Tenis nadwiślański: Wybuchowa mieszanka

US Open już prawie za nami. Pora podsumować występy Polaków, które delikatnie mówiąc nie były zbyt dobre. Marta Domachowska podobno przygotowywała się specjalnie do kwalifikacji, no i faktycznie dostała się do turniejowej drabinki, ale na nic więcej nie było ją stać. Jeżeli chodzi o siostry Radwańskie mieliśmy bardzo dużo emocji, niestety nie związanych ze zmaganiami na korcie.

Marta Domachowska po raz ostatni na korcie pojawiła się pod koniec lipca w Stambule, gdzie doszła do ćwierćfinału. Potem nie grała nawet w turniejach ITF, a na jej stronie internetowej pojawiła się tajemniczo brzmiąca informacja, że Marta przygotowuje się do kwalifikacji do US Open. Do prawdy zdumiewająca forma przygotowań bez utrzymywania rytmu meczowego. Nic dziwnego, że warszawianka już w pierwszej rundzie męczyła się z nieznaną Brytyjką Georgie Stoop. Kwalifikacje przebrnęła, więc swój cel osiągnęła. Marzenia o podboju Nowego Jorku (jeżeli w ogóle takie miała) wybiła jej z głowy Barbora Zahlavova Strycova. A zatem skończyło się tak jak zawsze. Marta po raz czwarty grała w US Open i po raz czwarty odpadła w pierwszej rundzie.

To co działo się z siostrami Radwańskimi przypominało mieszankę wybuchową. W New Haven Agnieszka doznała zapalenia w palcu serdecznym. Pytanie brzmi po co tam pojechała? Wystąpiła we wszystkich turniejach podczas amerykańskiego lata i to nie wyszło jej na zdrowie. Austriaczka Patricia Mayr krzywdy jej nie zrobiła, ale już agresywna Maria Kirilenko znalazła na nią sposób. Potem był jeszcze debel z Ulą. Siostry Radwańskie przegrały niemal wygrany mecz. Potem się podąsały, groziła im kara za opuszczenie konferencji pomeczowej, ale w końcu Isia się zjawiła i zakomunikowała, że więcej debla z Ulą nie zagra. Ja się jej nie dziwię. W sytuacji, gdy Agnieszka ma problemy zdrowotne to Ula powinna przejąć inicjatywę, ciągnąć grę, ale najwyraźniej jeszcze do tego nie dorosła. Ale czego można się spodziewać po dziewczynie, która na treningu wścieka się na siostrę, gdy ta posyła jej zbyt lekką piłkę. Ula kompletnie nie daje sobie rady z zawodniczkami, które zmieniają rytm gry. Upłynie dużo czasu, zanim się tego nauczy, ale najpierw musi chcieć się tego nauczyć. Przede wszystkim musi być cierpliwa, bo złoszcząc się na wszystko niczego nie zwojuje. Jakby tego było mało swoją krytykę zachowania córek na korcie kontynuował trener i ojciec Robert Radwański. Wygląda to tak, jakby w tej rodzinie każdy podążał własnymi ścieżkami i nikt się nikogo nie słuchał. A zatem działo się sporo. Szkoda, że tylko poza kortem.

Jeszcze gorzej było u mężczyzn. Liczyliśmy na to, że Łukasz Kubot przy odrobinie szczęścia powtórzy swoje osiągnięcie z 2006 roku, gdy doszedł do trzeciej rundy. Najpierw jednak musiał przejść kwalifikacje i już to okazało się dla niego za trudne. Na początek ograł Czecha Lukasa Dlouhy'ego, a następnie zupełnie niespodziewanie przegrał z 21-letnim Japończykiem Tatsumą Ito. Dopełnieniem złej gry Kubota było odpadnięcie w parze z Oliverem Marachem w pierwszej rundzie debla.

Maleńki plusik należy za to postawić przy nazwisku niespełna 19-letniego Jerzego Janowicza, który był o krok od awansu do turnieju głównego. Polak w pierwszej rundzie kwalifikacji pokonał doświadczonego Włocha Andreasa Stoppiniego, a następnie odprawił z kwitkiem Francuza Alexandre'a Sidorenkę. Dopiero w meczu decydującym o awansie do turnieju głównego nie dał rady rewelacyjnemu Hindusowi Somdevowi Devvarmanowi. Popularny Jerzyk to nadzieja na wyrwanie z zapaści rodzimego męskiego tenisa, bo w końcu dla Kubota jest już za późno na wielką karierę. Janowicz to finalista juniorskich US Open 2007 i French Open 2008. Polak w ubiegłym roku złożył odważną deklarację, że chce być w najlepszej 10 na świecie. Miejmy nadzieję, że stale będzie czynił postępy i kiedyś jego marzenie się ziści.

Niestety nie popisali się nasi eksportowi debliści Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski, którzy już w pierwszej rundzie przegrali z Amerykanami Ryanem Harrisonem i Kaesem Van't Hofem. Polacy po raz pierwszy w tym sezonie udział w dwóch kolejnych turniejach zakończyli na pierwszej rundzie i mogą już zapomnieć o występie w kończącym sezon Masters Cup. Jednak poza ćwierćfinałem Australian Open nie potwierdzili, że zasługują, by pojechać do Londynu. Z French Open odpadli w drugiej rundzie, a z Wimbledonu, podobnie jak z US Open w pierwszej. Jeden wygrany turniej i jeden finał to trochę mało, by znaleźć się w gronie ośmiu najlepszych debli sezonu.

Przynajmniej w mikście nasi reprezentanci wypadli całkiem nieźle. Choć Lisa Raymond i Marcin Matkowski, którzy byli jednymi z faworytów tej rywalizacji, nie mogą być do końca zadowoleni. Pech chciał, że już w pierwszej rundzie wyeliminowali z dalszej rywalizacji Kubota, który grał w parze z Austriaczką Sybille Bammer. Rozstawiona z numerem trzecim polsko-amerykańska para odpadła w ćwierćfinale po porażce z Carly Gullickson i Travisem Parrottem. Matkowski i Raymond mogą się tylko pocieszać, że Amerykanie, na których nikt nie stawiał wygrali cały turniej gry mieszanej. Do ćwierćfinału doszli także Zi Yan i Mariusz Fyrstenberg. Ale oni z takiego wyniku mogą być usatysfakcjonowani, bo po drodze odprawili z kwitkiem rozstawionych z czwórką Annę-Lenę Groenefeld i Marka Knowlesa.

Krótko mówiąc gra Polaków była brzydka, tak jak pogoda panująca w ostatnich dniach w Nowym Jorku. Miejmy nadzieję, że za rok zaświeci dla nich słońce i przysporzą nam wiele radości i wzruszeń.

Komentarze (0)