"Dzień Latających Mrówek" to jedno z najdziwniejszych zjawisk przyrody. Inwazja owadów następuje co roku, zawsze w lipcu, jednak nie ma ściśle określonej daty. Powodem biologicznym jest ciepła pogoda i brak opadów deszczu. Wtedy młode i uskrzydlone królowe opuszczają swoje gniazda, aby utworzyć nowe kolonie.
W tym roku "Flying Ants Day" zbiegł się z trzecim dniem Wimbledonu. I inwazja owadów sprawiła ogromne kłopoty uczestnikom zmagań w Londynie.
- To było dziwne - mówił Jo-Wilfried Tsonga, który w środę pokonał 6:1, 7:5, 6:2 Simone Bolellego. - Czasami w USA czy w Australii w nocy na korty przylatują jakieś owady, ale zwykle są wielkie. Teraz to były małe muchy, które wchodziły do nosa i uszu.
Zszokowany tym, co zobaczył, był również Sam Querrey. Amerykanin chciał nawet przerwać wygrany ostatecznie 6:4, 4:6, 6:3, 6:3 mecz z Nikołozem Basilaszwilim. - Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. To trwało 30 albo 45 minut. Przez te mrówki przegrałem seta. W takich warunkach nie dało się grać. Poprosiłem sędziego, żeby przerwał mecz, a on się roześmiał i powiedział: "to tylko robaki, nie będziemy przez nie przerywać gry".
ZOBACZ WIDEO Tomasz Fornal: Dokonaliśmy niemożliwego. Bardzo ciężko będzie to pobić
Insekty nie oszczędziły także kortu centralnego, na którym Johanna Konta wygrała 7:6(4), 4:6, 10:8 z Donną Vekić. - Jestem pewna, że kilka połknęłam - śmiała się Brytyjka.
Również arena numer 1, gdzie Kei Nishikori ograł 6:4, 6:7(7), 6:1, 7:6(6) Serhija Stachowskiego, została "zaatakowana". - One były wszędzie. Odbijały się od mojej twarzy, kiedy uderzałem piłkę, i utrudniały mi skoncentrowanie się na meczu - relacjonował Japończyk.
Diving headfirst into #Wimbledon like... pic.twitter.com/Ok9iXKIDF7
— Wimbledon (@Wimbledon) 5 lipca 2017
Na szczęście dla uczestników Wimbledonu w czwartek ma być już spokojnie. "Flying Ants Day" zdarza się bowiem tylko raz w roku.