Wydarzenia z ostatnich dni pokazały, że wyścigi motocyklowe nigdy nie będą w pełni bezpieczne. Najpierw oglądaliśmy fatalny wypadek Michele Pirro podczas treningu przed Grand Prix Włoch. Zawodnik testowy Ducati rozbił się przy ponad 350 km/h. Nie miał zamontowanej poduszki powietrznej w swoim kombinezonie. Kibice tylko oglądali jak jego ciało turla się w pułapce żwirowej. I zamarli, gdy Pirro nie podnosił się z ziemi.
W przypadku Pirro skończyło się na strachu. 31-latek po dłuższej chwili odzyskał przytomność, nie doznał żadnych złamań. Miał mnóstwo szczęścia, ze szpitala został wypisany po ledwie jednej nocy. - Czy mogę kontynuować udział w Grand Prix Włoch? - pytał lekarzy po przeprowadzeniu badań. W sobotę pojawił się na torze, ale już tylko w charakterze widza.
Kwestia bezpieczeństwa w MotoGP
Wypadek włoskiego motocyklisty przypomniał o niebezpieczeństwie czyhającym na zawodników w MotoGP. Bo na końcu prostej startowej na torze Mugello wybudowana jest betonowa ściana, która od lat stanowi zagrożenie. Gdyby Pirro wywrócił się nieco wcześniej, gdyby jego upadające ciało ułożyło się inaczej... Bylibyśmy świadkami tragedii.
Mówił o tym Aleix Espargaro. Reprezentant Aprilii słynie z dość wybuchowego charakteru, ale też w kwestiach bezpieczeństwa potrafi najgłośniej domagać się swoich racji. - Zakręt numer jeden na Mugello, zakręty jeden i trzy w Austrii. To miejsca, o których sporo się dyskutowało na Komisji Bezpieczeństwa w ostatnich latach. W Barcelonie udało się zmienić dwunasty zakręt, w Austrii zmieniono koniec prostej. Jeśli chodzi o Mugello, to usłyszeliśmy, że usunięcie tej ściany jest niemożliwe - twierdził Hiszpan.
Espargaro podał jako przykład Barcelonę, bo tam musiało dojść do tragedii, by zarządcy toru wyciągnęli wnioski. W 2016 roku życie podczas sesji treningowej stracił Luis Salom. Na dość zniszczonym asfalcie Hiszpanowi podbiło motocykl na hamowaniu. Z pełnym impetem poleciał w bandę, która znajdowała się zbyt blisko. 24-latek nie zdążył wytracić prędkości, dodatkowo został trafiony przez własną maszynę. Zginął na miejscu.
Pechowa Barcelona
Obiekt Catalunya znaczące zmiany przeszedł zimą. W końcu wymieniono asfalt, który w roku 2017 został doszczętnie zniszczony przez samochody Formuły 1. Na dodatek w feralnym zakręcie, gdzie życie stracił Salom, przesunięto trybuny. Dzięki temu powiększono pułapkę żwirową. Zmniejszono ryzyko, że upadający zawodnik doleci z pełną prędkością do bandy.
I gdy zawodnicy szykowali się do Grand Prix Katalonii, gdy rywalizacja miała się odbywać na starej nitce toru sprzed wypadku Saloma, doszło do kolejnej tragedii. Tym razem życie stracił 14-letni Andreas Perez. Do jego upadku doszło w zakręcie numer pięć. W miejscu, gdzie wydawać się mogło, że na motocyklistów nie czyha niebezpieczeństwo. Młody Hiszpan miał jednak ogromnego pecha podczas zawodów Moto3 FIM CEV Repsol. Zaraz za nim znajdowało się kilku rywali i nie mieli oni możliwości ominięcia upadającego Pereza.
14-latek trafił do szpitala Sant Pau w krytycznym stanie. Lekarze stwierdzili u niego śmierć mózgu. Gdy w niedzielę w mediach społecznościowych rozprzestrzeniała się plotka o jego śmierci, dementować musiała ja ekipa Reale Avintia Racing. - Jego serce ciągle bije - głosił hiszpański zespół. Jednak już w poniedziałkowy poranek Andreasa nie było na tym świecie.
