Przez lata oglądaliśmy wielkie sukcesy Agnieszki Radwańskiej, która wygrywała turnieje na każdej szerokości geograficznej. Gdy jej kariera chyliła się ku końcowi, Wielkiego Szlema w deblu wygrał Łukasz Kubot. Wkrótce na kortach pojawił się Hubert Hurkacz, który zachwycił swoimi akcjami w spotkaniach z czołowymi tenisistami świata.
Mało? Dwa lata temu juniorski Wimbledon wygrała Iga Świątek, która w sobotę nie miała sobie równych na Roland Garros, odnosząc gigantyczny sukces. W wieku 19 lat Polka pokazuje już tenis na światowym poziomie, a nad jej grą cmokają największe legendy tego sportu - Monica Seles, Chris Evert czy Mats Wilander.
Jakim cudem można więc zarzucać cokolwiek Polskiemu Związkowi Tenisowemu, skoro wszystko wygląda znakomicie? Niestety, tylko z daleka. Wszystkie sukcesy polskiego tenisa to efekt wybitnych jednostek, a nie systemu szkolenia. Bo takiego po prostu nie ma.
"Proszę to napisać wykrzyknikiem!"
Są wprawdzie programy jak Lotos PZT Team (indywidualne wsparcie młodych zawodników) czy Tenis10, mający popularyzować tę dyscyplinę sportu wśród najmłodszych. Dla ekspertów to jednak wciąż za mało.
- W Polsce nie ma żadnego szkolenia centralnego i nie będzie. Proszę to napisać z wykrzyknikiem - domaga się w rozmowie z WP SportoweFakty trener tenisa Paweł Ostrowski. Były szkoleniowiec m.in. Andżeliki Kerber od lat mówi o problemach, z jakimi muszą sobie radzić wszyscy, którzy chcą w tej dyscyplinie cokolwiek zdziałać.
Ostrowski zwraca uwagę przede wszystkim na brak centralnego ośrodka tenisowego z pełną infrastrukturą.
- Dopóki tego nie będzie, to nic się nie zmieni. I musi być hala dotowana z tych pieniędzy, dostępna w całości dla młodych tenisistów, a nie dla amatorów, których będzie się wpuszczać, żeby utrzymywali cały obiekt. To jest warunek numer jeden. My to wiemy od wielu lat, tak jest w Czechach, Niemczech, we Francji - wymienia.
- Tam są centralne ośrodki, gdzie są oddelegowani trenerzy, zbiera się najlepszych zawodników i trenuje. A u nas każdy trenuje w różnych miejscach a Polski Związek Tenisowy organizuje zgrupowania raz na jakiś czas - raz w Pcimiu Dolnym, raz w Grójcu, bo akurat ktoś załatwił halę na trzy dni.
Jak wygląda sytuacja młodych tenisistów w Polsce? Joanna Sakowicz-Kostecka od lat grzmi, że w jej rodzimym Krakowie z każdym rokiem ubywa najmłodszych garnących się do tenisa. - Od lat liczba dzieciaków zmniejsza się, nic się w tym względzie nie zmieniło, a w Krakowie w dalszym ciągu nie ma miejskiego ośrodka. Zdolni zawodnicy uciekają na Śląsk, gdzie jest tylko nieco lepiej.
Decydujący jest moment, gdy rodzice muszą podjąć decyzję - czy bawimy się w tenis, czy gramy na poważnie. Najczęściej następuje to, gdy dziecko kończy szkołę podstawową.
- Widać to doskonale na turniejach. W kategorii 12-latków listy bywają pełne, ale jeśli chodzi o 14-latków, z powodu braku odpowiedniej liczby chętnych zawody są odwoływane - mówiła nam kilka lat temu, ale sytuacja się nie zmieniła. Dlaczego tak jest? Bo koszty wychowania tenisisty są dla przeciętnego rodzica ogromne.
Koszty są ogromne
- Trening jest drogi. Koszt trenera to minimum 50 złotych za godzinę, tyle samo trzeba zapłacić za wynajęcie kortu. Trening godzinny dla dziecka, 12–13-letniego, to tak, jakby treningu nie było. W tym wieku, jeżeli myśli się o karierze zawodowej, trzeba grać więcej, nawet dwa razy dziennie - wyliczała. A to dopiero początek.
- Jeśli chce się na poważnie zaangażować w tenis, trzeba jeździć na zagraniczne turnieje. Wyjazdy, przeloty, utrzymanie - to są ogromne pieniądze. Ponadto klimat nie za bardzo nam sprzyja, bo gra się siedem miesięcy w hali. W tym wypadku, koszty trzeba liczyć podwójnie. Rodziców nie było po prostu stać na takie poświęcenia. Przecież nierzadko mają oni dwójkę czy trójkę dzieci, które także trzeba utrzymać – wyjaśniała.
Koszt szkolenia nastolatka, regularnie jeżdżącego po światowych turniejach, to nawet 300 tysięcy złotych rocznie. Coraz łatwiej dociera więc do nas, dlaczego ojciec Jerzego Janowicza musiał sprzedać swoje sklepy, a dziadek sióstr Radwańskich pozbyć się wiele wartej kolekcji obrazów. Bez ich poświęcenia, nie mieliby oni wielkich szans na przedostanie się do tenisowej elity.
