W tym artykule dowiesz się o:
Joe "Maszyna" Screen
Autor najsłynniejszej i najpiękniejszej akcji w wydaniu ligowym, odkąd dzięki dobrodziejstwu techniki mecze rejestrowane są przez telewizję. Któż nie zna piętnastego wyścigu ze spotkania Włókniarza z gorzowską Stalą z 1995 roku? Widział go prawdopodobnie każdy sympatyk żużla, a już kibice z Częstochowy znają go na pamięć.
Wspomniany mecz był niezwykle zacięty, a ostatnia odsłona była jego najlepszym odzwierciedleniem. Joe Screen przegrał start, ale od razu zaczął nękać atakami Billy'ego Hamilla oraz Piotra Śwista. Gorzowianie starali się stworzyć Anglikowi zaporę nie do przejścia, lecz ten na przedostatniej prostej podkurczył łokcie i dosłownie wcisnął się pomiędzy nich. Zwyciężył, Włókniarz wygrał 45,5:44,5 i Częstochowa oszalała. Tak się wjeżdża do historii.
W sumie Screen z Lwem na piersi występował przez pięć sezonów i zdobył z Włókniarzem Drużynowe Mistrzostwo Polski będąc jednym z liderów zespołu.
Mistrz bez turniejowego skalpu
Razem z Joe Screenem w 1992 roku do częstochowskiego Włókniarza przywędrował jego rodak, Mark Loram. Po sezonie w biało-zielonych barwach, przeniósł się do Torunia, by po pięciu latach wrócić do Częstochowy i wprowadzić Lwy do Ekstraligi. Obok Sławomira Drabika był twarzą tamtego sukcesu. Kolejny rok, 2000, był dla niego wyjątkowy.
W cyklu Grand Prix, który wówczas składał się z sześciu turniejów, Loram zawsze meldował się w czołówce, natomiast nie zwyciężył ani razu. Był jednak najrówniejszy z całej stawki i dość zaskakująco został Indywidualnym Mistrzem Świata. Jak dotąd jest jedynym czempionem globu w historii, który sięgnął po ten sukces nie zwyciężając ani jednej rundy.
ZOBACZ WIDEO Bartosz Zmarzlik typował Roberta Lewandowskiego na sportowca roku w Polsce
W lidze również nie zawodził i był liderem ówczesnego beniaminka z Częstochowy. Miejsce w elicie Włókniarz obronił, ale Loram z klubu odszedł, bo jako mistrz świata chciał zarabiać jeszcze więcej. Zastąpił go pewien Australijczyk.
Kolekcjoner medali
Prezes Włókniarza w tamtym czasie, Marian Maślanka, ruszył na poszukiwania zastępcy Lorama. Wśród kandydatów byli m.in. Chris Louis czy Peter Karlsson, ale wybór szefa Lwów padł na wówczas 26-letniego Ryana Sullivana. Był to strzał w dziesiątkę. Australijczyk nieprzerwanie reprezentował biało-zielone barwy przez sześć sezonów i w każdym był liderem drużyny. Niebywały wyczyn.
Sullivan odegrał niebotyczną rolę w pierwszych dwóch latach we Włókniarzu. W 2001 roku celem częstochowian znów było utrzymanie, a zadanie skomplikowało się, gdy cały sezon pauzował Rune Holta, który oczekiwał na polskie obywatelstwo. Ryan Sullivan tyrał jednak za kilku. W pierwszym roku z Lwem na plastronie wykręcił średnią 2,624; rok później było jeszcze lepiej, bo 2,688. Przez wszystkie sześć sezonów ani razu nie zszedł poniżej średniej 2 punktów na bieg.
Z Włókniarzem zdobył mistrzostwo Polski (2003), wicemistrzostwo (2006) oraz dwa brązowe medale DMP (2004 i 2005), co czyni go najbardziej utytułowanym obcokrajowcem tego klubu.
"Bestia ze Wschodu"
Poniekąd tego wyboru dokonali sami kibice Włókniarza, których Grigorij Łaguta w 2011 roku w sobie rozkochał, ale o tym za chwilę. Rosjanin trafił do klubu z Częstochowy razem ze swoim młodszym bratem, Artiomem. Prawdziwą furorę robił jednak Grisza, który szalał po zewnętrznej, blokował rywali, wjeżdżał pod nich bez pardonu. Jeździł "na dziko", pokazywał swój rodowity rosyjski żużel. Twardy, zadziorny. Nie miał kompleksów, że dopiero debiutuje w Ekstralidze.
