Radomski, Kaźmierczyk i Zapałowski - trzy trenerskie objawienia w I lidze

Dawid Siemieniecki
Dawid Siemieniecki
Marek Zapałowski - Znicz Basket Pruszków (4. miejsce)

Tego pana zabraknąć po prostu nie mogło! Przed sezonem ekipa z Pruszkowa uważana była na pewno nie za ewentualnego outsidera rozgrywek, ale nikt nie spodziewał się, że będzie ona rozdawać karty. Tymczasem zdecydowanie bliżej było jej do tego drugiego scenariusza. Marek Zapałowski zastąpił na stanowisku szkoleniowca odchodzącego do Legii, Michała Spychałę, i miał za zadanie zbudować drużynę walczaków. Co pokazują wyniki, zadanie wykonał.

- Jest to duże wyzwanie dla mnie, które będzie na pewno trudne, ponieważ zespół będzie dosyć mocno przemeblowany. Po wcześniejszym dobrym sezonie wielu zawodników otrzymuje inne oferty i musimy szukać graczy w ich miejsce, ale wierzymy, że następcy pokażą się z niezłej strony i będzie to drużyna ambitna, która będzie walczyła o każdy metr boiska. Liczymy na udany sezon, aby ludzie w Pruszkowie byli dumni z tego, jak zespół gra - mówił po objęciu stanowiska Zapałowski. I w zasadzie w tym miejscu można by zakończyć.

Już początek sezonu pokazał, że w Pruszkowie zbudowano coś na naprawdę solidnych fundamentach. Rozpoczęło się bowiem od bilansu 6-0. I to nie zasługa tak ułożonego terminarza, bowiem - jak się później okazało - w czterech z sześciu spotkań Znicz Basket pokonywał późniejszych uczestników fazy play-off! A co w tamtym okresie było najbardziej cenne, to wygrana piętnastoma puntami z Legią i utarcie przez Zapałowskiego nosa Michałowi Spychale.

Co także warte podkreślenia, to to, że zespół zbudowany przez Zapałowskiego potrafił gonić. W niektórych przypadkach rywale mieli już takie przewagi, że trudno wyjaśnić, jak doszło do tego, że ostatecznie to pruszkowianie wygrywali. Było w sezonie kilka takich przypadków, jak choćby wygrana punktem z rezerwami Śląska, czy najświeższa rzecz - zwycięstwo w Radomiu i zdobycie 19 punktów z rzędu w czwartej kwarcie - od stanu 70:59 do 70:78! To drugie poniżej.

Nie obyło się w sezonie bez mniejszych lub też większych momentów kryzysowych. Po doskonałym starcie, pruszkowianie w końcu pojechali do Krosna i - delikatnie mówiąc - nie zagrali tam dobrego meczu. Przegrali wyraźnie, a po tym ulegli jeszcze SKK, Spójni i Sokołowi. Następnie długo męczyli się z Notecią. Mówi się, że prawdziwych mężczyzn poznaje się nie po tym jak zaczynają, ale po tym jak kończą. Tu jest jeszcze inaczej, bowiem pruszkowianie sezon rozpoczęli i zakończyli łącznym bilansem 11:0, a nieco słabej grali w środkowych jego fragmentach.

Awans do fazy play-off zapewnili sobie jako szósta ekipa w lidze. W dodatku było to po wspaniałym meczu z wiceliderem z Łańcuta. Wówczas można było w pewnym sensie spocząć na laurach, ale nie to było celem zespołu. W wielu wywiadach Marek Zapałowski powtarzał, że wraz ze swoimi podopiecznymi nie zamierza kalkulować. Zamierza po prostu wygrać jak najwięcej meczów, choć play-offy już były w kieszeni. No i tym samym bilans 5:0 na koniec sprawił, że Znicz Basket najpierw wyprzedził Pogoń Prudnik, a następnie GKS Tychy i ostatecznie z przewagą parkietu ulokował się na czwartej pozycji.

Zapałowski nie miał łatwego zadania przed startem rozgrywek. Każdemu trenerowi trudno jest budować coś z czegoś, co zostało, a w Zniczu Basket tak właśnie było. Odeszło bowiem czterech pierwszopiątkowych graczy, a z ważnych zawodników zostało kilku zadaniowców i, w założeniu, dwóch nowych liderów - Janiak i Put. Ci w nowych rolach się sprawdzili, a pozyskani, jak choćby Dawid Słupiński czy Patryk Przyborowski, bardzo dobrze wkomponowali się w zespół. Ale nie ma się chyba czemu dziwić, bo widać gołym okiem, że zawodnicy dla Zapałowskiego po prostu chcą grać! Zresztą tak samo jest w przypadku Kłodzka i Bydgoszczy. I tym samym trenerów Radomskiego i Kaźmierczyka.

Dawid Siemieniecki

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×