Hubert Hurkacz: Mogę być na szczycie

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

Miał pan swobodę w tym, co pan robił? Miał pan świadomość, że może nagle oznajmić rodzicom, że rezygnuje z tenisa i zaczyna na przykład studia informatyczne?

Oczywiście. Sam decydowałem o sobie, podejmowałem świadome decyzje. Wybrałem, że chcę grać w tenisa. Wiadomo, że na trening zaprowadziła mnie mama, która sama kiedyś uprawiała ten sport, ale jak miałem pięć lat to trudno, żebym miał wielki wpływ na sposób, w jaki spędzam czas. Kiedy byłem nastolatkiem czułem jednak, że to dla mnie świetne, uwielbiałem treningi. Rodzice dali mi coś niezbędnego do odniesienia sukcesu - wiarę, że jest możliwy. Od początku wierzyli, że będę mógł zrealizować swoje marzenia, wspierali mnie, nie blokowali w żaden sposób. Ani razu nie usłyszałem, że mi się nie uda.

Mieszka pan jeszcze z rodzicami?

Przez te kilka tygodni w roku - tak. Ale raczej mnie nie ma. Tenis jednak zajmuje mi większość czasu. Wiem, co mogę robić, czego nie mogę, teraz w okresie przygotowawczym dwa razy w tygodniu jestem na korcie, mam też ćwiczenia ogólnorozwojowe, odnowę fizyczną.

Jest pan jedynakiem?

Nie, mam siostrę. Ma dwanaście lat, mamy bardzo dobry kontakt.

Do kogo pierwszego dzwoni pan po meczu?

Różnie. Po porażce czasami potrzebuję chwilę dla siebie. Muszę się z nią pogrodzić, przetrawić w środku. To, czy od razu odzywam się do rodziców, zależy od stanu mojej psychiki, od tego, co się wydarzyło na korcie. Czasami jestem bardzo zły, niezadowolony, bo wiem, że stać mnie było na więcej. Uczę się wyciągać wnioski i szybko iść do przodu, ale nawet trener daje mi godzinę dla siebie i dopiero później zaczynamy rozmawiać. Musimy mieć w sobie spokój, a on przychodzi dopiero, kiedy wygra się walkę z własnymi emocjami.

Pana rodzice nie wpisują się w martyrologię polskiego tenisa. Nie narzekają na cały świat, nie sprzedawali kamienicy, żeby znaleźć pieniądze na pana karierę.

Bardzo mi pomagali, także finansowo. Koszty sportu są jednak mniejsze, kiedy jest się juniorem, a kiedy doszły loty na turnieje, bardzo pomagał także Polski Związek Tenisa. Wiadomo, że to wszystko nie jest tanie i tak dostępne, jakbym chciał, żeby było. Nie każdy dzieciak ma możliwość treningów, nie ma ujednoliconego szkolenia. Mam nadzieję, że to się w przyszłości zmieni i będzie dużo więcej świetnych polskich tenisistów.

Kort "Hurkacz" przy każdym boisku „Orliku”?

Byłoby ekstra. Kuboty też by się przydały. Myślę, że mamy niesamowity potencjał w zawodnikach, jako kraj. Wiele młodych osób jest bardzo utalentowanych, ale później jakoś gaśnie przez brak doświadczenia, możliwości, by pójść dalej. Nie ma dużych turniejów, w których zdolni mogliby brać udział, mierzyć się z przeciwnikami, od których mogliby się uczyć. Nie ma dostępnych autorytetów, jakiejś akademii, która wspierałaby rozwój w jednolity sposób. Trenerów, którzy byli na profesjonalnych turniejach można policzyć na palcach dwóch rąk, najczęściej nie mają odpowiedniego doświadczenia. Gdybym był impulsem do zmian na lepsze, czułbym się fantastycznie.

Mimo młodego wieku jest pan już milionerem. Pieniądze są dla pana dużą motywacją?