Simoncelli wstrząśnięty tragedią 14-latka
Śmierć Pereza dotknęła Paolo Simoncellego. Włoch w 2011 roku był obecny na wyścigu MotoGP w Malezji, gdzie życie stracił jego syn Marco. Nie chciał jednak, aby dziedzictwo "Sica" przepadło. Dlatego założył zespół wyścigowy ku pamięci swojego syna. Ma on promować młode talenty we Włoszech. Obecnie ekipę Sic58 można oglądać w motocyklowych mistrzostwach świata Moto3, rywalizuje też w Moto3 FIM CEV Repsol. Dlatego w ubiegłą niedzielę była obecna na torze Catalunya.
- Naprawdę nie wiem jak sobie z tym poradzić. Fani pomagali mi przez te wszystkie lata. Jestem otoczony przez dobrych ludzi i to pomaga. Najważniejsze jest to, że razem z żoną zrobiliśmy wszystko, aby Marco był szczęśliwy. To trzyma nas przy życiu bez poczucia żalu - mówił Simoncelli senior o śmierci syna w jednym z wywiadów.
Włoch jest w niełatwej sytuacji. Sam stracił syna w wyścigach, a prowadzenie zespołu oznacza, że często musi przekonywać rodziców, by dali zgodę dzieciom na ściganie się. - Ludzie krytykują mnie cały czas. Słyszę, że to niebezpieczny sport i dlaczego pozwoliłem Marco go uprawiać. Nie dbam o to. Po prostu robię swoje i staram się coś osiągnąć. Jacy ludzie mają prawo, by osądzać albo krytykować innych? - dodał Simoncelli.
Od wypadku w Malezji minęło już niemal siedem lat. Simoncelli uporał się jednak z czarnymi myślami i jest pogodzony ze stratą syna. - Czuję się dobrze, bo nie ma we mnie poczucia żalu. To jest mój punkt wyjścia w tej sytuacji. Tam gdzie jest prędkość, tam zawsze jest niebezpieczeństwo. Każdy o tym wie. To samo dotyczy lotu samolotem czy jazdy samochodem. Musisz mieć szczęście. To kwestia losu. Marco zginął na jednym z najbezpieczniejszych torów na świecie, jadąc ledwie 47 km/h. To co zawodnicy robią jest niebezpieczne, ale wszyscy o tym wiemy. Ostatnio we Włoszech zginęła pewna para, która jechała zwykłą drogą, bo most się pod nimi zawalił. Wierzę, że gdyby Marco był budowlańcem, to mógłby spaść z rusztowania - stwierdził Włoch.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Nawałka pełen optymizmu. "Ta drużyna może zrobić naprawdę dobry wynik"
MotoGP nie zapomni o Andreasie Perezie
Po wydarzeniach z niedzieli wiele ekip z MotoGP oraz niższych kategorii wyścigowych opublikowało w social mediach komunikaty poświęcone pamięci tragicznie zmarłego 14-latka. Były krótkie, ale treściwe. Inaczej zareagował zespół Paolo Simoncellego. Włoch postanowił sam napisać parę zdań, którymi pożegnał Andreasa Pereza.
- To miał być normalny weekend. Niedziela wyścigowa jak każda inna, z wyprzedzaniem, ze zwycięstwami. Wolałbym, aby to był normalny komunikat prasowy, z odrobiną gniewu, w którym piszemy o straconej szansie na podium, o tym że nasi zawodnicy zdobywają doświadczenie z każdym występem, albo że jestem szczęśliwy z postawy któregoś z motocyklistów. Jednak to nie jest zwykły komunikat. Mamy teraz dni żałoby w świecie motorsportu, bo straciliśmy młodego zawodnika. Te słowa nic nie zmienią, w tej sytuacji nic nie znaczą. Jednak chcemy zadedykować naszą ostatnią wygraną Andreasowi Perezowi. Nie znałem go osobiście, ale wiem, że żył pasją do motocykli, która popychała go dalej, do sięgania po swoje marzenia - napisał Simoncelli senior w komunikacie prasowym swojej ekipy.
Pogrzeb Andreasa Pereza odbył się w czwartek. 14-latkowi nie udało się dobrnąć do motocyklowych mistrzostw świata, choć w Hiszpanii wróżono mu ogromną karierę. Okrutny los chciał inaczej. Zginął za wcześnie, ale przypomniał brutalną i trywialną prawdę. W tym sporcie każdy wyścig może być twoim ostatnim. Musisz o tym pamiętać ustawiając się na starcie. Hiszpan, jego rodzina, jego zespół doskonale o tym wiedzieli.