Łaguta we Włókniarzu, zwłaszcza na SGP Arenie, robił rzeczy wielkie, ale są dwa takie wyścigi, które utkwiły w pamięci. Pierwszy to mecz Lwów z gorzowską Stalą i bieg numer 15 z 2011 roku. W nim objechał dwóch wielkich mistrzów, Tomasza Golloba oraz Nickiego Pedersena na pierwszym łuku, opierając tylne koło o dmuchaną bandę. Zwyciężając zapewnił wygraną Włókniarza 46:44, która dla broniącej się przed spadkiem ekipy była jak tlen. To wtedy zaczęła się w Częstochowie "Łagutomania".
Drugi bieg, to wyścig 14. z półfinału z Unibaksem Toruń. Wtedy to wcisnął się między Adriana Miedzińskiego i Pawła Przedpełskiego niczym wspomniany na wstępie Joe Screen. Finału dla Lwów nie było, ale takich momentów nie da się zapomnieć.
Kibice tak Łagutę polubili, że najpierw wybrali go zawodnikiem 65-lecia Włókniarza, a później zorganizowali zbiórkę na... nowy kontrakt dla Rosjanina. Ostatecznie w kevlarze Lwów startował przez cztery sezony. Pewności siebie mu nie brakuje, nadal twierdzi, że to on jest królem częstochowskiego toru, a nie obecny kapitan biało-zielonych. Ten pyta: "skoro tak, to czemu cię pokonałem?" O kim mowa?
We Włókniarzu rozwinął skrzydła
Oczywiście chodzi o Leona Madsena. Do Włókniarza trafił w 2017 roku. Do tego czasu najbardziej kojarzony był z tarnowską Unią, ale to w Częstochowie wszedł na światowy poziom. Obecnie to mistrz Europy (2018), wicemistrz świata (2019) i najskuteczniejszy zawodnik PGE Ekstraligi.
We Włókniarzu odnalazł swoją oazę, skoro zdecydował się podpisać kontrakt na trzy nadchodzące sezony. Po wypełnieniu umowy jego staż w częstochowskim klubie będzie wynosić sześć lat. Tyle, co u najbardziej utytułowanego z obcokrajowców Lwów, Ryana Sullivana.
Duńczyk cały czas buduje swój status w historii Włókniarza, choć już przez fanów jest niemalże kultywowany. Zdążył bowiem zapisać się biegiem, który na pewno kibice z Częstochowy mu nie zapomną. Miał on miejsce w 2018 roku i decydował o tym czy Włókniarz pojedzie o medale. Pojechał, bo Madsen zrobił swoje. W ostatniej odsłonie starcia z GKM-em Grudziądz przynajmniej jeden z zawodników biało-zielonych musiał być drugi, aby ta ekipa weszła do czwórki.
Madsen nie kalkulował. Na ostatnim wirażu poszedł na całość, delikatnie przyciął do środka toru i wyjechał przed nos Antonio Lindbaecka. Szwed próbował odpowiedzieć, ale rozpędzonego Duńczyka już nie złapał. Trybuny eksplodowały, były brawa, okrzyki, łzy, a sam Madsen złapał się za głowę i spojrzał w niebo, jakby właśnie uświadomił sobie, czego dokonał. Częstochowscy kibice takich chwil nie zapominają.
Do stranieri zazwyczaj mieli szczęście
Pamiętają też o wielu innych obcokrajowcach, którzy mieli swój niebagatelny wpływ na historię klubu. Jednym z pierwszych jest Todd Wiltshire, nie należy też zapominać o Gregu Hancocku, Lee Richardsonie czy Nickim Pedersenie bądź Danielu Nermarku, który w dwóch wyjątkowo trudnych dla Włókniarza czasach był jego solidnym ogniwem. Jedną z ikon Lwów jest też Rune Holta pochodzący z Norwegii, ale ze względu na polskie obywatelstwo nie uwzględniliśmy go w naszym zestawieniu.