Piotr Myszka zapowiadał, że jedzie na mistrzostwa świata do Ejlatu w Izraelu głównie po to, żeby sprawdzić się na tle rywali, z którymi będzie walczył podczas tegorocznych igrzysk w Rio de Janeiro. Polak zapowiadał także, że zrobi wszystko, żeby wywalczyć medal. I zrobił to, zostając drugi raz w swojej karierze mistrzem świata w klasie RS:X.
- Przyjechaliśmy tam po to, żeby sprawdzić się, zobaczyć jak pływa ekipa. Okazało się, że przyjechali wszyscy i było widać, że każdemu zależało na tym, żeby akurat tę imprezę wygrać i trochę pokazać, że jest się mocnym i zbudować taką psychologiczną przewagę nad innymi zawodnikami. Akurat mi udało się to najlepiej, bo udało mi się wygrać te regaty - powiedział reprezentant Energa Sailing Team Poland.
Polak nie krył zadowolenia z tego, że złoty medal zdobyła także jego koleżanka z reprezentacji Małgorzata Białecka. Myszka uważa, że dla nich jako olimpijczyków takie dobre rozpoczęcie sezonu sprawi, że rywale będą patrzyli na nich z respektem, co może pomóc im na igrzyskach.
- Cieszę się bardzo, bo to jest ważny rok i to co się teraz tutaj wydarzyło, że ja i Gosia zdobyliśmy złote medale to myślę, że da trochę do myślenia i ci zawodnicy, którzy będą pływać z nami na igrzyskach, muszą walczyć do samego końca. My na pewno będziemy robić to konsekwentnie i mam nadzieję, że powtórzymy ten sukces - stwierdził polski windsurfer.
W wyniku osiągniętym w Izraelu na pewno pomogło naszemu zawodnikowi styczniowe zgrupowanie na tym akwenie, na którym mógł on przyzwyczaić się do panujących tam warunków wiatrowych, przez co było małe prawdopodobieństwo tego, że coś go na wodzie zaskoczy.
- Ostatnie dwa zgrupowania treningowe przed tymi zawodami, z których jedno było też w Izraelu, poświęciliśmy na to, żeby zbudować prędkość, trym sprzętu i to było bardzo istotne. Oczywiście samo to, że byliśmy tam już wcześniej na tym akwenie, troszeczkę nam ułatwiało sprawę, bo mogliśmy przygotować się do tego, co się będzie działo jeśli wiedzieliśmy jaki będzie kierunek wiatru. W związku z tym było nam trochę łatwiej żeglować niż innym zawodnikom, którzy przyjechali tam i pierwszy raz widzieli to na oczy, widać było, że trochę się pogubili. To też była nasza taka dodatkowa przewaga - oznajmił zawodnik klubu AZS AWFiS Gdańsk.
Zobacz wideo: Rozpoczęła się piłkarska wojna
[nextpage]Polak sam był trochę zaskoczony, że udało mu się wygrać te regaty dzień przed ich zakończeniem. Ale przyznał, że chciał sprawdzić nową taktykę, która polegała na tym, że mobilizował się do każdego wyścigu tak, jakby był już w Rio.
- Nie spodziewałem się, że zrobię to aż w takim stylu i że zapewnię sobie ten medal przed ostatnim, najważniejszym wyścigiem. To była taka miła niespodzianka. Starałem się konsekwentnie każdy wyścig przepracować tak, jakbym płynął go na igrzyskach. Chciałem przetestować pewien sposób motywowania się, przygotowywania do wyścigu i realizowania go w trakcie i naprawdę udawało mi się to świetnie - powiedział ambasador programu Energa Sailing.
Myszka jeszcze przed zawodami zapowiadał, że szczyt formy ma dopiero przyjść i że najważniejsze w tym roku są igrzyska. Powtórzył to także po powrocie z mistrzostw świata i wywalczeniu tam złotego medalu. Jeśli tak wygląda sytuacja przed najlepszą dyspozycją, to można realnie myśleć o medalu olimpijskim.
- Nie ukrywam, że nie byłem w jakimś szczytowym momencie, bo ostatnie zgrupowania poświęciliśmy głównie na przygotowanie samego sprzętu, trochę taktyki i żeby sprawdzić ten akwen. To jest początek sezonu więc nie było okazji, żeby mocno potrenować. Teraz dopiero zamierzamy zacząć to robić. Po tych regatach będziemy mieli chwilę takiego aktywnego wypoczynku i potem wracamy już do tego, co realizowaliśmy co roku - przyznał żeglarz.
Polskiego olimpijczyka cieszy także fakt, że udało mu się udowodnić, iż potrafi psychicznie sprostać presji ważnych imprez i dowieźć do końca wypracowaną wcześniej przewagę. Szczególnie trudne były dla niego ostatnie dwa lata.
- W Santadner (mistrzostwa świata w 2014 roku - przyp. red.) praktycznie odebrano mi medal, mimo że też rewelacyjnie "jeździłem". Myślę, że straciłem go w naprawdę niesprawiedliwy sposób. W zeszłym roku też otarłem się o podium. Falstart w jednym wyścigu po prostu totalnie mnie od niego odrzucił. To było trochę frustrujące i zależało mi na tym, żeby na tych zawodach skończyć na tym podium, żeby przerwać taką zła passę. Że jednak to nie jest tak, że w końcówce brakuje mi szczęścia czy się spalam i nie mogę tego medalu dowieźć. Tylko właśnie, żeby pokazać, że jednak jestem zawodnikiem z czołówki i od wielu lat do niej należę. To jest już mój trzeci medal mistrzostw świata, drugi złoty więc to nie jest przypadek - powiedział wyraźnie zadowolony Polak.
Na mistrzostwach świata w Ejlacie aż pięcioro Polaków zajęło miejsca w pierwszej dziesiątce, co pokazuje, że polski windsurfing stoi na bardzo wysokim poziomie. Cieszy też fakt, że pojawiają się w naszym kraju także młodzi zawodnicy, którzy powoli zaczynają rywalizować z najlepszymi. Z tego płyną korzyści i dla tych doświadczonych żeglarzy oraz dla tych młodych, którzy dzięki treningom z najlepszymi zawodnikami na świecie szybciej podnoszą swoje umiejętności.
- Tworzymy naprawdę zgrany, fajny zespół Energa Sailing Team Poland, który napędza się. Nie da się ukryć, że mamy zawodników silno, słabowiatrowych, średniowatrowych, dziewczyny i facetów. Widać jak ta grupa "ciśnie" jeden drugiego na każdym treningu, na każdych zawodach. To nie jest tak, że jest tylko jedna osoba. Fajnie, że w kobietach po tym, kiedy była do tej pory dominacja tylko Zosi, teraz nagle pojawiła się Gosia, która też świetnie sobie radzi. I to jest fajne, że jest kontynuacja, są młodzi zawodnicy, którzy się od nas uczą. My dzielimy się z nimi tą wiedzą i oni też zaczynają przepychać się już łokciami w tej stawce i powoli walczą już o te miejsca, teraz o pierwszą dziesiątkę, a za rok pewnie już o medale, bo o to w tym wszystkim chodzi - dodał nasz mistrz świata.
Maciej Frąckiewicz