Sekunda, która stała się traumą. "Żal mogę mieć do siebie"

Zła decyzja na cztery sekundy przed końcem pojedynku odebrała mu finał. Albo kajak, który okazał się lżejszy od normy o 15 gramów. Z kolei naszej wieloboistce zabrało 0,2 sekundy do medalu - najbardziej pechowe igrzyska Polaków.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Robert Krawczyk przegrał z Romanem Gontiukiem Getty Images / Mike Hewitt / Na zdjęciu: Robert Krawczyk przegrał z Romanem Gontiukiem

Lata przygotowań, wyrzeczeń, bólu i cierpienia. Wszystko podporządkowane jednemu - by stanąć na podium igrzysk olimpijskich. I gdy wydaje się, że zrobiło się ku temu wszystko a medal już zmierza w twoim kierunku, w ostatniej chwili ktoś zabiera nagrodę sprzed nosa. Albo rywal, albo pech.

Tak właśnie czuli się polscy sportowcy, którzy stracili olimpijski medal w nadzwyczajnych okolicznościach. Jeden moment, jedna decyzja, kosztowała ich nie tylko utratę sukcesu i związanych z tym pieniędzy, ale niejednokrotnie też zdrowia.

Koszmar ostatniej sekundy

Napisać, że medal był na wyciągnięcie ręki, to nic. Igrzyska w Atenach miały być największym momentem w karierze Roberta Krawczyka. Dla judoki okazały się traumą i przyczyną depresji.

ZOBACZ WIDEO: Ile sprzętu potrzebuje dziesięcioboista? "Jedenasta konkurencja to noszenie sprzętu z lotniska"

Wszystko szło po jego myśli. W kategorii do 81 kilogramów pokonywał kolejnych rywali, a jego efektowne akcje budziły podziw ekspertów. Tak jak choćby w starciu z Azerem Azizowem w ćwierćfinale.

Do końca jego półfinałowej walki z Romanem Gontiukiem brakowało zaledwie czterech sekund. Polski judoka wyraźnie prowadził na punkty, wystarczyło tylko wytrzymać i miałby co najmniej srebrny medal olimpijski w kategorii do 81 kilogramów. Tu nie miało prawa już się nic zdarzyć.

Niestety, w ostatnich chwilach pojedynku Polak nagle zaatakował, na co Ukrainiec odpowiedział kontrą i równo z końcową syreną rzucił go na plecy. Ippon, czyli zwycięstwo. Krawczyk długo nie podnosił się z tatami, nie mogąc zrozumieć, co stało się w ostatniej sekundzie.
Wprawdzie Polak nie stracił całkowicie szans na medal, jednak nie zdołał podnieść się psychicznie do starcia o trzecie miejsce i wyraźnie przegrał z Brazylijczykiem Flavio Canto. Krawczyk nie był już sobą nie tylko do końca igrzysk, ale także przez wiele kolejnych tygodni.

- Spotkaliśmy się w poniedziałek. Żal było na niego patrzeć. Cierpiał bardzo. Spytałem: Co jest Robert? Ale tylko zwiesił głowę. Ma wstręt do rywalizacji - ujawniał miesiąc po IO w Atenach Józef Wiśniewski, prezes Polskiego Związku Judo. Krawczyk wciąż nie mógł się otrząsnąć. "Co ja zrobiłem, co ja zrobiłem" - miał powtarzać kolegom.

Na szczęście judoka wyszedł z problemów, wrócił na tatami i został nawet mistrzem Europy w 2007 roku. Jednak niepowodzenia z Aten nie wyrzucił już z pamięci.

- Nigdy nie pogodzę się z ateńskim niepowodzeniem, choć zdaję sobie sprawę, że taki jest sport, zaś byli i będą więksi przegrani ode mnie. Przed igrzyskami nawet bym się nie zastanawiał, wziąłbym piątą pozycję w ciemno. A jak już się je ma, to wtedy rozumie się, jak blisko był medal - opowiadał TVP Sport w 2012 roku.

Wypadek i tajemnicza dyskwalifikacja

Igrzyska w Atenach (2000 r.) były niezwykle pechowe dla wielu reprezentantów Polski. Wielki dramat przeżyła tam również Aneta Konieczna (z domu Pastuszka). Choć nasza kajakarka zdobyła w w stolicy Grecji jeden ze swoich trzech olimpijskich medali, cała impreza miała dla niej gorzki smak. A historia, przez którą straciła szansę na kolejny krążek, nie została wyjaśniona do dziś.

