Łukasz Iwanek: Ruletka kobiecego tenisa, męcząca czy fascynująca? (komentarz)

PAP/EPA / WALLACE WOON / Na zdjęciu: Karolina Woźniacka, zwyciężczyni Mistrzostw WTA 2017
PAP/EPA / WALLACE WOON / Na zdjęciu: Karolina Woźniacka, zwyciężczyni Mistrzostw WTA 2017

W Mistrzostwach WTA w Singapurze drugi rok z rzędu zagrały reprezentantki ośmiu krajów. W kobiecym tenisie wielkie rywalizacje, nakręcające spiralę emocji i zainteresowanie kibiców, zastąpiła ruletka z licznymi przetasowaniami.

We współczesnym kobiecym tenisie każdy turniej przypomina ruletkę. Jeden błędny ruch i przegrywa się wszystko. Dla części kibiców liczne przetasowania są męczące, a dla innych jest to fascynujące. Mistrzostwa WTA w Singapurze były kolejną taką ruletką. Przed ich rozpoczęciem absolutnie nic nie było pewne. Nie mieliśmy wyraźnej kandydatki do triumfu, za to tenisistki podzieliły się mniej więcej po równo na preferujące ofensywny styl oraz na stawiające na powtarzalność i grę z kontry. Można było oczekiwać wielu pięknych meczów od ośmiu najlepszych singlistek sezonu.

Sześć z ośmiu uczestniczek Masters zaoferowało coś pozytywnego. Caroline Garcia okazała się gwarancją najwyższej jakości i emocji. Venus Williams zapewniła heroizm i niebywały hart ducha. Amerykanka w imprezie zadebiutowała w 1999 roku i po 18 latach stać ją było na awans do finału na nawierzchni, która teoretycznie powinna być jej zmorą. Karolina Woźniacka udowodniła, że gdy tylko pasja i ochota do walki nie wygasły, można pokonać największy kryzys. Do US Open 2016 przystąpiła jako 74. rakieta globu, a w niedzielę w Singapurze wywalczyła największy tytuł w karierze. Dunka do maksimum wykorzystała sprzyjający jej wolny kort. Karolina Pliskova do spółki z Woźniacką rozegrały wspaniałego seta z niezwykle emocjonującym tie breakiem.

Jelena Ostapenko i Elina Switolina zaprezentowały honorową postawę. Obie przegrały dwa pierwsze spotkania w fazie grupowej i obie sezon zakończyły zwycięstwami. Łotyszka wygrała z Karoliną Pliskovą. Podwójne znaczenie miało pokonanie Simony Halep przez Ukrainkę, bo Rumunka została wyeliminowana z rywalizacji po fazie grupowej, a do półfinału awansowała Caroline Garcia.

Simona Halep i Garbine Muguruza rozczarowały najmocniej. Hiszpance zdecydowanie zabrakło energii. Na niesprzyjającej jej nawierzchni nie było ją stać na tak skuteczny tenis jak w lipcu, gdy triumfowała w Wimbledonie. Mowa ciała Rumunki w meczu z Karoliną Woźniacką mówiła wszystko. Tenisistka z Konstancy najchętniej uciekłaby z kortu po przegraniu pierwszej partii do zera. Nie wierzyła w siebie i nie miała ochoty do walki. Zawiodła również w starciu z Eliną Switoliną. Pokonanie Ukrainki zapewniłoby jej awans do półfinału, a ona nie zdobyła nawet seta. Nie zmienia to jednak faktu, że Halep ciężką pracą przez cały sezon zasłużyła sobie na pozycję liderki. Nikt jej tego na tacy nie podarował.

Jakie były tegoroczne Mistrzostwa WTA? Trudno je jednoznacznie ocenić. Nie brakowało meczów, które nie odpowiadały randze tej imprezy, ale były też takie, które mogły się podobać. Bardzo chętnie wracamy do czasów, gdy w Mistrzostwach WTA występowały Amelie Mauresmo, Justine Henin, Kim Clijsters, Serena Williams, Maria Szarapowa i Wiktoria Azarenka. To prawda, to były wielkie osobowości nadające ton rozgrywkom. Teraz mamy jednak około 20 zawodniczek na bardzo zbliżonym poziomie, z których każda może wywalczyć wielki tytuł. Do tego mniej więcej kolejnych 20 tenisistek stać na sprawienie dużych niespodzianek. Dlatego panie, które w dniach 22-29 października rywalizowały w Singapurze zasługują na szacunek i nie można marginalizować skali ich dokonań. Mieliśmy dwie wielkoszlemowe mistrzynie z tego sezonu, światową jedynkę i cztery byłe liderki rankingu, więc miał kto zastąpić te tzw. wielkie nieobecne.

ZOBACZ WIDEO: Ogromny błąd rywala dał bramkę Napoli. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Niektórzy widzą szklankę do połowy pustą. Brak stabilności, kryzysy i zmarnowane szanse tenisistek, jednorazowe wielkoszlemowe mistrzynie oraz liderki rankingu bez największych tytułów na koncie to bardzo męczące zjawisko. Ma to świadczyć o gigantycznym kryzysie WTA. Inni widzą szklankę do połowy pełną. Poziom tenisa na całym świecie na przestrzeni ostatniej dekady bardzo mocno się rozwinął. W czołowej 20 rankingu WTA mamy przedstawicielki 12 krajów. Drugi rok z rzędu w Mistrzostwach WTA wystąpiły reprezentantki ośmiu krajów. A przecież były czasy, gdy połowę uczestniczek Masters stanowiły Rosjanki.

A gdzie leży prawda? Faktycznie bez Sereny Williams, Marii Szarapowej i Wiktorii Azarenki nie ma tenisistek, które byłyby wiodącymi postaciami. Brakuje wielkich rywalizacji, które nakręcałyby spiralę emocji i zainteresowania kibiców. Zamiast tego mamy ruletkę, w której każdy z dziewięciu najważniejszych turniejów (Australian Open, Roland Garros, Wimbledon, US Open, Mistrzostwa WTA, Indian Wells, Miami, Madryt i Pekin) wygrał ktoś inny. W tegorocznych wielkoszlemowych finałach zagrało siedem różnych tenisistek. W dwóch jako jedyna wystąpiła Venus Williams.

Zjawisko męczące jak galopujący czas czy fascynujące jak chwile triumfów i porażek uwieczniane na zdjęciach? Niektórzy kibice są przekonani, że Serena, Maria i Wiktoria znów będą dominować, gdy tylko dojdą do formy, że łatwo i przyjemnie zakwalifikują się do Masters. Czy ktoś da sobie za to rękę uciąć? Może jednak tym trzem wielkim paniom nie uda się zatrzymać ruletki kobiecego tenisa i stać je będzie tylko na pojedyncze sukcesy?

Może za mocno idealizujemy to, co było pięć, 10 czy 15 lat temu, a zbyt krytycznie podchodzimy do tego, co jest obecnie? Z tenisem jest jak z życiem, w którym, cytując francuskiego pisarza Marcela Pagnola, "widzimy przeszłość lepszą niż była, teraźniejszość gorszą niż jest i przyszłość mniej pewną niż będzie".

Łukasz Iwanek

Zobacz więcej tekstów Łukasza Iwanka ->

Źródło artykułu: