Koronawirus był w Polsce już w październiku 2019 roku? "Miałem atak czegoś podobnego do grypy"

Koronawirus w Polsce pojawił się już w październiku 2019 roku? - Przed wybuchem pandemii byłem jako fizjoterapeuta reprezentacji wojska polskiego w Wuhan. Po powrocie kilka osób miało atak choroby podobnej do grypy - opowiada Arkadiusz Wojtas.

Sebastian Gryziecki
Sebastian Gryziecki
Na podium zwycięzcy pierwszego etapu wyścigu kolarskiego Ringerike Grand Prix 2000 w norweskim Hoenefoss - od lewej: Norweg Gisle Vikoeyr - drugie miejsce, Polak Arkadiusz Wojtas - pierwszy na mecie PAP / HEIKO JUNGE / Na podium zwycięzcy pierwszego etapu wyścigu kolarskiego Ringerike Grand Prix 2000 w norweskim Hoenefoss - od lewej: Norweg Gisle Vikoeyr - drugie miejsce, Polak Arkadiusz Wojtas - pierwszy na mecie

Jego kariera zawodnicza nie trwała długo. Mimo to Arkadiusz Wojtas przez lata był członkiem najlepszych kolarskich ekip świata (między innymi: Columbia HTC, Saxo-Bank, Bora-Hansgrohe). Jako masażysta i fizjoterapeuta wspierał między innymi Rafała Majkę w zespole Bora-Hansgrohe. Wielokrotnie był również członkiem narodowej reprezentacji. 

Sebastian Gryziecki, WP SportoweFakty: Przed wybuchem pandemii koronawirusa w Europie był pan w Chinach, właśnie w Wuhan. Uważa się, że to właśnie stamtąd wirus rozprzestrzenił się na cały świat.

Arkadiusz Wojtas: Tak, przed wybuchem pandemii byłem w październiku 2019 roku jako fizjoterapeuta reprezentacji wojska polskiego w Wuhan na igrzyskach wojskowych. Spędziliśmy w mieście dwa tygodnie. Później, jak analizowałem sytuację, okazało się, że pierwsze przypadki koronawirusa we Francji pochodziły od żołnierzy, którzy brali udział w tych igrzyskach.

Po powrocie z Wuhan wszyscy czuliście się dobrze?

Wydaje mi się, że mogłem wtedy przejść chorobę. Nie miałem robionych testów, ale po powrocie czułem się źle. Miałem atak czegoś podobnego do grypy. Wtedy nikt jeszcze nie myślał, że to może być koronawirus. Dodatkowo po chorobie pojawiły się problemy z oddychaniem, braki kondycyjne i stany zmęczeniowe przy normalnym wysiłku. Patrząc na to z perspektywy czasu, wygląda to jak COVID-19.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ale błąd. Co ten obrońca zrobił?!

Wśród naszych reprezentantów również pojawiły się takie objawy?

Kilka osób przechodziło coś podobnego. Radzili sobie z tym w mniejszym lub większym stopniu. Objawy jednak były podobne u wszystkich osób, które tego doświadczyły.

Czy to oznacza, że COVID-19 mógł być w Polsce zdecydowanie wcześniej niż nam się wydawało?

Tak, to jest bardzo prawdopodobne.

Zachorowanie na koronawirusa może kończyć kariery sportowców?

Dobrym przykładem jest tutaj Fernando Gaviria. Mimo że Kolumbijczyk miał organizm przygotowany do ekstremalnych wysiłków, dwukrotne zakażenie koronawirusem sprawiło, że wypadł on ze światowej czołówki. Wcześniej czołowy sprinter, teraz nie potrafi nawiązać walki z najlepszymi. Niestety, jednoznacznych badań brakuje. Każdy organizm reaguje w inny sposób.

W jakim stopniu kolarstwo jako dyscyplina zostało dotknięte przez pandemię?

