Jeśli ktoś miał kłopot z tym, że Iga nie gra wirtuozersko, że wygrywa konsekwencją i precyzją, po piątkowym meczu z Iriną-Camelią Begu może być w pełni usatysfakcjonowany. W tym spotkaniu były co najmniej dwie sytuacje, kiedy trzeba było wykazać się nie tylko pieczołowitością w uderzeniach, ale także błyskawiczną i efektowną kreatywnością.
Iga szczególnie w pierwszym gemie grała wręcz bajecznie. Były skróty, były loby. I to w sytuacjach, które wydawały się nie do uratowania. Rumunka początkowo podejmowała niezłe decyzje i serwowała Polce piłki, które miały niemal obligatoryjnie wzbogacić jej dorobek punktowy. Tymczasem Polka, jakby od niechcenia, trzymała rakietę tam, gdzie trafiała piłka i zaskakiwała rywalkę.
Begu przegrała ten mecz już w pierwszym secie. Od początku drugiego wyglądała na zniesmaczoną obrotem spraw. I bezsilną. Kiedy zagrania nie wychodziły, traciła punkty. Kiedy wychodziły... też przewagę miała Iga. A ta, po kolejnych gemach nie okazywała niemal nawet cienia radości. Jakby prowadzenie do zera czy do jednego było standardowym wynikiem.
ZOBACZ WIDEO: Jakie szanse medalowe na igrzyskach ma Polska? "Zróbcie to, do czego się szykowaliście przez ostatnie lata"
Mecz nie trwał godziny. W statystykach zapisano Polce triumf po 57 minutach. Kolejny dzień w biurze.
Iga zdobyła punkty po 18 z 21 pierwszych serwisów. Popełniła sześć niewymuszonych błędów przy... 25 Rumunki. Ale, wiadomo, gra się tak, jak przeciwnik pozwala. To była dominacja w pełnym znaczeniu tego słowa.
I nasza zawodniczka wyeliminowała błąd nie zawsze trafnych decyzji. W tym meczu podejmowała niemal same właściwe, przez co w wielu sytuacjach rywalka nawet nie próbowała odbijać piłki i tylko odprowadzała ją wzrokiem. Wiedziała, że parę kroków więcej będzie zwykłym trwonieniem sił.
- Iga i trawa to relacja z gatunku "miłość i nienawiść". Raz jest cudownie, innym razem słabo. Nie ma jeszcze w tej relacji szarości, która jest w sporcie kluczowa - powiedział w przedmeczowym wywiadzie dla WP SportoweFakty Piotr Sierzputowski, główny trener Igi.
To prawda, na razie szarości nie widać. Ale tylko dlatego, że jest czysta biel. Na trzy spotkania nie było żadnego słabego. I, oczywiście, to pierwsza część turnieju, ale z drugiej strony Polka nie grała z pierwszymi lepszymi rywalkami. To nie elita, ale też nie dziewczyny do bicia. Su-Wei Hsieh, Wiera Zwonariowa i w piątek Irina-Camelia Begu to doświadczone tenisistki, które stanowią znakomite przetarcie dla Igi przed trudniejszymi meczami.
- Iga bardzo szybko się adaptuje. To jej wielka siła - to kolejne słowa, które przed spotkaniem z Rumunką wypowiedział Sierzputowski. I wszystko wskazuje na to, że doskonale wie, co mówi. Nie widać żadnej różnicy in minus w grze Igi względem jej ulubionego Rolanda Garrosa. A jeśli tak, spokojnie możemy uznać Polkę za jedną z głównych faworytek Wimbledonu. Szczególnie, że Iga, jak dotąd, straciła niewiele sił, czego nie można powiedzieć o startach w poprzednich turniejach, na których zdarzało się jej rozegrać nawet dwa mecze jednego dnia.
Pompowanie balonika, który łatwo pęka (a tak jest zawsze z prognozami w sporcie) nikomu nie jest potrzebne. Ale rozbudzona nadzieja cieszy. Szczególnie, że przed turniejem na trawie wydawało się, że Iga może nawet ze słabszymi rywalkami rozgrywać długie i męczące mecze. Tymczasem z każdym zagraniem przypomina nam, że to jedna z najlepszych zawodniczek na świecie. I nawierzchnia nie jest w stanie niczego w tym przekonaniu popsuć.
Nietypowa sytuacja na Wimbledonie. Tenisista miał niecodzienną prośbę do arbiter >>