400 milisekund szaleństwa. Jak trudna jest sztuka strzelania rzutów karnych?

Piłka Nożna
Piłka Nożna
Od wielkości do śmieszności…

…tylko jeden mały krok – zwykł mawiać Napoleon Bonaparte. Ta sentencja sprawdza się w życiu jako takim, w futbolu naturalnie również. Generalnie, niezależnie od wyliczeń statystyków, nie ma prostej recepty, przepisu ani wzoru matematycznego na to, jak należy strzelać rzuty karne. Najsłynniejszym w historii jest ten, który mógł się skończyć największą kompromitacją dla strzelającego.

Dziś ma wymiar legendarny, mówi się nawet: "strzelić Panenką", naśladowali go wielcy mistrzowie - Zinedine Zidane czy Andrea Pirlo, ale autor pierwowzoru cały czas mieszka na praskich Vrsovicach. Antonin Panenka status legendy zyskał w 1976 roku. Wówczas pierwszy raz o losie złotego medalu mistrzostw Europy rozstrzygał konkurs rzutów karnych. I Panenka go zamknął, ale w jaki sposób! Miał przed sobą ogromnego Seppa Maiera, jednego z najlepszych na świecie, a wówczas po prostu najlepszego. Poczekał aż Niemiec pofrunie do narożnika, a później podcinką skierował piłkę w środek bramki.

-  Ja te karne ćwiczyłem latami, często samotnie, gdy koledzy poszli już do szatni i musiałem prosić trzeciego bramkarza, by został w zamian za kilka piw w pobliskiej knajpie "Na Hradku" -  opowiadał w "Super Expressie". Ofiarą Panenki padał najczęściej znakomity bramkarz reprezentacji Czechosłowacji, Ivo Viktor. Regularnie przegrywał piwko lub czekoladę, kiedy już Anton doprowadził do perfekcji uderzenie.
- Pierwszym efektem było to, że… przybrałem na wadze. Bo zacząłem wygrywać zakłady – żartował Panenka.

Listkiewicz: - Ostatnio na temat rzutów karnych długo rozmawiałem z Antoninem. Dziwił się nawet, że bramkarze zawsze nabierali się na jego strzał podcinką w środek. Robił to sto razy i zawsze się udawało. Pewnie każdy oczekiwał, że Panenka wie, że go przeczytali, i już tego nie zrobi.

Jego uderzenie wymknęło się schematom. Te rzecz jasna są niedobre, bo nawet doprowadzone do perfekcji, w końcu zostają rozszyfrowane. Improwizacja bywa oczywiście ryzykowna, ale najgorsze są zmiany decyzji już w trakcie rozbiegu. Przypadek Pirlo z finału MŚ 2006 potwierdza jednak, że strzelcy rzadko kiedy wiedzą od samego początku jak chcą rozwiązać konkretną sytuację. A już na pewno sto myśli przebiega przez głowę egzekwującym rzut karny w poważnym meczu, rangi mistrzostw świata czy Europy. Wiedzieć od początku co się zrobi i jak? To trzeba być cyborgiem, szaleńcem albo… Francesco Tottim.

Król Rzymu to piłkarz wybitny, jednak na temat jego – nazwijmy to – specyficznej inteligencji we Włoszech krążą legendy, a dowcipy o Gladiatorze wydano nawet w formie książki. No więc trzeba być Tottim, by w konkursie rzutów karnych decydującym o awansie do finału mistrzostw Europy (Włochy – Holandia, rok 2000) zrobić coś takiego. Francesco czekając na swoją kolej zakomunikował osłupiałym kolegom - Paolo Maldiniemu i Luigiemu Di Biaggio: - Idę strzelić mu z podcinki… I poszedł. Zrobił to Van der Sarowi.

Wspomniany Wilson, autor "Bramkarza…", przywołuje przypadek Jana Rekera, trenera PSV Eindhoven w latach 80., który skatalogował tysiące zawodników także pod kątem wykonywania przez nich rzutów karnych. W PSV bronił wówczas Hans van Breukelen i to on w 1988 roku dwukrotnie dzwonił do Rekera po radę, zarówno przed finałem Pucharu Mistrzów z Benficą (obronił w konkursie strzał Portugalczyka), jak i w czasie Euro ’88 (w finale zatrzymał uderzenie z wapna Rosjanina). W efekcie mrówczej pracy wykonanej przez Rekera dwa puchary tego wspaniałego lata pojechały do Holandii.

