Gorąco w MotoGP. Burzliwa dyskusja Jorge Lorenzo i Jacka Millera

Materiały prasowe / Michelin / Jorge Lorenzo na konferencji prasowej
Materiały prasowe / Michelin / Jorge Lorenzo na konferencji prasowej

Na torze Le Mans doszło do spięcia Jacka Millera z Jorge Lorenzo. Zdaniem Lorenzo, Miller musi wyciągnąć wnioski ze swoich upadków w MotoGP. W innym przypadku, może nawet stracić życie na torze.

Relacje Jacka Millera i Jorge Lorenzo zrobiły się nerwowe już w piątek. Wtedy na torze Le Mans doszło do spotkania Komisji Bezpieczeństwa. Tym razem dyskusja z sędziami była niezwykle gorąca, bo przed Grand Prix Francji zawodnicy mieli dyskutować o używaniu w wyścigach sztywniejszej opony.

Ostatecznie motocykliści przegłosowali wprowadzenie do użytku nowego ogumienia. Za było 20 zawodników, przeciwko głosowało zaledwie 3. W mniejszości znalazł się Lorenzo. Hiszpan zaczął się domagać, aby równolegle z nową oponą, udostępniano zawodnikom dotychczasową. - Z opiniami jest jak z tyłkiem. Każdy ma swój - skomentował żądania Hiszpana Miller.

Zawodnik Ducati nie wytrzymał. Na późniejszym spotkaniu z mediami stwierdził, że Miller nie okazał mu szacunku. - Moja opinia na jego temat? Bardzo negatywna. Na Komisji Bezpieczeństwa odezwał się do mnie w niegrzeczny sposób. Powiedział mi, żebym swoją opinię wsadził sobie w tyłek. Tak to odebrałem. To było bardzo niegrzeczne. Nie powinno się czegoś takiego mówić innemu motocykliście, a tym bardziej pięciokrotnemu mistrzowi świata - powiedział Lorenzo.

W trakcie sobotnich treningów Miller uniknął poważnej kontuzji, po tym jak przy prędkości ok. 200 km/h uderzył w bandę. To dało pretekst Lorenzo do kolejnego ataku na 22-latka. - Myślę, że Bóg go wziął pod swoją opiekę i powiedział "to nie jest dzień, w którym cię zranię". Podobny wypadek miał Marquez na Mugello w 2013 roku. To było dla niego ostrzeżenie, że MotoGP nie jest żartem. Zobaczymy czy Jack potraktuje tę radę na poważnie - dodał były mistrz świata MotoGP.

ZOBACZ WIDEO: Michał Kwiatkowski: To był dla mnie szok. Długo nie będę mieć takiego przeżycia

Lorenzo jest zdania, że zawodnik ekipy Marc VDS Estrella Galicia jeździ zbyt agresywnie i niebezpiecznie, a to może zakończyć się dla niego tragicznie. - On w ogóle nie zwraca uwagi na bezpieczeństwo. Igra ze swoim życie i nie jest świadomy tego, jakie ryzyko wiąże się ze startami na motocyklach. Jednak to jest jego sprawa. On sam wie, co powinien zrobić - skomentował 30-letni motocyklista.

To nie pierwszy raz, kiedy Lorenzo oskarża zawodników z motocyklowych mistrzostw świata o zbyt niebezpieczną jazdę. Do historii MotoGP przeszła konferencja prasowa sprzed wyścigu o Grand Prix Portugalii w 2011 roku, kiedy Hiszpan zaatakował Marco Simoncellego. - Nie mam problemu z twoimi wypadkami. Oby nic ci się nie przytrafiło w przyszłości, wtedy nie będzie sprawy. Kłopot pojawi się, jeśli będzie inaczej - zwrócił się wtedy Hiszpan do Włocha.

- Rozumiem, zaaresztujesz mnie wtedy - odparł Simoncelli, a sala konferencyjna wybuchnęła śmiechem. - Jasne, śmiejcie się. To się może wydawać śmieszne, ale my tu ryzykujemy życiem. Ścigamy się z prędkością 300 km/h i każdy kontakt z innym zawodnikiem może być opłakany w skutkach. To nie są mini-motocykle. MotoGP to niebezpieczny sport. Musimy myśleć o tym, co robimy. Jestem gotowy na walkę z każdym zawodnikiem, ale niech ona jest czysta. Sam miałem wiele kontuzji, spowodowałem też swoimi kolizjami urazy innych. Od tego czasu zawsze staram się jeździć czysto. Myślę na torze, nie jestem impulsywny, bo chodzi o nasze życie i zdrowie. Nie tylko moje, ale też innych - zakończył takimi słowami konferencję na Estoril w 2011 roku Lorenzo.

Pech chciał, że słowa Lorenzo okazały się prorocze. Pod koniec sezonu 2011 na torze w Malezji doszło do upadku Marco Simoncellego. Jadący za nim Valentino Rossi i Colin Edwards nie zdołali go ominąć i wjechali w upadającego Włocha. "Sic" doznał poważnych obrażeń wewnętrznych i zmarł na miejscu.

Komentarze (0)