W tym artykule dowiesz się o:
Likwidacja czy tylko reorganizacja?
Firma BSI, posiadająca prawa do organizacji mistrzostw świata zarówno w rywalizacji parowej, jak i drużynowej pokrętnie tłumaczy swoje decyzje tym, że więcej żużlowych nacji jest w stanie wystawić reprezentacje złożone z dwóch zawodników i rezerwowego niż czterech żużlowców i rezerwowego juniora. Owszem, coś w tym jest, ale prawda jest taka, że Mistrzostwa Świata Par mogłyby się odbywać równolegle do Drużynowego Pucharu Świata, a nie przemiennie, bo taka koncepcja jest też rozważana.
Zgoda, że ostatnie finały DPŚ nie były tak dramatyczne, jak te rozgrywane kilka czy kilkanaście lat temu, ale nadal zdarzały się niespodzianki. Za takie trzeba przecież uznać brak Duńczyków w barażu 2017, kosztem rewelacyjnych Łotyszy, czy medal Rosjan w Lesznie w ubiegłym roku. Owszem, Polacy zdominowali ostatnie dwa lata, ale nikt nam nie podarował złotych medali za darmo. Zarówno w Manchesterze, jak i Lesznie Biało-Czerwoni musi zwycięstwo wywalczyć, a słabość rywali nie powinna być naszym problemem, a już na pewno nie powodem drastycznych zmian w rywalizacji o tytuł najlepszej żużlowej drużyny świata.
Pod pretekstem zwiększenia liczby nacji rywalizującej w Speedway of Nations, likwiduje - lub w najlepszym wypadku ogranicza się - zawody, które były solą speedwaya. Często nie tylko finały, ale i eliminacje czy baraże, trzymały w napięciu kibiców z Polski, Danii, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Łotwy, Czech, Rosji czy nawet USA. Prawda jest taka, że DPŚ jest reorganizowany, bo BSI żąda horrendalnych kwot od organizatorów, a jedynym miejscem, gdzie można zgromadzić odpowiednią publikę jest Polska. Żużel jest w kryzysie, to fakt niezaprzeczalny. Czy jednak BSI uzdrowi dyscyplinę, wprowadzając takie zmiany?
To chore, że prywatna firma, nastawiona na zysk, w głębokim poważaniu ma 17-letnią historię DPŚ i znacznie dłuższą w DMŚ, cofając światowy żużel do eksperymentu, który się nie sprawdził w latach 90. ubiegłego wieku, gdy DMŚ rozgrywano w formule parowej. O tym, jakie emocje kibice tracą na skutek reorganizacji DPŚ przeczytacie na kolejnych stronach, gdzie przypominamy najbardziej ekscytujące finały z 17 lat obowiązywania zawodów pod szyldem DPŚ.
Pierwszy łup Australijczyków w 2001 roku
Już pierwszy finał DPŚ rozegrany 7 lipca 2001 roku przyniósł ogromne emocje. Losy tytułu mistrzowskiego ważyły się do ostatniego wyścigu. Wówczas w finale rywalizowało pięć drużyn, a każdy wyścig rozgrywano w pięcioosobowym zestawieniu. Przez większą część zawodów prowadzili Australijczycy. Joker w wykonaniu Tomasza Golloba na moment odwrócił losy finału. Polska traciła do Australii 6 punktów, ale odrobiła je w jednym wyścigu. W 10 biegu Tomasz Gollob wygrał jako joker i zdobył 8 punktów, a Craig Boyce tylko 1 i to Polacy na moment wyszli na prowadzenie.
Po 17 wyścigu Biało-Czerwoni ponownie przegrywali z Australią różnicą aż 9 punktów i wydawało się, że sprawa złotego medalu jest rozstrzygnięta. W kolejnych sześciu startach Polacy pojechali kapitalnie, a Kangury zaczęły tracić punkty. W efekcie po 23 wyścigach gospodarze prowadzili z przewagą dwóch punktów. Przedostatni wyścig finału Leigh Adams, a drugi do mety dotarł Sebastian Ułamek. Australia przed ostatnim wyścigiem traciła do Polaków tylko jeden punkt. Gospodarzy reprezentował jeżdżący w kratkę Jacek Krzyżaniak, a Australię Jason Crump. W decydującym wyścigu Krzyżaniak został wykluczony, a Crump wygrał, zapewniając historyczny triumf Australii w Drużynowym Pucharze Świata.