Od czasu, gdy w 1976 roku, za sprawą Panenki piłkarze RFN przegrali finał ME, nie zostawiają niczego przypadkowi. 30 lat później sztab szkoleniowy Niemców przeanalizował przed mundialem organizowanym na własnej ziemi 13 tysięcy rzutów karnych. Andreas Koepke miał zatem dla Jensa Lehmanna ściągawkę o każdym z rywali. Kiedy w ćwierćfinale trzeba było rozstrzygnąć mecz z Argentyną strzałami z 11 metrów, Lehmann po prostu wyciągał ze skarpety kartkę ze ściągawką od Koepkego: "…Riquelme w lewo, Crespo długi rozbieg – w prawo, a jak krótki – w lewo…" Przy stanie 4:2 dla Niemców do piłki podszedł Esteban Cambiasso. Bramkarz długo wpatrywał się w kartkę, szukając nazwiska przeciwnika, którego na niej nie było. Podziałało to jednak deprymująco na wykonawcę. Niemcy przeszli dalej.

Po latach powtórkę numeru oglądaliśmy w Polsce. W trakcie konkursu po dogrywce półfinału Euro U-21 Anglia – Niemcy golkiper naszych zachodnich sąsiadów, Julian Pollersbeck, skopiował numer Lehmanna. Znów zadziałało, a niemiecka prasa podawała, że piłkarz wszystkich oszukał, za każdym razem analizując nie ściągawkę od trenera, ale zwyczajną kartkę ze składem.

Matador przegrywa z bykiem

Instrukcje… Czy to nie Jerzy Dudek powiedział, że przed pamiętną finałową serią karnych z Milanem w Stambule otrzymał od trenera bramkarzy Liverpoolu szczegółową rozpiskę co i jak, a potem wszystko zrobił na odwrót?

Czasami zwyczajnie i po prostu w łeb biorą najznakomitsze strategie wymyślane przez trenerów. Klinicznym przykładem ostatnie Euro i pomysł włoskiego selekcjonera Antonio Conte, który w 121 minucie dogrywki ściągnął z boiska Giorgio Chielliniego, by wprowadzić – z myślą o karnych – Simone Zazę, niezrównanego ponoć egzekutora, tajną broń Italii. Działo się to w ćwierćfinale ME z Niemcami. Zaza strzelał jako drugi, a jego kompromitacja nie miała sobie równych.  - Tak się nie strzela karnych. Irytujący bieg, małe kroki i skoki bez żadnego znaczenia. Kopnął w gwiazdy, bez przygotowania - grzmiała "La Gazzetta dello Sport".

Rok temu, na progu sezonu 2016-17, dziennikarze "The Telegraph" zauważyli niepokojącą tendencję. Mianowicie strzelcy coraz częściej przegrywali z bramkarzami, stosując paralelę do korridy: matadorzy zaczęli przegrywać z rannym bykiem. To nie przypadek przecież, że Thomas Mueller spudłował cztery razy w ciągu roku, Sergio Aguero w jednym meczu LM pomylił się dwukrotnie, a w ogóle w całym sezonie Champions League strzelcy częściej się mylili od bramkarzy. Angielski dziennik zwracał uwagę na przyczyny tego stanu rzeczy: lepsi niż kiedyś bramkarze, w dodatku oszukujący (sędziowie ignorują wychodzenie przed linię), presja na strzelcach plus syndrom początku sezonu, a jesienią ponoć zawsze gorzej niż wiosną wyglądają te statystyki.

Idźmy dalej. Atletico Madryt w poprzednim sezonie na 14 prób wykorzystało 6, czyli zaledwie 42,9 procenta. Aż trzy razy pomylił się najlepszy snajper Euro 2016 – Antoine Griezmann. Na karne nie ma mocnych… Tym większe ukłony pod adresem tych, którzy się nie mylą. A kto dziś jest najlepiej egzekwującym rzuty karne piłkarzem? Znakomici są Lionel Messi i Cristiano Ronaldo, w poprzednim sezonie długą serię wykorzystanych jedenastek legitymował się choćby Eden Hazard. Każda seria wcześniej czy później dobiega końca, cały czas natomiast trwa i ma się nieźle passa Roberta Lewandowskiego.

King Robert goni Ronaldo

Kapitan reprezentacji Polski szybko zauważył, że chcąc gonić najlepszych, zamierzając śrubować snajperskie rekordy, musi robić to co oni. Dlatego zaczął wykonywać rzuty karne, wyuczył się – bo tak już chyba można zawyrokować – również uderzeń z rzutów wolnych. Dlaczego to takie ważne? W 2015 roku Lewy zdobył w sumie 48 bramek, Messi – 52, a Cristiano 57. Tyle że na dorobek Roberta złożyła się tylko jedna jedenastka, natomiast jego wielcy rywale mieli ich odpowiednio: 7 i 11. Wniosek zatem mógł być jeden, a ponieważ Lewandowski wnioski potrafi wyciągać, wykorzystał swoją postępującą gwiazdorską pozycję i o ile w zespole prowadzonym jeszcze przez Pepa Guardiolę, w 2015 roku, pierwszym egzekutorem był Mueller (ewentualnie Arjen Robben), to dziś nikt nie jest w stanie odebrać piłki szykującemu się do strzału Polakowi, nawet jeśli to on był wcześniej faulowany.

