***
Robert, starszy o trzy lata brat Kamili, relację z zawodów ogląda w domu z dwoma kolegami. Nie wie, że losy relacji wiszą na włosku. Marek Jóźwik, który z Włodzimierzem Szaranowiczem komentuje zawody, dostaje informację, że za chwilę schodzą z anteny. Dla realizatorów transmisji w Polsce ważniejsi są piłkarze Chile i USA, którzy przygotowują się do meczu o trzecie miejsce na igrzyskach olimpijskich. Lepiej pokazać ich rozgrzewkę, to ich ludzie chcą oglądać.
Jóźwik nalega, by kontynuować relację ze stadionu, ale w słuchawce słyszy, by schodził. Kto chce oglądać rzut młotem kobiet!?
Szaranowicz popiera kolegę. Czują, że powinni zostać na wizji. Realizator: Schodzić!
Komentatorzy: Ani nam się śni!
Zyskują czas.
[Wszystkie cytaty pochodzą z książki "Kama. Historia Kamili Skolimowskiej", której premiera już 11 sierpnia]
***
Dawid Góra, WP SportoweFakty: W ojcu Kamili Skolimowskiej każde kolejne igrzyska muszą budzić potężne emocje.
Robert Skolimowski: Jak najbardziej. Zresztą sam byłem sportowcem. Przez 20 lat podnosiłem ciężary, a kolejne 20 towarzyszyłem Kamili podczas jej kariery. Muszę interesować się igrzyskami. W sporcie zresztą nadal mam wielu przyjaciół. Bardzo ich dopinguję. Teraz codziennie siedzę przed telewizorem od 6 rano.
Żałuję, że nie mogę zobaczyć polskich medali w podnoszeniu ciężarów. Sama konkurencja jest jednak interesująca. No i czekam na lekką atletykę. Sam jestem z nią związany poprzez Memoriał Kamili. Kolejny już 5 września na Stadionie Śląskim.
ZOBACZ WIDEO: Adam Korol komentuje srebrny medal wioślarek. "Będą pewnie całą noc imprezować!"
Jak często wraca pan do momentu, kiedy Kamila wywalczyła olimpijskie złoto?
Wspominamy to razem z żoną śledząc kolejne transmisje telewizyjne z Tokio. Dziennikarze też czasem wspominają Sydney. Kama pojechała tam bez wielkich nadziei. Ale odnalazła się w atmosferze igrzysk. A ta dla zawodnika bywa przecież przytłaczająca. Człowiek na wielkim stadionie jak choćby ten w Tokio, czuje się malutki, ginie wśród kibiców i innych sportowców.
Pomyśleć, że w telewizji nie chcieli pokazać konkursu rzutu młotem. Woleli mecz piłkarski Chile - USA.
To prawda. Na szczęście zawody lekkoatletyczne komentowali Szaranowicz i Jóźwik. To był pierwszy rzut młotem na igrzyskach, warto było go zobaczyć. A smaczku dodawał fakt, że świetnie rzucała Kama. Szaranowicz i Jóźwik doskonale wyczuli szansę medalową. To typowi redaktorzy sportowi z "czujem". Po co kolejny raz pokazywać piłkę nożną, która zawsze nam towarzyszy, skoro tyle ciekawego dzieje się na stadionie olimpijskim? A medal Kamy to była wielka niespodzianka. Wielkie zaskoczenie. I szczęście.
***
O czym myśli?
Pływaczka Otylia Jędrzejczak (na najwyższym stopniu podium olimpijskiego staje cztery lata później w Atenach): - To jest moment tak pełen emocji, że trudno znaleźć odpowiednie słowa. Przede wszystkim ekscytacja, uczucie spełnienia. Dominują uczucia, na refleksje nie ma czasu.
A Kamila?
Tuż po ceremonii udziela wywiadu TVP. Mówi o swoim ojcu, który też reprezentował Polskę na igrzyskach olimpijskich, ale nie miał szczęścia stanąć na podium, więc to jemu dedykuje swój złoty medal. - Jemu się nie udało, ale ja dokończyłam jego dzieło - mówi.
***
"Jemu się nie udało, ale ja dokończyłam jego dzieło". Pamięta pan te słowa?
Kama powiedziała tak o mnie po zawodach. Też się starałem, startowałem na igrzyskach i chciałem zdobyć jak najwyższą lokatę. Ale wtedy konkurencja była niesamowita. Podnoszenie ciężarów było domeną Ukrainy, Związku Radzieckiego, Niemców i Bułgarów. Znaleźć się w piątce było już wielkim wyczynem. W Moskwie byłem siódmy. Myślę, że gdybym wystartował w Los Angeles to wynik byłby lepszy.
I Kama to wiedziała. To była po prostu kochana dziewczyna. Ojcu się nie udało, więc poprawiła jego robotę. Trudno opisać mój ówczesny zachwyt i szczęście.
Wszyscy sportowcy po zdobyciu medali mówią o latach wyrzeczeń, przebiegu finału, radości. A Kamila mówiła o tacie.
