Poniedziałkowe deja vu. Po tej walce Andrzej Gołota został nazwany największym tchórzem w historii boksu

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

Tyson wiedział, że Gołota często ma problem z pierwszą rundą. Jest spięty, zdenerwowany, nie potrafi nad sobą zapanować. Tak przecież przegrał z Lennoksem Lewisem w 1997 roku. Też w październiku. Walka trwała zaledwie 95 sekund. Niewiele ponad półtorej minuty, które błyskawicznie przeszło do historii światowego sportu. Niechlubnej historii.

Włożył szlafrok i wyszedł z ringu

- Gołota był jednym z tych kolesi, na których silna presja działa tak, że po prostu dostają świra - pisał Tyson w swojej książce. - Taka była prawda o jego postawie w ringu.

Rzeczywiście, nasz pięściarz znów zawiódł na całej linii. W I rundzie Tyson rzucił się na niego z całym impetem. Gołota automatycznie przeszedł do defensywy, próbował się zasłaniać, ale i tak przyjął całą lawinę ciężkich ciosów. Trzymał nisko lewą rękę, "Żelazny Mike" rozbił mu na dodatek łuk brwiowy. Dosłownie dziesięć sekund przed gongiem Tyson wyprowadził mocny prawy prosty. Gołota upadł.

W drugiej rundzie niewiele się zmieniło. Co prawda ciosy Tysona nie dochodziły już tak często do twarzy Gołoty, ale za to coraz częściej spadały na korpus. Polak miał coraz bardziej skwaszoną minę. Widać było, że cierpi. Polscy kibice, którzy jak zwykle licznie zasiedli w hali, z przerażeniem patrzyli na twarz idola. Nie wyglądało to dobrze.

Jednak nic nie zapowiadało tego, co się stało podczas krótkiej przerwy między drugą, a trzecią rundą. - Po prostu włożył szlafrok i wyszedł z ringu - wspomina sytuację Tyson.

Rzeczywiście, Gołota zrezygnował z dalszej walki. Mimo sprzeciwów jego trenera. - Trenerze, przerywam walkę - na nagraniach telewizji "Showtime" można odczytać takie słowa z ruchu ust polskiego pięściarza.

- Nie waż się tego robić! Wyjdziesz tam i będziesz walczył - krzyczał Al Certo jednocześnie wkładając na siłę ochraniacz na zęby w usta Gołoty.

Polak w końcu odepchnął swojego szkoleniowca, podszedł do sędziego i powtórzył, że przerywa walkę, że rezygnuje. Zrobiło się ogromne zamieszanie. Certo biegał po ringu, próbował zmienić decyzję, sędzia jednak zakończył walkę, a Gołota przy akompaniamencie potężnych gwizdów publiczności zszedł do szatni. Po drodze przeżył koszmar. Ludzie na niego pluli, rzucali popcornem, ktoś trafił go kubkiem z sokiem, zalał mu twarz.

Po walce pojechał do szpitala

- Al Certo mnie zawiódł. Przed walką mówił, że będzie dokładnie obserwował każdy ruch Tysona w ringu, że będę bezpieczny. Ale jak Mike rozwalił mi głową łuk brwiowy, to mój trener nie zareagował. Oszukał mnie - Andrzej Gołota tak tłumaczył swoją decyzję o zakończeniu walki w "Sektorze Gości", programie prowadzonym przez dziennikarza WP SportoweFakty, Michała Bugno.

Po walce Al Certo krytykował Polaka w wywiadach. - Miał wielki talent, ale nie miał serca. Nie traktował boksu poważnie, zależało mu tylko na pieniądzach. Jestem przekonany, że wycofał się z tego pojedynku, bo miał zapewnione dwa miliony dolarów wypłaty. Gdyby to ode mnie zależało, nie dostałby ani centa - mówił.

Gołota po walce znalazł się jednak w szpitalu. Zszyto mu tam łuk brwiowy, padła informacja o możliwym złamaniu kości policzkowej. A wszystko w efekcie nieprawidłowego uderzenia (z tzw. "byka") ze strony Tysona. Kibice nie zwrócili już jednak na to uwagi. Dla większości z nich Gołota był pięściarzem, który po prostu uciekł z ringu. Został nawet nazwany największym tchórzem w historii boksu.

Agresja z ich strony (w końcu wielu z nich wydało prawie 50 dolarów na ppv) była ogromna. Mówiła o niej Mariola Gołota. - Część z kibiców zachowała się okrutnie - wyznała na łamach "Faktu". - Zaklejono mi zamek do biura, abym nie mogła wejść, zamalowano szyby, były telefony z pogróżkami. Tym zajęło się FBI. To nie była krytyka w internecie, to był atak fizyczny na naszą rodzinę! Większość Polaków w Stanach to dobrzy ludzie, jednak jest maleńka część narodu, której brakuje człowieczeństwa. To był naprawdę straszny czas dla naszej rodziny.

***

Andrzej Gołota poprawił kaptur, nie chciał, aby ktoś go rozpoznał. Uchylił drzwi, rozejrzał się w lewo, prawo. Korytarz był pusty i cichy. Jedynie migające neonówki wydawały piszczący i denerwujący jęk. Jeszcze raz spojrzał w lustro, kaptur zakrywał czoło, a chusta usta i nos. Z ciemności przebijały się jedynie oczy. Opuchnięte, zakrwawione, zmęczone.

Przyspieszył kroku. Jeszcze kilkanaście metrów i dopadnie drzwi wyjściowych. Potem kilkadziesiąt kroków i będzie w samochodzie. - Oby ich nie było, oby ich nie było - powtarzał w myśli. Wyszedł na parking. Rzeczywiście, nie było ani jednego kibica, ani jednego dziennikarza, ani jednej kamery. Kiedy wsiadał do samochodu, usłyszał z oddali słowa: - To on, jest tam, biegniemy.

Z piskiem opon odjechał, widząc w lusterku biegnący tłum. Był bezpieczny...

***

Marek Bobakowski



Poniedziałkowe deja vu. "Trenerze, Ronaldo, piana na ustach, leży, umiera!"

Czy Andrzej Gołota powinien kontynuować walkę z Mike'em Tysonem?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×