Pieczęć Golloba i pierwsze złoto Cieślaka
21 lipca 2007 roku odbył się pierwszy finał DPŚ w Lesznie. Trener Marek Cieślak miał duży dylemat, na kogo postawić w decydującej batalii. Ostatecznie zdecydował się na Rune Holtę, a do rezerwy przesunął Damiana Balińskiego. Ówczesny regulamin dopuszczał możliwość zmian w momencie niezdolności do jazdy jednego z podstawowych zawodników. Polakom szło jak po grudzie. Zawodził Grzegorz Walasek, który w trakcie zawodów "zachorował" i został zastąpiony przez Damiana Balińskiego.
Przed ostatnim wyścigiem Polacy prowadzili z dorobkiem 52 punktów, a tuż za nimi byli Duńczycy, którzy tracili do gospodarzy tylko 1 punkt. W decydującym biegu niezawodny okazał się Tomasz Gollob, który wygrał, a Hans Andersen był dopiero trzeci. Polacy oszaleli ze szczęścia. Z naszymi żużlowcami wiwatowały tysiące kibiców na Stadionie im. Alfreda Smoczyka. Polscy żużlowcy po odebraniu Pucharu Świata zrobili z nim niezapomnianą rundę honorową, a Tomasz Gollob ściskał wówczas trofeum im. Ove Fundina niczym najcenniejszy skarb. Odtwarzając sobie te piękne chwile sprzed ponad 10 lat, ciarki przechodzą po plecach, a łzy wzruszenia cisną się do oczu... Szczególnie w kontekście tego, co niedawno spotkało Tomasza Golloba.
Gdyby nie deszcz i elektryczność
W 2008 roku Polacy byli bardzo bliscy pierwszego triumfu w DPŚ na obcej ziemi. Przez długi czas prowadzili podczas finału w Vojens. W tej duńskiej miejscowości lubi jednak często padać i nie inaczej było tym razem. Deszcz diametralnie odmienił warunki torowe, na których Polacy nie czuli się już tak dobrze, jak na początku zawodów. Na dodatek na stadionie dziwnym trafem szwankowała elektryczność. Finał ciągnął się więc w nieskończoność, a ostateczne zwycięstwo Duńczykom w 24 wyścigu przypieczętował Niels Kristian Iversen, który pokonał Tomasza Golloba.
Tym razem to deszcz uratował Polaków
Ponoć suma szczęścia równa się zawsze zero. W 2008 roku deszcz odwrócił losy rywalizacji o DPŚ w Vojens na niekorzyść Polaków, ale w kolejnym sezonie to właśnie ulewa nad Lesznem sprawiła, że Biało-Czerwoni wrócili do batalii o złoto.
W sobotę warunki atmosferyczne nie pozwoliły na rozegranie finału DPŚ, który przełożono na niedzielne przedpołudnie. Polakom od początku szło pod górkę. Wydawało się, że nikt i nic nie uratuje gospodarzy, którzy tracili do rywali już naprawdę sporo. Aż tu nagle nad Lesznem ponownie rozpętała się ulewa. Zawody przerwano po 19 wyścigu. Były oczywiście naciski, by zaliczyć wyniki, a wówczas mistrzami świata zostaliby Australijczycy.
Ostatecznie finał wznowiono po 1,5 godzinnej przerwie. Sygnał do odrabiania strat dał Krzysztof Kasprzak. Jarosław Hampel w 23 wyścigu jako joker przyjechał do mety drugi, a chwilę później zwyciężył. Co najistotniejsze, w przedostatnim wyścigu dopiero czwarty był Troy Batchelor. Oznaczało to, że przed decydującym biegiem Polska zrównała się z Australią. W 25 wyścigu wystąpić mieli Tomasz Gollob i Leigh Adams. Gollob przez całe zawody borykał się z problemami sprzętowymi. Na decydujący wyścig wziął jednak motocykl Kasprzaka i przy ogłuszającym dopingu polskiej publiczności pomknął po zwycięstwo, pieczętując jeden z najpiękniejszych w historii triumfów Polaków w DPŚ.
Pierwsze zwycięstwo na obcej ziemi
Mogło być już w 2008 roku, ale miało miejsce dwa sezony później. W 2010 roku finał DPŚ powrócił do Vojens i ponownie nie miał szczęścia do pogody. Sobotnie zawody zostały przerwane i przełożone na niedzielę. W nich Polacy zaczęli słabo. Były upadki i wykluczenia, a także defekty. W drugiej części zawodów Biało-Czerwoni znów pokazali hart ducha i nie tylko odrobili straty, ale wyszli na prowadzenie.
Przed ostatnim wyścigiem Polacy mieli dwa punkty przewagi nad Duńczykami, a ponownie do decydującego biegu desygnowany był Tomasz Gollob, który nie pozostawił złudzeń rywalom i wygrał 25 wyścig, ponownie stawiając kropkę nad "i". Gollob podobnie, jak przed rokiem utonął w ramionach kolegów. Polska udowodniła tym samym, że może wygrywać DPŚ nie tylko na swoim torze, ale także na obczyźnie. Triumf w jaskini lwa w Vojens smakował wyjątkowo. Duńczycy kilka lat później w Bydgoszczy odpowiedzieli nam tym samym, ale o tym na kolejnych stronach naszych wspomnień.
