Arkadiusz Pawłowski: Jakie jest twoje pierwsze skojarzenie z pro wrestlingiem?
Philip Stamper: - Wiąże się ono ze wspomnieniem walki, w której zawodnicy z Demolition tak obili przeciwników, że WWF zdecydowało się ocenzurować walkę i na ekranie pojawił się wielki znak X. Krew była wszędzie.
A w jaki sposób ty zostałeś pro wrestlerem?
- Byłem zaangażowany w wrestling od długiego czasu. Zaczynałem jako pracownik szeregowy w różnych federacjach, łapałem się wszystkiego co możliwe. Chciałem poznać ten sport od środka. Składałem ring, operowałem dźwiękiem, zajmowałem się ochroną, wszystko co tylko się dało zanim podjąłem trening pro wrestlingowy.
Czy był jakiś zapaśnik, na którym się wzorowałeś w ringu i poza nim?
- To ciężkie pytanie. Było wielu różnych zawodników których lubiłem z różnych powodów. Oczywiście każdy wierzył w Hulka Hogana, ale ja byłem fanem Brutusa Beefcake'a. Był po prostu barwniejszą postacią i to mi się podobało. Kolejny był Bob Backlund, ten to dopiero był szaleniec. Później Eric Embry, to dopiero zawodnik! Niesamowita prezencja w ringu i podejście psychologiczne jakiego nie miał nikt. Reckless Youth był chyba pierwszym zawodnikiem ze sceny niezależnej, którego oglądałem. Teraz niewiele się zmieniło, nadal zachwycają mnie różni zawodnicy z różnych powodów. Niektórzy mają charyzmę, inni niesamowite umiejętności ringowe. Na nikim się nie wzorowałem, ale na pewno zbierałem najlepsze skrawki od niektórych wrestlerów, mam nadzieję, że się nie zorientowali.
Jakie były twoje cele, gdy zaczynałeś karierę? Czy osiągnąłeś już część z nich? A może one ciągle się zmieniają?
- Moje cele w temacie wrestlingu zdecydowanie ewoluują. Mam taki jeden, o którym nie chcę mówić na głos, ale mam nadzieję, że spełni się jeszcze w tym roku, wtedy będę mówił co i jak.
Wiele osób skarży się na zakulisowe potyczki i nieczystą grę niektórych osób na niezależnej scenie pro wrestlingowej. Jakie są twoje doświadczenia w tej materii?
- Bezpośrednie pytanie (śmiech). Zazwyczaj nie chodzi tu o zakulisową politykę, ale o różnice charakterów. Wydaje mi się, że każdy ma za sobą jakieś negatywne doświadczenia. Nie chcę się na tym skupiać. Tylko jedna osoba w świecie pro wrestlingu zaszła mi na skórę na tyle, żebym był na nią zły więcej niż jeden dzień, a potem i tak mi przeszło.
Kto byłby twoim wymarzonym przeciwnikiem?
- Ja po prostu kocham wrestling i przyjmę każde wyzwanie. Teraz próbuję doprowadzić do paru walk w okolicach, gdzie mieszkają moi przyjaciele, dawno ich nie widziałem, byłaby okazja się spotkać.
Gdybyś nie był wrestlerem, co byś robił?
- Po części to co robię teraz. Zdecydowanie skupiam się na filmie i telewizji. Zawsze mam jakiś projekt do wykonania, nauczyłem się nie ograniczać. Prowadzę bardzo pracowite życie.
Wielu zawodników rozpoczynając karierę marzy o dostaniu się do WWE czy TNA, największych federacji wrestlingu na świecie. Czy to też twoje marzenie?
- Moja historia jest za długa, żeby opisywać ją w całości, ale krótko mogę powiedzieć, że jednym z czynników, który popchnął mnie do uprawiania wrestlingu był fakt, że lekarz powiedział mi, że mam raka. Mając świadomość, że to jest sytuacja z gatunku "teraz albo nigdy" podjąłem wyzwanie i zostałem pro wrestlerem. Zaczynając karierę nie myślałem o tym dokąd mnie zaprowadzi, po prostu chciałem to robić. Dodam tylko, że lekarz się pomylił i podał mi diagnozę zanim otrzymał pełne wyniki badań...
Wspomniałeś, że zajmujesz się filmami. W jakich produkcjach można cię będzie zobaczyć w najbliższym czasie?
- Pod koniec szkoły średniej, chyba w ostatnim roku, zainteresowałem się aktorstwem. Brałem udział w lokalnych przedstawieniach, byłem jednym z 400 statystów wykorzystanych w przedstawieniu "Wróg Stanu". Później życie zrobiło swoje i było ciężko, bo nie było czasu ani potrzebnych kontaktów w świecie filmu. Parę lat temu ponownie zacząłem się tym zajmować, głównie pod kątem niezależnego kina. Jeszcze tej jesieni ukażą się dwa filmy, w których będzie można mnie zobaczyć. W jednym ("Ninja kontra Potwory") gram rolę drugoplanową, a w drugim ("25 lat") jestem głównym bohaterem.