Wariactwo pod Mount Everest. Ludzie giną na własne życzenie

Już 11 osób zginęło podczas ataku na najwyższą górę świata, a obrazki pokazujące korki w drodze na szczyt obiegły świat. O scenach widzianych pod bazą himalaista Piotr Tomala mówi krótko: - Włosy dęba stają.

Krzysztof Gieszczyk
Krzysztof Gieszczyk
Kolejka do wejścia na Mount Everest Getty Images / Kolejka do wejścia na Mount Everest.

Anjali Kulkarni z Indii miała 25-letnie doświadczenie we wspinaczce, na koncie Elbrus (5642 m na Kaukazie) czy Kilimandżaro (5895 m w Tanzanii). Okazuje się, że na Mount Everest to za mało. Nie wystarczyła pomoc Szerpów, dodatkowy tlen, próba sprowadzenia jej na dół. Hinduska zmarła na wysokości ok. 8700 m, niedaleko szlaku. Jest jedną z 11 ofiar (więcej informacji TUTAJ >>), które tej wiosny zginęły na zboczach najwyższej góry świata.

Tegoroczne krótkie okienko pogodowe spowodowało, że na Everest ruszyło mnóstwo turystów. Każdy z chętnych zapłacił po około 70 tysięcy dolarów za udział w wyprawie. Nikt nie chciał rezygnować, firmy wspinaczkowe również. To niedobra reklama, kiedy się okaże, że spory procent ich klientów nie wejdzie na szczyt, ale jeszcze gorzej, kiedy podopieczny umiera. Zdaniem firmy organizującej wyprawę Anjali Kulkarni, jej śmierć nie ma nic wspólnego z dużym ruchem na szczyt.

Jak "Zakopianka" w długi weekend

W tych 70 tysiącach dolarów mieści się pozwolenie na wejście (kosztuje 11 tysięcy dolarów), reszta kosztów obejmuje miejsce w namiocie, jedzenie, gotowanie i wynajętego Szerpę do pomocy. - Każdy musi podpisać papier, że jest zdrowy i ma doświadczenie, organizatorzy się chronią w ten sposób. Plus tekst, że góry są niebezpieczne i że można zginąć. Tyle - powiedział dla WP SportoweFakty Ryszard Gajewski, himalaista, uczestnik zimowej wyprawy na Mount Everest w 1980 roku, pierwszy zimowy zdobywca Manaslu (8156 m).

ZOBACZ WIDEO Jakub Wolny: Czułem się jak statysta. Nikt nie chciał zrobić ze mną wywiadu

Ale doświadczenia w wysokich górach, umiejętności radzenia sobie ze sprzętem alpinistycznym, wytrzymałości na 8000 metrów - tego już się nie kupi. - Wśród części ludzi panuje ułuda, że te wszystkie udogodnienia, za które płacą, spowodują że wysiłek włożony w wejście będzie mniejszy. Sprzęt poprawi komfort człowieka, ale go nie zastąpi. Ktoś mówi: wynająłem Szerpów, wziąłem 6 butli z tlenem i nic nie pomogło. Jak w mięśniach nie ma pary, to nie pomoże nic - ocenił Piotr Pustelnik, zdobywca wszystkich 14 ośmiotysięczników (w latach 1990-2010).

Na Mount Everest zginęło do tej pory ponad 200 osób. Pierwszą ofiarę oficjalnie zanotowano w 1922 roku. Na szczyt weszło ok. 28 procent z 11 tysięcy osób, które zaczynały wędrówkę w górę, czyli ok. 3 tysięcy osób. W tym roku rząd Nepalu wydał 381 zezwoleń. Wiadomo było, że będzie tłum (więcej informacji TUTAJ >>). Każdy chętny dostaje człowieka do pomocy, niektórzy wynajmują dodatkową obsługę. Robi się z tego może nawet 1000 osób, które w krótkim czasie - spiesząc się przed zbliżającymi się monsunami - rusza w górę. Od początku można było się spodziewać, że niektórzy wspinacze zginą. - Dokładnie jak w Tatrach - powiedział Ryszard Gajewski, który jest także przewodnikiem górskim. - Statystycznie 15 osób powinno zginąć, niezależnie od pogody. Jak zginie 10 osób, następnego roku tak samo, to wiadomo, że kiedyś się to wyrówna.

CZYTAJ TAKŻE: Oswald Pereira: Jadąc na K2 chciałem być jak najmniejszym obciążeniem dla himalaistów [cała rozmowa] >>

- Statystyka przemawia przeciwko temu, że wszyscy przeżyją. Na całym świecie przewodnictwo jest uregulowane, działa IVBV (Międzynarodowa Organizacja Przewodników Górskich - dop. red.). W Polsce nie można tak sobie założyć firmę i powiedzieć, że wchodzę z klientami na Gerlach. W przypadku Mount Everest to kwestia czasu, żeby osoby wchodzące na szczyt rzeczywiście posiadały doświadczenie górach, a nie uczyły się tego w bazie krótko po przyjeździe - powiedział Piotr Tomala, himalaista, zdobywca dwóch ośmiotysięczników, szef programu Polski Himalaizm Zimowy, w rozmowie z naszym portalem.

Pod Mount Everest przyjeżdżają nie tylko w miarę doświadczeni wspinacze, ale również "korpoludki", którzy nie rozumieją do końca, na co się porywają. Firmy organizujące wyprawę tak naprawdę nie weryfikują umiejętności klientów. Rząd Nepalu skasuje pieniądze za pozwolenie i reszta go nie obchodzi. - Na Evereście jest dom wariatów. Już mniej więcej od 10 lat ludzie stoją w kolejkach na szczyt. Dla mnie problemem jest, że jeżdżą tam ludzie coraz mniej przygotowani. Nie mają siły, żeby wejść i zejść - powiedział Piotr Pustelnik.

Na drugiej stronie dowiesz się, co zmieniło się po tragedii z 1996 roku, co Piotr Tomala widział pod bazą i dlaczego przedstawicielka Bundestagu chciała wejść na ośmiotysięcznik.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×