Tokio 2020. Radosław Kawęcki o aferze sprzed igrzysk. "Gdyby mnie to spotkało, nie pozbierałbym się"

Getty Images /  Adam Davy/PA Images / Na zdjeciu: Radosław Kawęcki
Getty Images / Adam Davy/PA Images / Na zdjeciu: Radosław Kawęcki

- Niektóre osoby, które 5 lat czekały, żeby zostać olimpijczykiem, musiały wrócić do domu. Gdyby dla mnie to miały być pierwsze igrzyska, nie pozbierałbym się - mówi Radosław Kawęcki, szósty zawodnik IO w Tokio na 200 metrów stylem grzbietowym.

[b]

Z Tokio - Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty[/b]

29-letni pływak w Tokio wrócił do olimpijskiego finału po ośmiu latach przerwy. W Londynie ukończył zmagania na czwartym miejscu, tym razem był szósty.

- Cieszę się, że po dziewięciu latach znowu popłynąłem w olimpijskim finale. Należał mi się za to, jak przepracowałem okres przygotowawczy. Przez ostatnie cztery nocy ze spaniem było słabo, za dużo myślałem. Rozmawialiśmy z trenerem, że mogę zająć każde miejsce, byle nie ostatnie. Szóste daje mi satysfakcję. Trochę boli, że mój rekord życiowy dałby mi tu medal, ale jest jak jest. Do trenera Jacka Miciula wróciłem dopiero dziewięć tygodni temu. Zaryzykowałem i popłynąłem w finale. Dziewięć tygodni to za mało, żeby odpowiednio się przygotować, ale trzy lata, a tyle mamy do Paryża, to w sam raz - mówił po swoim starcie Kawęcki.

ZOBACZ WIDEO: Coming out polskiej wioślarki podczas wywiadu. "Chciałabym żeby każdy na to spojrzał normalnie"

- Tutaj przyjechałem dla zajawki, bo kocham ten sport i się nim bawię. Znowu jestem tą samą osobą, którą byłem pięć albo dziewięć lat temu. Trener Miciul jest wspaniałym człowiekiem, dziękuję mu za to, że wspierał mnie przez te dziewięć tygodni. Myślę, że praca z trenerem Pawłem Słomińskim jest już zamkniętym rozdziałem - dodał trzykrotny mistrz Europy na 25-metrowym basenie.

Kawęcki wrócił także do afery, która rozpętała się w polskim pływaniu jeszcze przed startem igrzysk. Sześć osób, trzech zawodników i trzy zawodniczki, musiało wrócić do domu jeszcze przed startem rywalizacji, ponieważ Polski Związek Pływania źle zinterpretował przepisy FINA i wysłał do Japonii osoby z minimum B, które nie miały prawa występu w zawodach indywidualnych.

Jedną z konsekwencji była konieczność startu Kawęckiego w sztafecie 4x200 metrów stylem dowolnym. - To był kabaret. Co mogłem do niej wnieść, skoro w ogóle nie pływałem tym stylem na tym dystansie? Chłopaki mnie jednak o to poprosili, a ja dla drużyny zrobię wszystko. Jan Hołub popłynął w Budapeszcie dwieście kraulem w czasie 1:46,90, Mateusz Chowaniec na mistrzostwach Europy juniorów w 1:47,30, a obaj musieli wrócić do domu. Z nimi w składzie mielibyśmy wynik o 5-6 sekund lepszy. Nic więcej nie trzeba dodawać - stwierdził doświadczony zawodnik.

Dwukrotny finalista igrzysk olimpijskich dodał, że sytuacja sprzed startu igrzysk ciągle wraca w rozmowach między obecnymi w Tokio reprezentantami Polski. - Niektórzy nie mogą skupić się na startach, bo non stop temat wraca. To przykre. Przeżywamy to, bo osoby, które pięć lat czekały, żeby zostać olimpijczykiem, musiały wrócić do domu. Poczuły ten ból już w Japonii, po ślubowaniu. Teraz na pewno będą musieli pracować z psychologami. Gdyby to miały być moje pierwsze igrzyska olimpijskie, pewnie bym się z czegoś takiego nie pozbierał.

- Na pewno tego nie zostawimy. Zrobię co będę mógł, żeby polscy pływacy mogli trenować normalnie i bez żadnych takich wtop - zakończył Kawęcki.

Czytaj także:
Tokio 2020. Nowy rekord olimpijski! Wasick i Juraszek z awansem do półfinałów
Jedna z największych sensacji na igrzyskach! "Co za historia"

Komentarze (0)