Cała ta sytuacja najbardziej dotknęła poziom kontynentalny. Duże drużyny z World Touru nie straciły dużo na wartości medialnej. Niestety wiele drużyn "Continental" nie mogło startować w wyścigach przez koronawirusa. W Polsce największym problemem wydaje mi się likwidacja CCC Development Team. Ten zespół miał być dla wielu zawodników trampoliną do dalszej kariery. Ta trampolina w polskim kolarstwie zniknęła. Same SMS-y i szkółka Michała Kwiatkowskiego w Toruniu nie wystarczą.

Pandemia dotknęła też CCC Team, który przetrwał zaledwie dwa sezony. Zespół od początku był źle budowany?

Do końca nie wiem, czym kierował się pan Dariusz Miłek, podejmując decyzję o powstaniu CCC. Czy była to przemyślana decyzja, czy jednak chęć pokazania swojej potęgi podgrzewana konfliktem z PZKol i Dariuszem Banaszkiem. Wszystko chyba było robione po to, żeby coś udowodnić drugiej stronie. Czuję ogromny niedosyt, że CCC nie przetrwało, bo dopiero w tym sezonie moglibyśmy ten zespół rozliczać z jakiegokolwiek wyniku.

Może w takim razie trampoliną dla Polaków okaże się Mazowsze Serce Polski? Zespół budowany właśnie przez wspomnianego Dariusza Banaszka.

Nie jestem zwolennikiem pracy Dariusza Banaszka. To wszystko stoi na glinianych nogach. W drużynie są zawodnicy, którzy w tej chwili dadzą dobry wyniki, ale nikt nie myśli jednak o rozwoju. Ta drużyna podpisała bardzo dużo ekstremalnie długich kontraktów. Cieszę się jednak, że wygrali klasyfikację zespołów kontynentalnych, bo to bardzo ułatwi im funkcjonowanie. Dzięki temu mogą sobie wybierać interesujące ich starty. Mam nadzieję, że dzięki temu ten projekt rozwinie się do takiego stopnia, że zaczną inwestować w młodzież.

Czy to oznacza, że po erze Rafała Majki i Michała Kwiatkowskiego czekają nas lata "posuchy"?

Nie do końca. Z niecierpliwością przyglądam się rozwojowi Szymona Sajnoka. Jego potencjał powinien eksplodować w najbliższych miesiącach. Wierzę również w Stanisława Aniołkowskiego, który w zeszłym roku pokazał, na co go stać. W tym przypadku dałbym mu jednak rok na zdobycie doświadczenia na najwyższym poziomie.

Co z Kamilem Małeckim? To również materiał na świetnego zawodnika mimo poważnej kontuzji?

W obecnych czasach medycyna jest na tak zaawansowanym poziomie, że tutaj nie powinno być problemu. Najważniejsza będzie głowa i psychika. Jeśli tutaj Kamil sobie poradzi, powinien wrócić bardzo szybko. Liczę na to, że będziemy mieli z tego chłopaka jeszcze sporo pociechy. Po jego świetnych występach na Tour de Pologne czy Giro d'Italia apetyty są ogromne.

Wróćmy do Michała Kwiatkowskiego. To nadal specjalista od klasyków? Pytam dlatego, że od ponad 1300 dni nie wygrał takiego wyścigu.

W poprzednim sezonie Michał walczył o przedłużenie kontraktu. Podczas klasyków zarówno wiosną jak i jesienią był bardzo blisko czołówki, ale ciągle czegoś brakowało do podium. Teraz ma 3 lata kontraktu i spokój psychiczny przez ten okres. Nie jest to jednak dobry aspekt mobilizujący zawodników do ciężkiej pracy i wydobywania ze swojego ciała dodatkowych możliwości. Bardzo mu kibicuję, nie wiem jednak, czy będzie w stanie walczyć w klasykach na takim poziomie, do jakiego nas przyzwyczaił.

A co z Rafałem Majką. Zmiana zespołu w jego przypadku to dobra decyzja? 

Wydaje mi się, że Rafał wybrał najlepszą z dostępnych opcji. Zgodził się na bycie pomocnikiem w dobrej drużynie, z dobrym kontraktem.

Bora-Hansgrohe nie chciała go zatrzymać?