Zwrot akcji w Gorzowie
Pierwszy finał DPŚ w Gorzowie był pełen dramaturgii i niesamowitych zwrotów akcji. Już w drugim wyścigu doszło do bardzo groźnie wyglądającego upadku Jarosława Hampela, którego przewrócił Darcy Ward. Noga Hampela ucierpiała, ale Polak zdołał kontynuować zawody. Początek ułożył się fatalnie dla gospodarzy.
Przełom nastąpił w dziewiątym wyścigu, kiedy to wygrał Tomasz Gollob. Kapitan Biało-Czerwonych natychmiast został desygnowany do kolejnego biegu jako joker i ponownie nie zawiódł. Za ciosem poszli Hampel, znów Gollob i Protasiewicz. Kolejne wyścigi znów przyniosły niepokój, bo na czwartych miejscach do mety przyjechali Kołodziej i Kasprzak.
Końcówka zawodów należała do Polaków, a trzeci z rzędu triumf naszych rodaków w Drużynowym Pucharze Świata przypieczętował w przedostatnim wyścigu Jarosław Hampel. Tym razem o złocie nie decydował ostatni bieg, ale gorzowski finał był i tak pamiętny, bo Polacy podnieśli się z kolan i w wielkim stylu zwyciężyli przed Australią i Szwecją.
Hampel bohaterem w Pradze
Pierwszy w historii finał DPŚ w Pradze był również niezwykle dramatyczny i zakończył się wspaniałym zwycięstwem Polaków. Według nowych zasad drużyny liczyły już tylko czterech zawodników, a rywalizacja toczyła się w 20 a nie 25 wyścigach.
Znów o sukcesie zadecydowała mistrzowska taktyka, świetnie wykorzystany joker i piorunująca końcówka Polaków. Po 15 wyścigu Biało-Czerwoni tracili do Duńczyków sześć punktów. Joker w osobie Jarosława Hampela w ostatnim możliwym momencie w biegu 16, przywrócił nadzieje Polakom.
Przed decydującym wyścigiem Duńczycy i Polacy mieli po 38 punktów. Tym razem nie Tomasz Gollob, a Jarosław Hampel, najbardziej doświadczony w odmłodzonej reprezentacji Polski, wytrzymał ciśnienie i zapewnił końcowy triumf, wygrywając ostatni wyścig przed Michaelem Jepsenem Jensenem.
Iversen wyszarpał Puchar na ostatnich metrach
Nie zawsze ostatnie wyścigi finałów DPŚ były tak szczęśliwe dla Polaków jak te w Lesznie czy Pradze. W 2014 roku w Bydgoszczy trener Marek Cieślak postawił na doświadczoną czwórkę, bo młodzież nie była wtedy w najwyższej formie. Piotr Protasiewicz, Krzysztof Kasprzak, Jarosław Hampel i Janusz Kołodziej w Bydgoszczy prowadzili niemalże przez cały finał. Tym razem to nie Polacy, a rywale korzystali z jokerów i gonili lidera.
Przed decydującym wyścigiem Polska i Dania miała po 36 punktów, a Australijczycy tracili do liderów 3 punkty. W 19 biegu leżał bowiem Piotr Protasiewicz i Polacy stracili jak się później okazało bezcenną zdobycz punktową. W 20 wyścigu pewnie wygrał Darcy Ward, a przez prawie cztery okrążenia na drugiej pozycji, oznaczającej Puchar Świata dla Polaków jechał Janusz Kołodziej. Prawie robi jednak różnicę. Szalejący za plecami Kołodzieja, Niels Kristin Iversen, na ostatnim wirażu przepuścił decydujący atak i po zewnętrznej wyprzedził Polaka, odbierając tym samym gospodarzom zwycięstwo. Duńczycy zrewanżowali się tym samym za finał z 2010 roku, kiedy to Polacy wydarli im zwycięstwo na ich ziemi. Był to jednocześnie jeden z najbardziej wyrównanych finałów w historii. Duńczycy mieli punkt przewagi nad Polakami, a nasi punkt nad Australią.
Oby zeszłoroczny finał DPŚ i nie był ostatnim w historii. Miejmy nadzieję, BSI nie zlikwiduje na stałe tych zawodów, a w FIM zwycięży koncepcja rozgrywania co dwa lata przemiennie DPŚ i Speedway of Nations. Oficjalne decyzje zapaść mają w najbliższych tygodniach.