[b]
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: - Czy w ogóle jeszcze pamiętasz, że tuż przed rozpoczęciem igrzysk w Tokio płakałaś z rozpaczy?[/b]
Justyna Święty-Ersetic, mistrzyni olimpijska w sztafecie mieszanej: Tak było...
Wystarczyło kilkanaście dni i znowu płaczesz, ale z radości.
Tak, bo zawsze chciałam, żeby te igrzyska były dla mnie wyjątkowe. A ostatnie tygodnie były niezwykle trudne. Naprawdę, miałam już dość i straciłam wiarę, że będzie dobrze. A tymczasem wszystko się udało. Razem z drużyną zapisaliśmy fantastyczną historię. Wciąż to do mnie nie dociera, że to się stało naprawdę.
ZOBACZ WIDEO: Zmiana składu sztafety przed finałem dała złoty medal? "Słabsi zawodnicy zostali wymienieni na szybszych"
Mówisz o ostatnich tygodniach, ale przecież cały ten rok był dla ciebie ciągłą walką ze sobą.
- Było niezwykle ciężko. Przez całą karierę poważne kontuzje mnie omijały, a od zimy co chwila coś mi się przydarzało. Najpierw uraz mięśnia, potem koronawirus. Gdy wróciłam do treningów i noga zaczęła znów się kręcić i uwierzyłam nawet w pobicie rekordu życiowego, po raz kolejny zostałam sprowadzona na ziemię.
Jednak znowu wyszłaś z tego cało. Znowu, bo równie dramatycznie było w 2017 roku przed mistrzostwami świata w Londynie.
Może w moim przypadku taki jest klucz do sukcesu! Ja najlepiej wiem, jak długo na to pracowałam i co chwilę na mojej drodze pojawiały się kolejne przeszkody. Dlatego właśnie tak bardzo się cieszę. Widocznie tak musiało być, że najpierw pod górkę, a teraz z górki.
Nie ukrywam, że w pewnym momencie chciałam się poddać. Myślałam sobie: ile razy muszę zaczynać od zera? Jednak dzięki wsparciu najbliższych, którzy przypominali mi MŚ w Londynie, uwierzyłam, że nie wszystko stracone. Trener też powtarzał mi przed finałem, że jestem gotowa i mnie przekonał.
Rozmawiałaś już z rodziną?
Pierwszy telefon jaki wykonałam, był do męża i rodziców. Okazało się, że razem ze znajomymi wszyscy oglądali finał wspólnie i na końcu się popłakali. Nagrali to i gdy oglądałam wideo, też nie wytrzymałam. Cały czas jak o tym mówię wywołuje to u mnie ogromne emocje.
I to jeszcze nie koniec, jeszcze przecież czeka was danie główne, czyli sztafeta.
Wczoraj mój tata powiedział mi, że mogę już wracać do domu, że jestem spełniona, ale ja chciałabym tutaj coś jeszcze dorzucić. Jestem babą ze Śląska i jestem zachłanna.
A ja to w sumie nie wiem, czy życzyć ci tego kolejnego medalu.
Dlaczego?!
Bo przecież jak wy tutaj jeszcze staniecie raz na podium, to poczujecie spełnienie i jeszcze was naprawdę podkusi zakończyć kariery!
Haha, oj nie wiem, zobaczymy. Żyjemy tym, co jest tu i teraz. Póki co jesteśmy w ogromnej euforii, w dalszym ciągu to do nas nie dociera. To jest coś niesamowitego. Jak powtarzali nam że mamy szansę na medal, to nie do końca w to wierzyłam. Fajnie by było, gdyby udało się jeszcze coś dołożyć.
Po finale przyznałaś, że sama nie wiesz, jak jest z twoim zdrowiem i kazałaś odczekać, żeby organizm ochłonął. Ochłonął?
- Chyba jeszcze ta noga nie ostygła, bo ciągle coś się dzieje i tak naprawdę nie mam czasu żeby podejść do tego na spokojnie.
Ale ze startu indywidualnego zrezygnowałaś.
- Tak i jest mi przykro. Nie tak to miało wyglądać, ale nie wybaczyłabym sobie, gdyby przez start indywidualny nie mogłabym pobiec w sztafecie, tak jak na Halowych Mistrzostwach Europy w Toruniu. Nie chcę nadwyrężać tej nogi, nie jest idealnie, ale muszę na coś postawić. Kolejne dni poświęcam na regenerację. Żałuję, bo bycie w finale olimpijskim było zawsze moim marzeniem.
A jak przyjęliście decyzję sprzed finału, gdy ostatecznie przywrócono do składu reprezentację USA, choć ich dyskwalifikacja wydawała się całkowicie uzasadniona? Co wtedy pomyśleliście?
- Po prostu ta decyzja była niesprawiedliwa, trzeba to jasno powiedzieć. Zasady są takie a nie inne, trenerzy zawsze nas na to uczulają. Nie rozumiem tego. Wczoraj powiedziałam jasno, że chcę utrzeć im nosa. I ten sukces smakuje tak dobrze dzięki temu, że pokonaliśmy ich w bezpośredniej walce, co jeszcze kilka lat temu wydawało się nierealne.
Karol Zalewski powiedział nam po dekoracji, że ten medal jest chyba dlatego taki ciężki, bo tyle ważą te wszystkie lata pracy i wyrzeczeń. Zgadzasz się?
- Lepiej nie można było tego ująć. Lata pracy, rozłąki, wylanych łez, cierpienia. Naprawdę, każdy z nas poświęcił mnóstwo właśnie dla takich chwil. Dlatego jest dla nas tak wyjątkowe.
Kiedy świętowanie?
- Na to przyjdzie czas już po igrzyskach, w nocy nie było takiej możliwości. Ale fajne było to, że jak wróciłam do pokoju, czekała na mnie Małgosia Hołub-Kowalik. Zaczęłyśmy płakać, rozmawiać, spałyśmy może ze dwie godziny. Rano było to samo. Zapytałam ją, czy gdyby kilka lat temu ktoś nam powiedział, że zostaniemy medalistkami igrzysk olimpijskich, to czy by uwierzyła. Byłyśmy zgodne, że nigdy w życiu. A przecież my mamy złoto!