Santoro żegna Roland Garros i czeka na Wimbledon

Szkot Andy Murray, trzeci zawodnik świata, zapytany w środę czy najbardziej podoba mu się styl gry Nadala, Federera, czy Djokovicia, odparł, że woli oglądać... Fabrice'a Santoro. Legenda francuskiego tenisa pożegnała się z Roland Garros. Podobno na zawsze.

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak

W środę zagrał 36-letni Santoro tylko dwa gemy z Belgiem Christophem Rochus, który dzień wcześniej postawił go pod ścianą w czwartym secie, ale wtedy zapadł zmierzch. - Chciałem wygrać tego seta, chciałem, żeby moje pożegnanie było pełne emocji i suspensu - mówi pochodzący z Tahiti zawodnik dziennikowi L'Équipe.

W dwudziestu występach w Paryżu jego najlepszy wynik to 1/8 finału, gdzie dochodził w 1991 i 2001 roku. W 2005 roku wygrał miksta z Danielą Hantuchovą. Finału nie oglądało wtedy wielu widzów, bo trwał akurat półfinał Nadala z Federerem.

Santoro zdradził, że po przerwaniu spotkania z Rochus we wtorek, spał tylko godzinę. - Położyłem się późno, wstałem już o 7.30. Zwykle śpię dziewięć godzin, ale tutaj kładę się sam, budzę się sam... - śmieje się ulubieniec francuskich fanów.

- To jakby przewrócić kartkę - tak opisuje swoje wrażenie z ostatniego spotkania na kortach Roland Garros. - Nawet jeżeli mam jeszcze przed sobą pięć miesięcy rywalizacji, gdzie nie będzie Roland Garros. Kiedy gra się tutaj od dwudziestu lat, to maj zawsze jest miesiącem wyjątkowym - mówi.

Wspomina swoje rytuały z rodzimego szlema. - Zaczyna się wszystko od dobrania butów na kort ziemny, żeby być przygotowanym na trzy albo cztery godziny gry. A może i 6 godzin i 33 minuty, co przez te lata było najbardziej szaloną rzeczą tutaj - przywołuje zwycięstwo z 2004 roku nad Arnaud Clement, najdłuższy mecz w historii zawodowego tenisa.

"Pięknem swojej kariery" nazywa charakterystyczny styl gry, przywołujący lata 70-te. Oburęcznym forhandem zjednał sobie wielbicieli i szyderców na całym świecie. - Nikt nie gra, tak jak ja. Używam tego, co mam do dyspozycji - mówi kolekcjoner rakiet tenisowych z poprzedniej epoki.

Znający kompleks, na którym odbywają się otwarte międzynarodowe mistrzostwa Francji, jak własną kieszeń Santoro ma tam dwa swoje ulubione miejsca. - Pierwsze to pokój 121, który zajmowałem, gdy byłem tu jako 16-latek, a potem powróciłem, śpiąc tam podczas mojego pierwszego Roland Garros. Drugim miejscem jest korytarz, który prowadzi do szatni. Przed wyjściem na kort centralny on się zapisuje w głowie jak film - stwierdza.

Przed zakończeniem kariery Santoro ma jedno marzenie, związane z Wimbledonem. - Nie udał mi się tam nigdy żaden wystrzał. Zbyt często miałem pecha. Wszystkie rany w mojej karierze są związane z Wimbledonem. Chcę w najbliższych tygodniach wykonać wielki wysiłek, by być tam gotowym.

To będzie jego 68. turniej wielkoszlemowy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×