Może nie powinienem tak mówić, ale to była moja dziewczyna! Zazwyczaj syn idzie do matki, a córka do ojca. Kamila połknęła bakcyla, rozumiała, co ja czułem, mówiąc o sporcie. Do dziś mam w sobie olbrzymią satysfakcję, że zadedykowała mi olimpijskie złoto. Wiem, ile poświęcenia jest warte. Przecież to morderczy wysiłek, tysiące rzutów, podniesień, ćwiczeń.
***
Tuż przed zawodami Kama i Ivana Brkljačić wracają z siłowni do hotelu. Kilka metrów od nich samochód rozbija się na słupie. - Nie wiedziałam, jak zareagować, byłam przerażona.
Tymczasem Kamila niemal od razu próbowała wyciągnąć z pojazdu prowadzącą go dziewczynę. Wiedziała, jak się za to zabrać, nie bała się. Zachowała zimną krew, bardzo mi to zaimponowało - mówi Ivana Brkljačić.
***
Na co dzień Kamila była buńczuczną zawodniczką z młodości, którą koledzy musieli temperować, czy kobietą zawsze skorą do pomocy?
Już na samym początku uczyłem Kamilę, aby była skromna. Takie rzeczy dziecku należy wpajać od małego. Sportowiec nigdy nie wie, czy dojdzie do mistrzostwa, czy jego osiągnięcia będą słynne. Tymczasem dzięki skromności zyskuje się przychylność kolegów. Pokora predestynuje do pomagania ludziom. I córka nauczyła się tego doskonale.
Pamiętam, jak mimo jej pokory cieszyłem się z faktu, że potrafiła sama załatwiać swoje sprawy. We wszystkim starałem się jej pomagać, aż pewnego dnia powiedziała mi: "Tata, teraz ja o siebie zadbam". Wtedy chodziło o dogadanie się z komendantem, jak Kama będzie łączyć pracę z treningami i turniejami. Potem chodziło o mieszkanie, które sobie wychodziła jako złota medalistka. Wszystkie miasta w Polsce dbały o swoich najwybitniejszych sportowców tylko Warszawa nie potrafiła odpowiednio nagrodzić zwycięzców olimpijskich. I ona sama sobie to załatwiła.
Tego też należy uczyć młodzież. Często mówi się o stresie w życiu dzieci, o nieprzygotowaniu do dorosłości. Tymczasem, jeśli same się tego nauczą, przyjdzie czas, że będą potrafili zadbać o swoje sprawy. Zyskają samodzielność.
W książce "Kama. Historia Kamili Skolimowskiej" jest jednak fragment o tym, że jej charakter kształtował się z wiekiem. Nie zawsze była pokorna.
To prawda, zresztą sam dowiedziałem się o tym z książki. Podobno miała okres dwóch miesięcy, kiedy zaczęła gwiazdorzyć. Przedstawiała się: "Kamila Skolimowska, mistrzyni Polski". Ale szybko przyszedł moment, kiedy zrozumiała, że w ten sposób straci najwspanialsze znajomości w świecie sportu. Wróciła na właściwą ścieżkę.
Przeżyła sytuację, kiedy niedaleko niej rozbił się samochód. Kamila natychmiast ruszyła z pomocą, na długo przed przyjazdem karetki.
To nie była jedyna taka sytuacja. Kiedyś szła z kolegą i znów była świadkiem wypadku. Do znajomego tylko krzyknęła, aby dzwonił po karetkę, a sama pobiegła do samochodu i zaczęła pomagać. Zresztą zawsze miała dobre serce. W szkole średniej, kiedy wiedziała, że któraś koleżanka nie ma pieniędzy na wyjazd na zieloną szkołę albo jest głodna, od razu starała się pomóc.
Ja kiedyś organizowałem odżywki dla zawodników. Zauważyłem, że schodzi trochę za dużo, więc zapytałem o to Kamilę. Okazało się, że to ona brała o dwie więcej. Dawała je zawodnikom, których nie było na nie stać. Mówiła, że od razu lepiej sobie radzili.
To nie są duże przykłady, wiem, że mówię o drobnostkach. Ale one dobrze świadczą o tym, jakim człowiekiem była Kama na co dzień.
Ostatnie lata nie szły po myśli Kamili. Uważa pan, że miała szansę na to, aby jeszcze wywalczyć olimpijski medal?
Kiedyś zapytałem jej, dlaczego zaczęła przegrywać. Odpowiedziała, że nie zawsze można zwyciężać: "Kiedyś musi dotrzeć do ciebie, że znajdzie się ktoś lepszy". Wtedy zrozumiałem, że to jest apogeum jej kariery. Byłaby na poziomie nieco wyższym od średniego, ale na lepsze lokaty już nie miałem wielkich nadziei. Poza jednym przypadkiem - igrzyskami w Londynie. Przed nimi rzucała 76-77 metrów. Z tego mogłaby się odbić i uzyskać ten ostatni raz wynik pozwalający na olimpijski medal.
