Zbigniew Bródka: Nie usiedzę za biurkiem. Żyję na krawędzi
- Aż tak nie, ale zaraz po igrzyskach dochodziło do różnych dziwnych, trochę śmiesznych sytuacji. Podczas akcji ludzie mnie rozpoznawali i mówili: "dobrze, że się paliło, bo przynajmniej zobaczyłem Bródkę". W trakcie zdarzeń niektórzy próbują zrobić sobie ze mną zdjęcie, proszą o autografy. Dla mnie takie sytuacje są jednak proste. Jestem wówczas strażakiem, nie sportowcem.
Czyli po zakończeniu kariery Bródka nie będzie siedział bezczynnie w domu i zadowalał się emeryturą olimpijską?
- Gdybym miał zrezygnować ze straży pożarnej, to zrobiłbym to już dawno temu. A ja realizuję moją pasję. Sprawia mi to radość.Od igrzysk olimpijskich w Soczi minęło dwa i pół roku. Może pan już dziś spokojnie przejść ulicą?
- W mojej miejscowości raczej tak. Kiedy jednak jestem na wyjeździe, często ktoś mnie poznaje, prosi o zdjęcie czy podpis. To bardzo pozytywne.
Ile razy widział pan złoty bieg z Soczi?
- Setki, może nawet tysiące. Za każdym razem mam gęsią skórkę i nic tego nie zmieni.
Odlicza pan dni do Pjongczang?
- Pochodzę do tego spokojnie, nie liczę dni. Skupiam się na tym, aby cały czas poprawiać pewne elementy. Na kolejne igrzyska olimpijskie pojadę przecież w innej roli; jako faworyt, od którego się wymaga, który coś musi. A ja nigdy do sportu nie podchodziłem w ten sposób. Zawsze chciałem, nie musiałem. W Pjongczang chcę wystartować na poziomie medalu.
W tym sezonie podczas zawodów Pucharu Świata startował pan w słabszej grupie zawodników. Co z tą formą?
- To dobre pytanie. Moim celem, jak w każdym sezonie bez igrzysk olimpijskich, są mistrzostwa świata. Liczyłem oczywiście, że zacznę lepiej, ale pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Mieliśmy pewne problemy z podróżami, później dało o sobie znać zmęczenie Z pierwszych dwóch startów byłem niezadowolony, później było już lepiej. Zostało mi jeszcze trochę czasu. Mam nadzieję, że trafię z formą na odpowiedni moment.
Rok temu też zaliczył pan falstart.
- Wówczas przed sezonem eksperymentowałem z treningiem siłowym, co miało później zły wpływ na same starty. To był błąd.
Na własnych uczyć się najlepiej.
- Po sukcesie w Soczi założyłem sobie, że przed kolejnymi igrzyskami będę musiał zrobić znacznie więcej. Różnice w czołówce są minimalne i o wszystkim decydują małe błędy, często dyspozycja dnia. Podjąłem ryzyko. Za rok będziemy mogli je ocenić.
Pjongczang to będzie dla pana ostatni przystanek w karierze?
- Nie chcę niczego deklarować. Soczi miało być moim ostatnim przystankiem, ale wynik zweryfikowały te plany.
Rozmawiał Kamil Kołsut