"Wielką Czwórkę" tworzą Roger Federer, Rafael Nadal, Novak Djoković i Andy Murray - tenisiści, którzy w pewnym momencie prześcignęli pozostałych rywali o kilka długości i przejęli władanie w męskich rozgrywkach, kolekcjonując wszystkie najważniejsze tytuły.
Jednak w ostatnich kilkunastu miesiącach ich supremacja już nie jest tak wielka. W dużej mierze z powodu kłopotów zdrowotnych, z jakimi się zmagali. Z powodu kontuzji kolan Federer i Nadal stracili niemal całe drugie półrocze sezonu 2016. Djoković od lipca 2017 do stycznia, a następnie od lutego do połowy marca pauzował z powodu urazu łokcia. Z kolei Murray walczył z kontuzją biodra i nie grał od lipca 2017 do połowy czerwca.
Zmieniła się także perspektywa. Od stycznia ubiegłego roku roku tenisiści z Big 4 w komplecie pojawili się na starcie zaledwie trzech turniejów. W styczniu 2017 rywalizowali w Australian Open, w marcu w Indian Wells oraz w lipcu w Wimbledonie. Ze stałych bywalców największych imprez, stali się wyjątkowymi i rzadko widywanymi gośćmi.
Ale w najbliższym tygodniu miłośnicy talentu "Wielkiej Czwórki" będą mieć swój wielki czas. W rozpoczynającym się w poniedziałek US Open po raz pierwszy od zeszłorocznego Wimbledonu w drabince pojawiło się nazwisko każdego z Big 4 - Nadala (został najwyżej rozstawiony), Federera (zagra z numerem drugim), Djokovicia (wystąpi z "szóstką") i Murraya, który zagra na podstawie tzw. "zamrożonego rankingu".
Czy to oznacza, że w męskim tenisie wszystko wróci do normy sprzed kilku sezonów i znów najważniejsze trofea będą rozdzielać między sobą tylko tenisiści z "Wielkiej Czwórki"? Na takie stwierdzenie z pewnością jeszcze jest za wcześnie. Pewne jest za to, że po długich ponad 13 miesiącach Federer, Nadal, Djoković i Murray znów staną na starcie jednego turnieju.
ZOBACZ WIDEO Głośny śmiech Heynena przerwał wywiad z Komendą. Selekcjoner żartował ze swojego zawodnika