To nie miało prawa się wydarzyć, ale trzeba pamiętać, że w tenisie wygrywa ten, kto zdobywa ostatni punkt. Tara Moore przegrywała już 0:6, 0:5 z Jessiką Ponchet, która miała meczbola w szóstym gemie. Brytyjka uratowała się w niecodzienny sposób, gdy uderzona przez nią piłka zahaczyła o taśmę i spadła na linię. Tenisistka gospodarzy uniknęła "rowerka".
Teraz nastąpił wielki powrót 479. rakiety świata. Moore wygrała gema, potem kolejnego i wtedy ruszyła machina. Brytyjka wyrównała stan seta i wygrała go po tie breaku. Z kolei w trzeciej partii oddała notowanej na 201. pozycji Francuzce trzy gemy i po dwóch godzinach i 16 minutach wygrała ostatecznie 0:6, 7:6(7), 6:3.
"Nawet przez chwilę nie zwątpiłam" - napisała na Twitterze Moore po zakończeniu spotkania. Brytyjskie media szybko podchwyciły temat i poświęciły sporo uwagi niesamowitemu wyczynowi tenisistki. "The Independent" ogłosił to zwycięstwo "jednym z największych powrotów w historii tenisa".
O miejsce w ćwierćfinale Moore zagra w czwartek z Niemką Yaną Morderger. W halowym turnieju rozgrywanym w Sunderland występuje również Maja Chwalińska, która w II rundzie spotka się z Amerykanką Maegan Manasse.
Zobacz także:
Houston: Sam Querrey i Janko Tipsarević wygrali w sesji nocnej
Marrakesz: Alexander Zverev dał radość kibicom
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Kto zagra w półfinale Ligi Mistrzów? "Każdy mecz to piękna historia"