Moim celem jest Soczi - rozmowa z Łukaszem Rutkowskim, reprezentantem Polski w skokach narciarskich

Łukasz Rutkowski poczuł już jak smakuje udział w Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver. Największym sukcesem 23-letniego skoczka jest brązowy medal mistrzostw świata juniorów w drużynie, wywalczony w 2008 roku w Zakopanem. Był także członkiem czwartej drużyny świata podczas mistrzostw w Libercu w 2009 roku, a kilka tygodni później stanął na podium wraz z kolegami w Planicy. Łukasz Rutkowski marzy jednak o większych sukcesach, a docelową imprezą swojej kariery uważa Igrzyska Olimpijskie w Soczi.

W tym artykule dowiesz się o:

Maciej Kmiecik: Kiedy rozpoczął a się Twoja przygoda ze skokami narciarskimi?

Łukasz Rutkowski: Miałem 7 lat, gdy zapisałem się do klubu. Najlepiej jest rozpocząć przygodę ze skokami, jako małe dziecko. Sześć - siedem lat to optymalny wiek, bo wówczas można przejść przez wszystkie wielkości skoczni, od tych najmniejszych, na których można skakać do pewnego wieku. Kiedy zaczynałem, było nas wówczas ponad 30 zawodników. Po 17 latach mojej kariery zostałem sam, spośród tych wszystkich, którzy wtedy zaczynali skakać.

Czyli zaczynałeś jeszcze przed erą Małyszomanii?

- Zgadza się. Ja zaczynałem skakać w 1994 roku, a największe sukcesy Adam Małysz zaczął święcić od 2001 roku. Nie jestem więc zawodnikiem, który zaczął skakać na bazie Małyszomanii. Zacząłem uprawiać ten sport już spory czas temu i tak to trwa do dzisiaj. Jak zdrowie pozwoli, poskaczę jeszcze z 10 lat. Mam w planach zaliczenie jeszcze dwóch Igrzysk Olimpijskich. Najważniejszym celem, kiedy będę w optymalnym wieku dla sportowca, są Igrzyska w Soczi w 2014 roku.

Do tej dyscypliny trzeba mieć najwyraźniej charakter?

- Dokładnie. Potrzeba także anielskiej cierpliwości i wytrwałości w dążeniu do sukcesów. Znam przypadki, że koledzy po jednej, nawet drobnej kontuzji, zniechęcali się albo rodzice bali się o zdrowie swoich dzieci.

Kontuzje, niestety są pewnie nieuniknione w tej trudnej dyscyplinie sportu?

- Zdarzają się. Sam wykonałem kiedyś salto na skoczni, co skończyło się zerwaniem wiązadeł w kolanie. Nie zniechęciłem się. Co prawda musiałem trochę czasu mieć założony gips, ale zregenerowałem się i dalej skaczę. Zresztą, kiedy byłem jeszcze dzieckiem na małej skoczni, miałem założone najwyraźniej zbyt duże buty, bo "wyskoczyłem" z nich (śmiech). Różne, czasami śmieszne, czasami dramatyczne przygody zdarzają się na skoczniach.

Co decyduje o sukcesach w skokach?

- Trudno powiedzieć. Ciężko trenują wszyscy. Tak jak wspomniałem, potrzeba strasznej cierpliwości, by doczekać sukcesów. Zdarzają się naprawdę trudne sytuacje. Trenuje się ciężko, wyrzeka się wielu rzeczy, żeby dojść do sukcesu, a tu nagle ciągle idzie pod górkę. Albo jest już się blisko tej czołówki, a później nagle się z niej wypada. Nie dzieje się tak z powodu słabszych treningów. Robi człowiek to samo, a forma spada. Czasami ciężko pewne sprawy wytłumaczyć.

Jak wyglądały przygotowania do nowego sezonu, pierwszego bez udziału Adama Małysza?

- Z Adamem nadal jest kontakt, bo choć bierze on udział w rajdach, to kiedy jest w domu, przyjeżdża do nas czasami na skocznię. Wiadomo, że Adama brakuje, bo nawet kiedy trenował on indywidualnie z Hannu Lepistoe, to jednak spotykaliśmy się wspólnie na skoczni. Razem graliśmy w siatkówkę, razem trenowaliśmy na siłowni. Czasem zdarzyło się, że Adam poleciał w inne miejsce na zgrupowanie, a my z Łukaszem Kruczkiem, gdzieś innej, ale były to sporadyczne sytuacje. Teraz kiedy Adama Małysza nie ma już na skoczni, na pewno jest inaczej. Brakuje go bardzo, ale co nam pozostaje? Trzeba walczyć i próbować skakać jak najlepiej. Możemy tylko brać z niego przykład i starać się dążyć do jego sukcesów. Drugiego takiego skoczka jak Adam może już więcej nie być. To był fenomen skoków narciarskich.

Czujecie teraz odpowiedzialność za tę dyscyplinę sportu? Wcześniej tę presję dźwigał przez kilkanaście lat Adam Małysz. Teraz na was, młodszych zawodnikach spoczywa odpowiedzialność za sukcesy, medialność skoków narciarskich, a co za tym idzie sponsorów...

- Jeżeli będą wyniki, będzie zainteresowanie mediów i sponsorów. Jeżeli zabraknie sukcesów, może być krucho ze skokami narciarskimi. Na pewno wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Dużo nie trzeba, żeby skoki narciarskie z jednej z najpopularniejszych dyscyplin sportu w Polsce, popadły w niełaskę kibiców. Trzeba jednak być optymistą. Wierzę, że podołamy wyzwaniu i damy radę.

Kiedy odbędą się pierwsze skoki na śniegu?

- Myślę, że już za kilka dni pojedziemy do Kuusammo, gdzie odbędą się pierwsze zawody Pucharu Świata.

Jakie masz indywidualne cele na ten sezon?

- Przede wszystkim, chciałbym się podleczyć, bo z moim zdrowiem ostatnio nie było najlepiej. Nie trenowałem na pełnych obrotach we wrześniu i październiku. Jak ze zdrowiem będzie wszystko w porządku, to chciałbym skakać na poziomie pierwszej piętnastki Pucharu Świata.

Ambitny cel...

- Wiem, ale jest to realne. Stawiam sobie ambitne cele, ale żeby osiągać sukcesy, trzeba mierzyć wysoko. Czasami ciężko łapać się do czołowej trzydziestki w każdych zawodach, bo poziom jest wysoki i wyrównany. Zobaczymy, jaki będzie w tym sezonie. W ostatnich latach poziom stale idzie w górę.

Docelową imprezą sezonu 2011/2012 będą pewnie Mistrzostwa Świata w Lotach?

- Tak. W tym sezonie najważniejszą imprezą będą bez wątpienia Mistrzostwa Świata w Vikersund na skoczni mamuciej. W przyszłym roku odbędą się z kolei mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym, a za dwa lata najważniejsza impreza, czyli Igrzyska Olimpijskie w Soczi. Czas leci szybko. Niedawno było Vancouver, a teraz już dwa lata pozostały do Soczi.

Komentarze (0)