Kredyty, rodzina, agenci. Jakub Garbacz opowiada o drodze na szczyt [WYWIAD]

Karol Wasiek
Karol Wasiek
Temu trenerowi najwięcej zawdzięczasz?

Dużo mu zawdzięczam. To on jako pierwszy wyciągnął do mnie rękę. To co powiedział przed sezonem, zrealizował w 100 procentach. A już w pierwszym sezonie nagrodził mnie większą liczbą minut, przyznał, że wywalczyłem to sobie ciężką pracą na treningach. Były nawet mecze, w których wyszedłem w pierwszej piątce.

W drugim sezonie tych minut było jeszcze więcej, ale przydarzyła się też bardzo pechowa kontuzja. Zderzenie z konstrukcją kosza. Jak do tego doszło?

To miał być wsad, ale... nie doleciałem do kosza. Jeden z rywali mnie ściął, a drugi popchnął w powietrzu i upadłem na odcinek lędźwiowy. Pamiętam, że pierwsza diagnoza była fatalna: złamanie kręgu L-1. Usłyszałem od pielęgniarek, że jest źle. Spanikowany od razu odpaliłem telefon i zacząłem czytać wszystkie informacje. Po godzinie jeden z lekarzy przyszedł i powiedział, że sytuacja nie wygląda aż tak źle. Skierował mnie na kolejne badania. Mocno wtedy pomogła żona Pawła Kikowskiego, która pracowała w szpitalu. Ostatecznie lekarze powiedzieli, że mam odpocząć 6-8 tygodni i wtedy będę mógł wrócić do treningów. Gdy jednak zacząłem biegać, to czułem, że z tymi plecami coś jest nie tak. Wtedy trener Frasunkiewicz z Asseco Arki skontaktował mnie z Arturem Packiem. Spotkaliśmy się w Radomiu. Zapisał mi konkretny plan, który zacząłem wykonywać. Po 4-6 tygodniu indywidualnych ćwiczeń, które czasami były dla mnie absurdalne, zobaczyłem ogromną różnicę.
Jakub Garbacz: Kiedyś nie lubiłem ćwiczeń na siłowni Jakub Garbacz: Kiedyś nie lubiłem ćwiczeń na siłowni
To prawda, że wcześniej nie przepadałeś za siłownią?

Powiem więcej: kilka lat temu byłem przeciwnikiem metod Artura Packa i ćwiczeniom na siłowni. Byłem z tej szkoły, która uważała, że siłownia może zaszkodzić, zepsuć kolana i rzut. Gdy w końcu się spotkaliśmy, trener Pacek wszystko mi jasno wytłumaczył. Mówił wprost: gdy dobrze wykonuje się ćwiczenia, to siłownia może tylko pomóc. Dzięki jego metodom pracy zaliczyłem spory progres w grze.

W kontekście Wilków przypomniała mi się ciekawa historia. Jeden z koszykarzy opowiedział mi, że bał się wtedy z tobą wsiadać do samochodu. Tak było? Lubisz szybką jazdę?

Faktycznie lubię szybką jazdę, chciałbym mieć nawet kiedyś sportowy samochód. To jedno z moich marzeń. Ale szybka jazda nie oznacza od razu niebezpieczną. Wszystko w granicach rozsądku. Domyślam się chyba kto wypowiedział te słowa, ale pozostawię to dla siebie (uśmiech)

Po Wilkach była Arka Gdynia. Czy to nie był przypadkiem przełomowy sezon w karierze? To tam z roli zadaniowca przeskoczyłeś do roli jednego z liderów zespołu.

Pełna zgoda. To tam wypłynąłem na szerokie wody. Ogromna w tym zasługa trenera Przemysława Frasunkiewicza i jego asystentów: Kamila Sadowskiego, Piotra Blechacza i Romana Tymańskiego, a także Piotra Szczotki, który w drugim sezonie w pełni zajął się przygotowaniem motorycznym. Trener Frasunkiewicz potrafił zbudować moją pewność siebie, ale to też nie wzięło się z niczego. Po każdym treningu zostawałem dłużej, pracowałem z Kamilem Sadowskim. To zaprocentowało.

To prawda, że w trakcie pierwszego sezonu w Gdyni sporo na ciebie pokrzykiwał Krzysztof Szubarga? Słyszałem, że gdy tobie podawał na czyste pozycje, a ty nie rzucałeś, to z jego strony padało dużo mocnych słów.

Masz dobre źródła (uśmiech) Faktycznie były takie momenty, gdy "Szubi" podnosił na mnie głos, gdy nie oddawałem rzutów po jego świetnych podaniach. Nawet zakazał mi kozłować. "Kubaaaaa, rzucaj" - krzyczał. Z sentymentem to wspominam, ale pamiętam, że na początku nie było łatwo. Ale to mi pomogło. Muszę przyznać, że Krzysiek to dla mnie najlepszy polski rozgrywający, ma największy wpływ na grę swojego zespołu.

