydarzenia sprzed trzech lat, bo ta rana - jak można sądzić - już się zabliźniła. Poważnie rozważał pozostanie w Barcelonie, gdzie obecnie mieszka, bo jego żona, znana włoska tenisistka Flavia Pennetta, jest w zaawansowanej ciąży. Ostatecznie przekonała go, by jednak wystąpił na Foro Italico. I we wtorkową noc cieszyła się zapewne równie mocno jak jej mąż.
Marcin Motyka