Skąd więc wziąć pieniądze? Ratunkiem muszą być prywatni sponsorzy. Takim ratunkiem był program pomocy finansowej dla najzdolniejszych młodych polskich tenisistów, który wiele lat temu stworzył Ryszard Krauze. PZP Prokom pozwolił odetchnąć finansowo i pomógł w karierze całej liście zawodników, którzy później stworzyli historię polskiego tenisa.
- Agnieszka Radwańska i jej siostra Ula, Mariusz Fyrstenberg, Marcin Matkowski, Dawid Olejniczak i ja mogliśmy z tego korzystać. To była gigantyczna pomoc - tłumaczy dziś Sakowicz-Kostecka. Ale od lat młodzi tenisiści już nie mogą na to liczyć.
- Prokom to był genialny pomysł. Dlaczego to się skończyło? Jeśli ktoś ma za dobre serce, to wiadomo jak to u nas się kończy. Prokom został po prostu pogoniony - tłumaczy Ostrowski. A bez pieniędzy nie da się w tenisie niczego zbudować. Bo sam talent nie wystarczy.
- Bez pieniędzy nie ma nawet co podchodzić do szkolenia młodzieży. Czasami słyszę, że za dowód daje się Wojtka Fibaka, że wystarczą umiejętności. Ale to już nie te czasy, nie ten adres. Nawet jak mamy wielki talent, to go szybko gubimy. Chyba, że rodzic jest akurat milionerem, albo trafiamy na taką Igę Światek, która jest jedyna w swoim rodzaju - dodaje.
Brak finansów cofnął w rozwoju także Igę Świątek
I on wie co mówi. Kilka lat temu Ostrowski współpracował z młodą tenisistką i jej ojcem, Tomaszem Świątkiem. Teraz ujawnia, że właśnie brak funduszy sprawił, że tegoroczna finalistka Roland Garros przestała się rozwijać.
- Gdy Iga miała 14 lat, sam zaplanowałem jej starty na kolejne cztery lata. Udało mi się wtedy przekonać jej tatę i zaryzykować, żeby pominąć kategorię do lat 16. Pojechała na trzy turnieje w U-18 i wygrała wszystkie w cuglach. Miała nieprawdopodobny potencjał, ale potem musiała zagrać w mistrzostwach Europy do lat 16. Dlaczego? Żeby zdobyć finanse. To cofało ją w rozwoju - zdradza.
- Sam chodziłem od drzwi do drzwi, szukałem jej sponsorów, ale zabrakło szczęścia. Nikt nie chciał uwierzyć, że 14-latka może być wkrótce w czołowej "100" rankingu. Przez to musiała grać w turniejach proponowanych przez Polski Związek Tenisowy.
Na szczęście jej się udało. Ale to tylko pokazuje, jak cienka jest granica. Zagrożenie, że finanse nie pozwolą jej na kontynuowanie kariery było przecież bardzo duże. Liczba talentów, które tak jak mówi Ostrowski, zgubiliśmy przez brak pieniędzy, jest na pewno okazała.
- Całe szczęście, że ona w swoim życiu trafiała na ludzi, którzy wiedzieli jak ją pokierować i nie musiała liczyć tylko na fart. Także teraz znalazła cudowny sztab ludzi, którego wprost nie mogę się nachwalić. Rola trenera Piotra Sierzputowskiego jest ogromna. On nie tylko kontynuuje pracę jej poprzednich szkoleniowców, ale jeszcze rozwija jej umiejętności. Wszyscy, którzy z nią wcześniej pracowali, budowali ten sam styl gry. Wychodzi wielka mądrość, że tego nie przekreślił.
- Miałem do czynienia ze zdolnymi zawodniczkami, z którymi każdy trener pracował inaczej. Sierzputowski tego nie zrobił, kontynuuje tę samą myśl co poprzednicy a do tego dorzuca nowe elementy, widać to gołym okiem. Próbuje nowoczesnego tenisa, co jest dość rzadkie w naszym kraju, gdzie trenerzy lubują się w konserwatywnym podejściu. To jego wielka zasługa. Wielką pracę wykonuje też pani psycholog Darii Abramowicz. To sprawdza się rewelacyjnie - przekonuje
Paweł Ostrowski zwraca też uwagę na wspomnianego już ojca rewelacyjnej tenisistki. Tomasz Świątek, były olimpijczyk z Seulu i reprezentant Polski w wioślarstwie trzyma się z boku. I to zdaniem trenera jest znakomitym posunięciem. - On na pewno wszystko kontroluje, ale trzyma się lekko z daleka, nie pcha się na afisz, nie próbuje narzucać swojej wizji, daje popracować fachowcom. Nie mogło być lepszego rozwiązania - podsumowuje.
Wielki awans Igi Świątek w rankingu! Czytaj więcej--->>>
Tyle Iga Świątek zarobiła na Roland Garros. Czytaj więcej--->>>
ZOBACZ WIDEO: Iga Świątek większym talentem niż Agnieszka Radwańska? "Taka dziewczyna trafia się raz na milion"