Brązowy medal w Atenach zdobyła w parze z Beatą Sokołowską-Kuleszą, ale wcześniej miała wielką ochotę na podium w starcie indywidualnym. Od początku jednak wszystko układało się nie po jej myśli. Zaczęło się już w eliminacjach. Polka wprawdzie zajęła drugie miejsce i wywalczyła awans, ale tuż przed samym startem... wypadła z kajaka do wody.

Prawdziwy dramat rozegrał się po półfinale. Polka finiszowała druga i przez 30 minut była w obsadzie finału, gdzie miała liczyć się w walce o medal. Nagle jednak sędziowie podjęli decyzję o dyskwalifikacji. Powód? Zbyt lekki kajak - do limitu miało zabraknąć... 15 gramów.

Sytuacja była niecodzienna, bo przed półfinałem kajak wskazywał odpowiednią wagę. Na dodatek po starcie zawsze może być cięższy ze względu na wodę. Tymczasem doszło do czegoś odwrotnego, z czym Polka nie mogła się pogodzić i przez kilkadziesiąt minut płakała z bezradności.

- Ważenie przed startem na pewno było dobre, my tego bardzo pilnowaliśmy. Natomiast po półfinale zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Proszę sobie wyobrazić, że nagle podbiega do mnie pani i mnie maca, żeby sprawdzić, czy nie mam na sobie sport testera. W końcu mnie pyta czy go mam. Mówię, że nie mam. Na to ja się pytam, czy z kajakiem jest wszystko w porządku. Odpowiada, że tak i dopiero pół godziny później dowiaduję się, że jednak nie - opowiadała Konieczna w wywiadzie ze sport.pl.

- Jak można ważyć kajak pół godziny? Wyjmuję z wody, wycieram, stawiam na wagę, zdejmuję - pięć minut to by było naprawdę dużo na ważenie kajaka. A ja go nie widziałam pół godziny. I nie wiem, co się działo w namiocie, bo mnie tam nie było, nie byłam obecna przy ważeniu. Ten temat jest tak zagmatwany, że dla mnie na zawsze zostanie wielką niewiadomą. Nie rozumiem, dlaczego mokry kajak ważył mniej niż suchy. I tego się już nie dowiem.

"Wszyscy wiedzieli, tylko nie my"

Na tych samych igrzyskach w niecodzienny sposób szansę na medal stracił pięściarz Andrzej Rżany. W ćwierćfinale kategorii muszej Polak walczył z Azerem Fuadem Aslanowem. I przed ostatnią rundą prowadził jednym punktem. Gdy jednak spytał w narożniku, jak przedstawiają się wyniki, usłyszał, że prowadzi... nawet sześcioma punktami. I w tej sytuacji Polak postanowił unikać walki, klinczować. Usłyszał przecież od trenerów, że zwycięstwo jest niezagrożone.

W efekcie to Azer zbudował przewagę i wygrał pojedynek. - Żal to mogę mieć do siebie, bo trzeba było nikogo nie słuchać i boksować. Po wejściu do ringu zawodnik jest sam, a jedyne, na czym może polegać to narożnik. Wyglądało to jednak tak, że wszyscy wiedzieli, jaka jest punktacja, tylko my nie - wspominał w rozmowie z "Gazetą Wrocławską".

Jeszcze inną historię z igrzysk przywiozła Urszula Włodarczyk. Znakomita polska wieloboistka dwa razy jechała po medal, dwukrotnie musiała się jednak zadowalać czwartym miejscem - w Atlancie i w Sydney. Najbliżej medalu była w 1996 roku - po rywalizacji w siedmiu konkurencjach do podium zabrakło jej... 0,2 sekundy.

Wszystko rozstrzygało się bowiem w biegu na 800 metrów. Polka musiała wyraźnie wygrać z Brytyjką Denise Lewis i tak zrobiła. Zabrakło jednak minimalnie lepszego czasu. Na dodatek w konkurencji skoku w dal sędziowie nie uznali jej najdłuższej próby.

- Miałam próbę, którą dziś by zaliczyli, ale wtedy obowiązywał inny regulamin. Śladu buta na plastelinie nie było, ale sędzia miała wtedy prawo uznać skok za spalony. Długo się przyglądała i podniosła czerwoną chorągiewkę. A to był skok na 6,70, tymczasem konkurencję skończyłam z 6,30. Straciłam około stu punktów, można było walczyć nawet o srebro - wspominała po latach.

Włodarczyk, siostra byłego piłkarza Legii Warszawa Piotra, zdobyła w karierze wiele medali Halowych Mistrzostw Świata, Halowych Mistrzostw Europy, była także wicemistrzynią Europy na otwartym stadionie, jednak oddała by wiele z nich za podium igrzysk.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×