W tym kraju mieszka 6,5 mln ludzi i jeden profesjonalny kolarz. Został cichym bohaterem IO w Rio

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Wygrana etapowa, zwycięstwo w klasyfikacji górskiej i piąte miejsce w "generalce" podczas Wyścigu Dokoła Filipin oraz druga pozycja w klasyku Melaka Chief Minister's Cup (Malezja) spowodowały, że kolarz podpisał umowę z europejskim zespołem - francuskim Club Cycliste de Villeneuve Saint Germain). - To kolejny krok w mojej karierze, Europa dla każdego zawodnika to ziemia obiecana - poinformował.

Kto ukradł mój rower?

W obecnym sezonie kolarz z Laosu skupił się na kolejnym marzeniu - starcie podczas igrzysk olimpijskich. Dlatego nie jeździł za wiele. W marcu zajął 72. miejsce w klasyku Paryż-Troyes, a w lipcu zdobył kolejne punkty w rankingu UCI za dziewiątą lokatę w jednodniowym wyścigu Paryż-Chauny.

- Moja droga do Rio de Janeiro nie była łatwa - opowiedział kolarz. - Nie miałem żadnych szans przebić się przez kolejne kwalifikacje. Nie mogłem też liczyć na pomoc związku w Laosie, bo on praktycznie nie istnieje. To kilku ludzi, którzy nie bardzo znają się na przepisach.

Sportowiec postanowił działać. Zebrał swoje najlepsze wyniki, napisał wniosek, zebrał podpisy szefów krajowej federacji i taką dokumentację przesłał do międzynarodowych władz. - Pewnego dnia odebrałem przesyłkę i z mocno bijącym sercem przeczytałem, że w uznaniu za osiągnięcia otrzymałem dziką kartę i mogę szykować się do igrzysk olimpijskich - przyznał. - Zostałem pierwszym kolarzem w swoim kraju, który dostąpił tego zaszczytu.

Radość szybko zmieniła się w złość. Rząd w Laosie przeznaczył odpowiednią sumę na rower dla Phounsavatha. - Jesteśmy pod wrażeniem jego kariery, cieszymy się, że będzie reprezentował nasz kraj w Rio de Janeiro - mówił dziennikarzom prezydent Laosu, Boungnang Vorachith.

Problem w tym, że pieniądze nagle zniknęły. Wpłynęły na konto kolarskiej federacji, po czym słuch o nich zaginął. - Niestety, Laos jest jednym z najbardziej skorumpowanych krajów na świecie i boleśnie się o tym przekonałem - stwierdził sportowiec. - Zgłosiłem sprawę na policję, zostało rozpoczęte śledztwo, ale przecież wiadomo, że nikogo nie złapią.

Zdjęcie z Froome'em

Dzięki temu, że Phounsavath miał podpisany kontrakt w Europie, udało mu się błyskawicznie wybrnąć z kłopotu. Znalazł sponsora, który zapewnił mu odpowiedni sprzęt. Jedna z brytyjskich manufaktur przesłała mu rower, którym ścigał się podczas igrzysk olimpijskich. - Sprzęt otrzymałem zaledwie kilka dni przed startem - tłumaczył kolarz. - To było za mało, aby odpowiednio przygotować się do tej morderczej trasy.

Phounsavath zdaje sobie sprawę, że jakby nie był przygotowany, to bez wsparcia drużyny (w Rio był jedynym kolarzem z Laosu), mechanika, fizjoterapeuty czy trenera był bez szans. Nie ukończył wyścigu ze startu wspólnego (tego samego, w którym brązowy medal wywalczył Rafał Majka). - Lubię góry, ale to, co przygotowali organizatorzy IO przekraczało moje możliwości - przyznał.

Olympic last day! Proud to be Olympian athletes for my country, looking forward 4years in Tokyo!

Opublikowany przez Alex Ariya Phounsavath na 21 sierpień 2016

Występ w Rio był dla niego głównie przygodą. Spotkanie z najlepszymi kolarzami świata, których do tej pory znał jedynie z transmisji telewizyjnych zrobiło na nim wrażenie. - Kilka dni przed startem jechałem na trening ulicami Rio de Janeiro, kiedy zobaczyłem mojego idola, Christophera Froome'a. Był sam, bez tłumu kibiców wokół niego. Postanowiłem więc skorzystać z okazji. Podjechałem, przedstawiłem się i poprosiłem trzykrotnego zwycięzcę Tour de France o zdjęcie. Zgodził się, a potem zamieniliśmy jeszcze kilka zdań. Będę tę sytuację pamiętał do końca życia - opowiedział reprezentant Laosu.

Obecnie Phounsavath mieszka i trenuje w Tajlandii. Nie wiadomo jeszcze, jaki team będzie reprezentował w sezonie 2017, nie ma podpisanej umowy. W międzyczasie bawi się w "trenerkę". - Jestem w kontakcie z kilkoma juniorami w Laosie. Przez internet przesyłam im wskazówki dotyczące treningu, dobrego odżywiania, itp. Cieszę się, że jestem dla nich wzorem do naśladowania. Powiedzieli mi też, że jestem cichym bohaterem igrzysk olimpijskich. Mimo że nie ukończyłem wyścigu. Ale udało mi się wyrwać z marazmu. W przyszłości chciałbym zostać szkoleniowcem - poinformował.

I od razu dodał: - chociaż na emeryturę jeszcze się nie wybieram. Mam dopiero 25 lat i jeszcze sporo do osiągnięcia w zawodowym peletonie.

Marek Bobakowski



Inne artykuły tego autora:

Majka nie przegrał złota, on wygrał brąz! A to nie jest jego ostatnie słowo (komentarz)

Jako pierwszy polski kolarz miał wygrać Tour de France. Nie dożył 26. urodzin

Konserwy, wojna na pięści, bankiety. Tak kolarze wspominają Wyścig Pokoju

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×