Bora na przełomie lat mocno się zmieniła. Teraz to zespół, który budowany jest stricte dla Niemców. Polacy czy Słowacy nie są im już potrzebni. W dłuższej perspektywie nie będą rozwijać tego projektu, chociażby w oparciu o Petera Sagana. Wewnątrz zespołu było też sporo konfliktów i tarć, co było widać podczas ostatniego Giro, gdy Majka musiał walczyć z kolegą z zespołu. Zmiana zespołu dobrze Rafałowi zrobi.

Z tego samego powodu z zespołem pożegnał się Paweł Poljański, który zdecydował się zakończyć karierę w wieku 30 lat.

Paweł chyba nigdy do końca nie kochał kolarstwa. Dużo mówił o pieniądzach, dużo mówił o kontraktach, o zarobkach. Wiadomo, że zarobki są ważne, ale jeśli wkraczają na pierwsze miejsce, to zatracamy motywację do treningu i zapominamy o tym jak piękny to jest sport. Wygląda na to, że kolarstwo przestało mu sprawiać przyjemność. Paweł miał oferty, chociażby z Team Qhubeka Assos. Zdecydował się na zakończenie przygody z zawodowym peletonem i spełnianie się jako biznesmen. Życzę mu jednak jak najlepiej.

Kolarstwo w ostatnich latach się zmieniło?

Ten sport się ciągle zmienia i idzie w kierunku korporacji. Coraz mniej w zawodowym peletonie jest pasjonatów. Dzisiaj wszystkim zarządzają księgowi, bankowcy i marketingowcy. Całość składa się na produkt, którego oczekują sponsorzy, a nie kibice. Wszystkim rządzą pieniądze.

W takim razie czy kibice jeszcze są przy trasach potrzebni? Przecież wszystko można zobaczyć w telewizji.

Kolarstwo bez kibiców to nie kolarstwo. Nie ma tłumów, nie ma dopingu, nie ma krzyczących i pukających w reklamy ludzi. Nie ma zapachu piwa i frytek podczas klasyków w Belgii. To prawda, fajnie się to ogląda przed telewizorem, ale zawodnikowi włosy dęba nie staną jeśli nie widzi tych ludzi stojących wokół trasy.

Część z tych kibiców, w tym ja, zachwyca się w ostatnim czasie kolarstwem przełajowym. Zachwycają na szosie też zawodnicy wywodzący się z tej dyscypliny. Z czego to się bierze?

Kiedyś to było nie do pomyślenia. Teraz ten sport się otworzył i nie trzeba już spędzać 8-9 godzin na rowerze żeby wygrywać. Można się tym wszystkim bardziej bawić, spędzać mniej godzin na rowerze podczas bardziej przekrojowego treningu i notować kapitalne wyniki. Przełaje to bardzo interwałowy sport, który mocno wpływa na zwiększenie wydolności organizmu. Niemniej to co robią van der Poel czy van Aert to coś niesamowitego.

Może przełaje i rowery górskie to rozwiązanie problemu wypadków z udziałem rowerzystów. W zeszłym roku chyba nie było miesiąca bez tragicznych informacji.

Ucieczka do lasów nie jest rozwiązaniem. Ja łudzę się tym, że liczba sprzedawanych rowerów przełoży się na liczbę kierowców pojazdów mechanicznych na dwukołowcach. To otworzy oczy zarówno jednym, i drugim. Zrozumieją, że dzisiaj jestem kierowcą samochodu, jutro jadę rowerem i odwrotnie. Kultura musi rosnąć wraz ze wzrostem zainteresowania rowerami. Możemy poprawiać infrastrukturę, ale ścieżki rowerowe nie będą miały tyle kilometrów co drogi i w końcu rowerzysta będzie musiał wjechać na zwykłą drogę. Do momentu aż nie zaczniemy się wzajemnie szanować, tragedie będą się zdarzać.

Zobacz także:
Pamiętasz wypadek Jakobsena przy katowickim Spodku? "Nie będziemy tego więcej tolerować!"
Kolarski świat ponownie w żałobie. Nie żyje legendarny kolarz ze Śląska

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×