Pieniądze w tenisie dostaje się za zwycięstwa w ważnych turniejach. Nie były i nie są dla mnie motywacją, ale też potrzebuję ich, by móc inwestować w rozwój. Może później, bliżej końca kariery, zaczyna się myśleć o zabezpieczeniu na przyszłość, bo przecież nie będzie się grało całe życie, ale nie można traktować sportu jak skoku na kasę. Jeżeli gra nie sprawia przyjemności, lepiej zająć się czymś innym, bo są małe szanse na sukces. Wiem, że zdarzały się takie przypadki, kiedy ktoś zaplanował bogactwo przez sport, ale nie rozumiem, po co robić coś, czego się nie lubi. Ja bym nie potrafił.

Boi się pan czasami, że pieniądze czy sukcesy mogą pana zmienić jako człowieka? Że zwyczajnie panu odbije?

Raczej nie. Zakładam, że będzie ok. Dość mocno stąpam po ziemi, na słabości raczej jestem odporny.

Kiedy zrobił pan największą imprezę po meczu?

Nie miałem jeszcze imprezy po meczu, bo niczego wielkiego nie osiągnąłem.

Przywiązuje pan olbrzymią wagę do diety. To prawda, że nigdy nie był pan w McDonaldsie?

Rodzice nigdy mnie tam nie zabierali. Nie traktowałem możliwości zjedzenia hamburgera - jak niektórzy mają w zwyczaju - jako radości, nagrody. Zwracam uwagę na to, co jem. Obejrzałem kilka filmów, przeczytałem kilka książek. Uświadomiły mnie, jakie jedzenie może być dla mnie dodatkową korzyścią w sporcie.

No i jakie?

Nie jem mięsa, ryb, nabiału. Jestem weganinem. Ostatnio rodzice kupili super wyciskarkę - można robić soki ze wszystkich warzyw. To naprawdę jest bardzo smaczne i daje mnóstwo energii. Świetnie się czuję po takim posiłku. Ważne, żeby po jedzeniu mieć siłę, a nie żeby być zmęczonym.

Obala pan mit białka zwierzęcego, które dla sportowców jest podobno niezbędne.

Jakoś sobie daję radę. Djoković też jest weganinem i na pewno nie jesteśmy jedyni. O tym, że bez białka zwierzęcego nie da się funkcjonować w sporcie, oczywiście słyszałem, ale to stereotyp. Jest bardzo głęboko zakorzeniony w ludziach, taka prawda powtarzana przez pokolenia. Nie jem też pszenicy, bo miałem lekkie uczulenie, ale makarony lubię. Bezglutenowe.

Jest pan osobą wierzącą?

Ale o co pan pyta?

O wyznanie. Wiarę w Boga.

Raczej nie. Wierzę w pozytywną energię, w to, że warto robić dobre rzeczy. Wierzę w dobro. Jeśli chodzi o siłę wyższą, jestem otwartą osobą na poglądy innych ludzi, ale dla mnie najważniejsze jest to, żeby postępować w zgodzie z sobą. Myślę, że karma wraca. Że powinniśmy się zachowywać tak, jak chcielibyśmy, aby inni postępowali z nami.

Jest pan szczery? Potrafi pan powiedzieć głośno o czymś, co pana boli?

Nie mam problemu z mówieniem prawdy, ale oczywiście nie lubię mówić czegoś, co jest dla kogoś niemiłe. Albo co może zostać tak odebrane. Ale w dłuższej perspektywie na szczerość warto postawić, lepiej powiedzieć prawdę o danej sytuacji, niż sztucznie ją ignorować.

Gdzie chciałby pan być za rok?

Chcę być tylko lepszy niż teraz. Czasami nie wszystko dzieje się tak szybko, jakbym chciał, albo jak sobie wyobrażałem. Ale wierzę, że mogę być na szczycie, mam to w środku. Wierzę, że mogę dużo osiągnąć. Zbieram doświadczenie i buduję w głowie przekonanie, że stać mnie na wiele.

Czym dla pana byłby sukces?

Rozwój jest sukcesem. Spokojne podejście. Radość.

Myślałem, że ustalimy jakiś punkt i sprawdzimy na przykład dokładnie za rok - 8 lipca.

8 lipca to jednak wolałbym nie. To będzie jeszcze w trakcie Wimbledonu. Może być później?

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×