Tłusty czwartek: Znikający bramkarz
W swojej autobiografii pisał: "Kiedy przeszedłem do seniorów, chciałem bliżej poznać kolegów. Okazało się, że najprostszym sposobem, by być przez nich zaakceptowanym, było napić się z nimi. Stało się niejako tradycją, że z czołówką, która decydowała o drużynie, należało coś łyknąć. Była i jest to zła tradycja, ale takie są realia. Miałem na tyle słaby charakter, że nikomu nie potrafiłem odmówić bez względu na to, czy był to piłkarz, czy działacz. Jeśli już nalano do kielicha, to zawsze się napiłem".
Wychowywał się w Nowej Soli na ulicy Pstrowskiego. Na ulicy to w sumie dobre określenie, bo w tamtych czasach tak przejawiała się głównie jego aktywność. Zwłaszcza, że w domu było dość biednie. Ale do końca podstawówki była to tylko gra dla rozrywki i nie tylko w piłkę, a we wszystkie możliwe dyscypliny sportu. Dopiero po skończeniu podstawówki nauczyciel WF, Piotr Polański, namówił go na treningi w lokalnym klubie Astra. Stamtąd trafił kolejno do Dozametu Nowa Sól, BKS Bielsko-Biała i Odry Opole. Tam z czasem zaczął zyskiwać renomę jednego z najlepszych polskich bramkarzy. W końcu trafił do Widzewa Łódź, wówczas najmocniejszego klubu w Polsce. Tak okoliczności transferu opisywałem w książce "Wielki Widzew":
Po godz. 10 podjechały czarne wołgi z ludźmi Szlachty. Bezskutecznie pukali do drzwi i wydzwaniali na domowy telefon. Odpowiedzi na kilka godzin natarczywego dobijania się nie było. Z domu nie dobiegał żaden odgłos. Około 14. goście z Zabrza wsiedli do samochodów i zrezygnowani odjechali. Młynarczyk na wszelki wypadek jeszcze przez kolejne 4 godziny, razem z rodziną, siedział w domu niemal bez ruchu. Dopiero co wrócili do domu z wczasów w Jastarni, dlatego nawet nie zdążyli zapełnić lodówki. Dzień spędzili w milczeniu przy herbacie i ciastkach. Dopiero po 18. bramkarz dyskretnie wyjrzał przez okno i upewnił się, że nikt z Górnika na niego nie czatuje.
- Wiedziałem, że nie jestem w porządku, bo wszystko było dograne z Górnikiem. Trzeba było może zejść i powiedzieć, że nic z tego, że się nie dogadamy. Ale Szlachta był wtedy tak ważny, że nie wiadomo było, co się stanie - opowiada bramkarz. W niedzielę ruszył w trasę, w poniedziałek już trenował z Widzewem. 700 tysięcy złotych do kieszeni, równowartość 120 średnich pensji krajowych, to był argument przekonywujący."
Drużyna kształtuje się najlepiej przy alkoholu
Wielki Widzew był marzeniem każdego piłkarza. Ludwik Sobolewski zbudował w Łodzi zespół, który już regularnie grywał w europejskich pucharach. Młynarczyk miał szczęście, choć w tym konkretnym przypadku nie jest to odpowiednie słowo. Widzew potrzebował bramkarza, bo wcześniej, będąc pod wpływem alkoholu, wypadek ze skutkiem śmiertelnym spowodował Stanisław Burzyński. "Burza" trafił za kratki, a Widzew potrzebował numeru 1.