***
Teresa Skolimowska nie ma siły wejść do mieszkania córki. Wie, że nie zniesie widoku jej ulubionego kubka, płaszcza wiszącego na wieszaku, kwiatów, o które dbała. - Aż którejś nocy przyśniła mi się Kamila. Ucieszyła się na mój widok i powiedziała: "Mamuś, jak dobrze, że przyszłaś, tak długo na ciebie czekałam". Rano powiedziałam mężowi, że już czas, żebym tam pojechała - opowiada Teresa.
Musi jeszcze rozpakować walizkę Kamili, którą Marcin przywiózł z Portugalii. – Kiedy otworzyłam ją w lutym po raz pierwszy, nic nie poczułam - mówi matka. - W ogóle nie było czuć zapachu Kamili. Gdy otworzyłam ją ponownie po tym śnie, zapach córki wrócił.
Wiola Potępa też ma sen. Stoi na ulicy pod AWF-em, nagle zatrzymuje się samochód, z którego macha do niej Kamila.
- Co ty tu robisz? - pytam.
Kama: - No, przyjechałam do ciebie.
- Jak ci tam jest?
- Fajnie i przestańcie się wreszcie o mnie martwić.
- A co tam robisz?
- Jak to co? Ćwiczę, trenuję. Mam z kim, dużo tu kolegów po fachu (wymienia trzy nazwiska: zapaśnika, ciężarowca, pływaka).
Potępa: - Po latach już nie pamiętam tych nazwisk, ale wtedy, jak się obudziłam, od razu je zapisałam. Sprawdziłam w internecie, to nie były fikcyjne osoby. Wszyscy zmarli. Od tego czasu nie mam już snów z Kamą.
Szymon Ziółkowski mówi, że Kamę łatwo znaleźć na Powązkach, zwłaszcza po katastrofie polskiego samolotu w Smoleńsku: - Idziesz boczną ścieżką, dochodzisz do złamanego skrzydła samolotu, wtedy skręcasz w prawo i już jesteś na miejscu.
***
Jak długo namawialiście państwo Kamilę, aby skończyła ze sportem?
Nie tyle namawialiśmy, co raz zasugerowałem, że powoli można myśleć o wygaszaniu kariery. Kama odpowiedziała, że na pewno będzie trenować do igrzysk w Londynie. Córce zależało na tym, aby nikt jej nie zarzucił, że pojechała na igrzyska tylko się pokazać. Są przecież zawodnicy, którzy wyłącznie zaliczają igrzyska, a rezultatów nie ma. Kamila powtarzała, że nie chce być tłem.
Czy po latach ma pan żal do kogokolwiek za to, jak odeszła Kamila?
Nie mam pełnej wiedzy na ten temat, nie było mnie w Portugalii, ale po całym zdarzeniu profesorowie i uznani lekarze wypowiadali się, że nawet średnio wykształcony lekarz - normalny internista - powinien znać zakrzepicę, która była przyczyną śmierci córki. Zawroty głowy i omdlenia były objawami tej choroby.
Mam jeden wielki żal do lekarzy stanowiących konsorcjum w Pekinie, że kłopoty Kamy były związane ze... smogiem w Chinach. Nikt nie próbował zbadać krążenia krwi, sprawdzić D-dimerów, które dałyby jasną odpowiedź na pytanie, skąd omdlenia Kamy. Prawdopodobnie wystarczyłoby podać lekarstwa, przerwać treningi na parę miesięcy i dopiero wtedy organizować kolejne przygotowania sportowe.
Gdyby Kama dostała taką opiekę przed wyjazdem do Portugalii, byłoby wszystko dobrze. Nie wiem, dlaczego lekarze szukali przyczyn jej kłopotów w alergii, w jakichś zaburzeniach laryngologicznych. Przecież zakrzepica, po raku, jest drugą chorobą będącą najczęstszą przyczyną zgonów.
W książce jest fragment o śnie Wioletty Potępy, koleżanki Kamili, z pana córką w roli głównej. Miał pan podobne?
Nie. Z zazdrością wysłuchałem opowieści Wioli i kolejnych koleżanek, a także mojej żony, której śniła się Kama. Teresa mówiła, że śniła o różnych zdarzeniach, bardzo realistycznych, związanych z Kamą. Były bardzo przyjemne i tak prawdziwe, że człowiek po obudzeniu przez chwilę zastanawia się, czy to prawda, czy nie.
Wierzy pan w sny?
W śnie Wioli pojawiły się trzy nazwiska. Kama mówiła koleżance, że z nimi trenuje. Wiola sprawdziła potem, kim są ludzie, których w śnie wymieniła córka. Okazało się, że to zmarli sportowcy. Wiola wcześniej ich nie znała.
To daje do myślenia. Nie ukrywam, że ja nie wierzę w sny, ale skąd mam wziąć pewność? Nie odpowiem sobie na pytanie, czy te sny mają coś wspólnego z rzeczywistością, ale przyjemnie jest pomyśleć, że tam też trenują i przygotowują się do zawodów. To pokrzepiające. Kto wie, może właśnie trwają równoległe igrzyska olimpijskie w niebie.