Pamiętasz swój najlepszy mecz w tamtym sezonie?

Tak, to było przeciwko Kingowi Szczecin. Pewnie chcesz zapytać, kto wtedy siedział na trybunach.

Tak!

Lavar Ball, szalona postać w koszykówce. Przyszedł później do naszej szatni, ale nie miałem okazji z nim zamienić kilku słów. Pamiętam, że chwalił wtedy Krzysia Szubargę, Darka Wykę i Marcela Ponitkę.

Kolejny sezon w Asseco Arce już tak udany nie był. Co prawda 42 mecze rozegrane, ale średnia minut spadła do 13. Co tam się wtedy stało?

Myślę, że nie ma już sensu wracać do tego, co poszło nie tak. Po prostu zobaczyłem, jak to jest, gdy idzie się do góry i też jak wygląda zjazd w dół. W pewnym momencie nie umiałem nad tym zapanować i było coraz gorzej. Później dostałem szansę na Pucharze Polski. Wydaje mi się, że ją wykorzystałem, pokazałem się z niezłej strony, ale później tych szans znów zabrakło, by zaistnieć. Były tylko pojedyncze zrywy. Ten sezon pod względem życiowym i mentalnym był wspaniałą lekcją.

Trener Frasunkiewicz widział cię w składzie na kolejny sezon, były prowadzone zaawansowane rozmowy, ale finalnie przeniosłeś się do zespołu z Ostrowa Wielkopolskiego. Co o tym zadecydowało?

Chciałem coś zmienić, ale na początku nieco się tej zmiany obawiałem. Chyba nadal żyłem tym świetnym pierwszym sezonem w Gdyni, nie dopuszczałem do głowy myśli o tym tragicznym drugim roku. Jednak gdy zobaczyłem, że w innym miejscu ktoś mnie chce, to postanowiłem zaryzykować i zmienić pracodawcę.

Początek w Ostrowie Wielkopolskim wcale nie był usłany różami...

To prawda. Nie mogłem znaleźć swojego miejsca, walczyłem sam ze sobą. Też zaczynałem mecze z ławki rezerwowych, a ja nie ukrywam, że wolę rozpoczynać spotkania w pierwszej piątce. To dodaje mi pewności siebie, łatwiej utrzymać koncentrację i wejść w mecz.

Wielu mówi, że nie ma to znaczenia, ale też wielu mówi, że nie zagląda do statystyk. Ty masz odrębne zdanie?

Tak. Są na pewno tacy, którzy nie patrzą, ale zdecydowana większość śledzi swoje statystyki. Uważam, że jeśli ktoś chce się rozwijać, to musi raz na jakiś czas spojrzeć na swoje "cyferki". Trzeba sprawdzić, dlaczego ten procent za dwa jest taki, a nie inny. No chyba że ktoś ma taką głowę, że wszystko pamięta (śmiech). Podobnie jest z oglądaniem meczów.

Łukasz Majewski pomógł w postawieniu kolejnego kroku w koszykarskim rozwoju?

Tak. Trener Majewski chce mi pomóc, rozwija moje umiejętności. Ufam mu. Ma duże doświadczenie jako zawodnik, wiele widział w życiu. Też sporo czerpie od asystenta Andrzeja Urbana, który poświęca mi sporo czasu po zajęciach.

Dużo czasu poświęcasz na czytanie książek? To pasja?

Tak. To zaczęło się 2-3 lata temu. Nie czytam horrorów, kryminałów czy thrillerów. Szukam książek, z których mogę coś wyciągnąć. Ludzie mądrzejsi ode mnie spisują swoje myśli. W ten sposób można nauczyć się nowego spojrzenia na dany temat. Niech z każdej książki wyciągnie się po jednym pomyśle, idei, to z 20-30 wychodzi, że można zbudować niezły kapitał wiedzy i doświadczeń. Dzięki temu można też łatwiej zbudować sukces, choć on nie zawsze przychodzi... Szczęściu trzeba pomóc. Mianownik wszystkich ludzi jest jeden: ciężka praca.


Zobacz także:
Andrzej Pluta: Nie wszyscy w Polsce mają pomysł na młodych graczy [WYWIAD]
Przemysław Frasunkiewicz mówi o rozmowach z Anwilem, budowaniu "drzewek" i wspieraniu polskich trenerów [WYWIAD]
Aleksander Dziewa: Wzoruję się na Kuligu. Studia planem "B" na życie [WYWIAD]
Jak "Król Almeida" wracał do Polski. "Anwil to dla mnie coś więcej"

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy BMSlam Stal z Jakubem Garbaczem w składzie zdobędzie medal w tym sezonie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×