Ostatnie dni dla fanów Formuły 1 przebiegały pod hasłem współpracy Raikkonena z Ferrari. To rewelacyjna decyzja. Przede wszystkim gwarantująca zespołowi z Maranello najlepszy w stawce duet kierowców, a Ferrari znane jest z tego, że lubi to co najlepsze. Przy przyszłorocznej technicznej ruletce i pozostałych zmianach kadrowych może się okazać, że włoski zespół stanie się dominującą ekipą. Jednak ta decyzja ma również wielu krytyków, wskazujących na nie do końca profesjonalny sposób pracy Raikkonena. Ci krytycy, chociażby w osobie Cesare Fiorio mówią o tym, że Raikkonen nie ma większych szans, a Alonso będzie w stanie bardzo szybko uzyskać nieoficjalny status lidera zespołu. Na pewno będzie to najciekawsza rywalizacja w ramach jednej drużyny. Moim zdaniem poziom profesjonalizmu Raikkonena to nie jedyny znak zapytania. Ciekawa może okazać się również postawa Alonso. Zawsze podkreślałem jego wyjątkowe możliwości jako kierowcy, ale niestety raz na jakiś czas, szczególnie w momentach dużej presji zdarzają mu się sytuacje świadczące o dość nerwowym stanie emocjonalnym. Ja osobiście bardzo negatywnie oceniam jego postawę jako kierowcy Mclarena, kiedy drugim zawodnikiem był Lewis Hamilton. Współpraca z Raikkonenem w Ferrari pokaże, czy ten okres należy już do przeszłości, oczywiście o ile zespół zagwarantuje kierowcom równy poziom obsługi, a Raikkonen nie będzie, tak jak Massa słyszał komunikatów w stylu "Fernando is faster then you".
Wracając do Singapuru nie jest to typowy obiekt wyścigowy. Bardzo duża wilgotność powietrza, wymagający tor uliczny, który podobnie jak w Monako nie wybacza błędów zmusza kierowców do wyjątkowego wysiłku zarówno fizycznego jak i psychicznego. To jednak w żaden sposób nie przeszkodziło Sebastianowi Vettelowi w podkreśleniu aktualnego poziomu samochodu. Wyścig w Singapurze to kolejny dowód na nietykalność Red Bulla, chyba bardziej niż poprzednie Grand Prix pokazujący namacalnie różnicę w stosunku do konkurencji.
Bardzo duże znaczenie miał sam start. Najwięcej po pierwszym zakręcie zyskał Fernando Alonso awansując na trzecie miejsce, ale z pewnością najbardziej widowiskowa była walka o pierwszą lokatę między Vettelem, a Rosbergiem. Kierowca Mercedesa wystartował lepiej niż Vettel, jednak każdy z nich za wszelką cenę chciał utrzymać pierwszą pozycję. Właśnie start jest poniekąd kluczem do sukcesu w przypadku samochodu Red Bulla z czego konkurencja, już na tym etapie perfekcyjnie zdaje sobie sprawę. Red Bull ma co prawda od kilku lat zdecydowanie najlepszy samochód, ale nawet konstrukcja na takim poziomie ma swoje ograniczenia szczególnie, iż jest to ona pomyślana w sposób bezkompromisowy. Adrian Newey założył, że Vettel będzie najczęściej jechał jako pierwszy i właśnie w takich warunkach jego samochód jest w stanie pokazać pełne możliwości. To jest bardzo ekstremalne podejście do aerodynamiki, ale do tej pory sprawdzało się rewelacyjnie. Samochód potrzebuje świeżego powietrza, oczywiście nie w sensie ekologicznym, tylko braku zakłóceń wywołanych aerodynamiką innych samochodów. Taktyka, aby samochód „zadziałał” musi być podobnie bezkompromisowa. Jej przykładów mieliśmy wiele, chociażby w Spa, czy Barcelonie. Ten sezon jest bowiem wbrew pozorom sporym wyzwaniem dla Red Bulla. Nie dominował on, przynajmniej w pierwszej części sezonu treningów czasowych i często musiał się liczyć z lepszą pozycją startową Mercedesa. Problem w tym, że takie podejście do konstrukcji samochodu zakłada pełną koncentrację na jednej stronie boksów Red Bulla. Mark Webber jadąc w ramach bezpośredniej walki, a nie tak jak Vettel przeważnie kontrolując wyścig nie jest w stanie wykorzystać możliwości samochodu. Wie o tym i jest to, moim zdaniem częściowy powód decyzji o odejściu. Nie jest przecież w dogodnej pozycji, aby krytykować zespół, a z drugiej strony bilans takiej sytuacji jest na przestrzeni kilku sezonów dla Australijczyka z całą pewnością negatywny. Jedzie przecież takim samym samochodem jak Vettel. Przed Danielem Ricciardo kawał ciężkiej roboty.
Właśnie ta bardzo silna chęć objęcia prowadzenia była elementem najbardziej przyciągającym uwagę na starcie. Rosberg zdawał sobie bowiem sprawę, że po dwóch zakrętach będzie w zasadzie po wyścigu, a atak na starcie jest jego jedyną szansą na ewentualne zwycięstwo. Taka jest różnica w czasach okrążeń. W przypadku Vettela stosowanie opisanej taktyki jest wręcz ewidentne. Wystarczy popatrzyć na czasy pierwszych trzech okrążeń. Tylko na drugim "kółku" Vettel powiększył swoją przewagę nad Rosbergiem o 2,2 sekundy. Chodzi o to, aby konkurent jak najszybciej stracił kontakt pozwalając na kontrolowanie wyścigu. Vettel ma aktualnie taką nadwyżkę tempa, że kierowca jadący po starcie na drugiej pozycji nie ma szans na zastosowanie systemu DRS. Przy tak niezagrożonej możliwości kontroli wyścigu zespół ma znacznie więcej opcji. Można albo jechać poniżej limitu i wydłużyć w ten sposób żywotność opon, albo zdecydować się na możliwie duże rozbudowanie przewagi, aby zjechać do boksów na niezagrożonej pozycji. Oczywiście ta druga opcja jest ryzykowna, ponieważ ewentualna neutralizacja skutecznie niweluje wypracowane sekundy. I taki właśnie był scenariusz wyścigu w Singapurze. Taktyka Red Bulla wyglądała identycznie po neutralizacji wyścigu i ponownym starcie. Kiedy Vettel podążał za samochodem bezpieczeństwa dostał instrukcje z zespołu, aby w pełni koncentrował się na starcie. To pokazuje, że ewentualna utrata pozycji jest jedyną obawą Red Bulla i może potencjalnie zrujnować wyścig. Po restarcie, w ciągu pięciu okrążeń Vettel miał już dziesięć sekund przewagi, a po dziesięciu okrążeniach dwadzieścia, czyli średnio odchodził dwie sekundy na okrążeniu. Tutaj jednak tempo było potrzebne bardziej niż na początku wyścigu. Vettela czekał bowiem ostatni postój w boksach, a nie było całkowitej pewności co do strategii rywali. A propos wymiany opon. Również w tym względzie Red Bull nie ma sobie równych. Strata przez Rosberga drugiej pozycji na rzecz Webbera w końcowej serii pit stopów nie jest tutaj jakimś wyjątkiem. Szkoda, że Australijczyka dosięgły problemy ze skrzynią biegów. Webber na pewno zasługiwał na wysoką lokatę, a tak mieliśmy równie rewelacyjny rezultat Fernando Alonso, który po raz kolejny przewyższył swoim wyścigowym kunsztem aktualny poziom samochodu, ale do tego już się chyba przyzwyczailiśmy i to pomimo sporych strat czasowych podczas jazdy za Di Restą w początkowej fazie wyścigu.
Na podium sami mistrzowie świata, w tym dwóch przyszłorocznych kierowców Ferrari – Alonso oraz Raikkonen. No właśnie Raikkonen i Ferrari, temat już wspomniany, ale dlaczego Ferrari, a nie Red Bull, który najprawdopodobniej był możliwy? Włoski zespół nie dysponuje przecież aktualnie najszybszym samochodem. No cóż, te dwa zespoły są w zupełnie innej sytuacji i co za tym idzie mają odmienne wymagania względem kierowców. Red Bull jest niezwykle stabilnym liderem nadającym tempo w rozwoju samochodu. Konkurencja musi najczęściej po prostu niwelować straty. Co więcej współpraca z Vettelem jest niemal perfekcyjnie zgrana, zespół dokładnie wie czego kierowca potrzebuje i jak to osiągnąć. Może sobie pozwolić na wprowadzenie bardzo utalentowanego, ale dużo mniej doświadczonego zawodnika. Chodzi mi w tym przypadku nie o doświadczenie w ramach samej jazdy, czy czasów okrążeń, ale przede wszystkim pod kątem rozwoju samochodu. Właśnie tego najbardziej brakuje Ferrari i taki duet ma możliwie najszybciej i jak najbardziej skutecznie podciągnąć zespół do góry.
***
Jarosław Wierczuk, były kierowca wyścigowy, a obecnie szef Fundacji Wierczuk Race Promotion, której celem jest promocja i pomoc młodym kierowcom.
Profil Fundacji na FB: facebook.com/FundacjaWRP
Strona Fundacji: fundacjawrp.pl