Stara zasada, że poszkodowany nie powinien, itd., Lewego nie obowiązuje. A skoro już wziął się za to, stara się to robić perfekcyjnie. W całej profesjonalnej karierze ponad 30 razy ustawiał piłkę na wapnie, mylił się rzadko, i to głównie na początku. Dziś już się nie myli, a takiego cyborga nie ma prawdopodobnie drugiego na świecie. Skuteczność RL9 przeczy statystykom, z których wynika, że mniej więcej jeden na pięć strzałów powinien paść łupem bramkarza.

Lewandowski wypracował własną, dość kontrowersyjną, ale jeszcze nie zanegowaną przez żadnego sędziego, metodę egzekwowania rzutów karnych. Bierze rozbieg, wykonuje sześć, siedem kroków, po czym zwalnia, jakby stopą szurał po murawie, czeka aż bramkarz zrobi ruch, przyspiesza, i strzela. W ten sposób trafił już kilkanaście razy, nie pomylił się ani razu. Ani razu też arbiter nie nakazał – jak wcześniej stanowiły przepisy – powtórki, ani – jak obecnie – nie odgwizduje rzutu wolnego dla przeciwnika. Żaden sędzia nie zakwalifikował celowego zawahania napastnika jako zatrzymania się.

Lewandowski kroczy co prawda po cienkiej linii, zasady wypracowane przez siebie niebezpiecznie ocierają się o złamanie przepisów gry w piłkę nożną, ale ich nie przekraczają. Pytanie kiedy rozszyfrują go bramkarze? Wydaje się, że nieprędko. Lewy bowiem cały czas jest lepszy, także jeśli chodzi o technikę uderzenia. Zimny, wyrachowany, niemal bez nerwów, podbiega do piłki, patrząc cały czas na bramkarza i czekając na jego ruch. Inni muszą na chwilę choćby zerknąć na futbolówkę, on nie. Ma świetnie ułożoną stopę i wypracowany nabieg na piłkę. Tę metodę pierwszy raz zastosował w maju 2016 w Bundeslidze i od tej pory pozostaje jej wierny. To logiczne – nigdy go nie zawiodła.

- Jeżeli będzie robił to jak do tej pory jest bezpieczny - uważa Listkiewicz.  - Balansuje na cienkiej linii, jeśli się zatrzyma, sędzia zainterweniuje. Ryzyko jest. To musi być po prostu wybitny zawodnik, a Robert takim jest.

Ten sposób strzelania jedenastek irytuje bramkarzy. W pierwszym meczu eliminacyjnym z Danią wyprowadził z równowagi Kaspera Schmeichela, co skutkowało żółtą kartką dla bramkarza Leicester City. Wtedy jeszcze, chyba po raz ostatni, napastnik zerknął na piłkę nim kopnął. Od tamtej pory pewność siebie i perfekcja oraz automatyzm ruchów, pozwalają unikać spoglądania w dół.

W przypadku serii Lewego spotkaliśmy się już z kilkoma wersjami, nawet taką, która zakłada 25 kolejnych trafień. Z naszych wyliczeń wynika, że passa została na razie wyśrubowana do 22 (6 w reprezentacji i 16 w klubie), a ostatnia zmarnowana przez RL9 okazja miała miejsce trzy lata temu, w meczu pucharowym z Preussen Muenster. W lidzie nie pomylił się od ponad czterech lat.

Goniąc Lewego

W cieniu Roberta i na trochę innym poziomie, bo wyłącznie na skalę polskiej ligi, swój rekord śrubuje Marcin Robak. W ekstraklasie na 23 uderzenia pomylił się tylko raz, w marcu 2013 roku. Od tej pory może się pochwalić 20 karnymi wykorzystanymi z rzędu. Choć – uwaga! – spudłował kilka miesięcy temu, ale w wewnętrznym sparingu między pierwszą a drugą drużyną Lecha Poznań. Zatrzymał go Miłosz Mleczko, a Robak śmiał się, że swoim nie chciał strzelać.

– Wykonywanie karnych wiąże się z większą adrenaliną – opowiadał na łamach "Przeglądu Sportowego". – W sytuacji sam na sam nie ma czasu na zastanawianie się, tam jest błysk i uderzasz. Karne strzela się inaczej, przygotowanie trwa dłużej. Ustawiam piłkę, inni jeszcze kłócą się z sędzią, bramkarze też swoje dorzucą… Zabiorą piłkę, gdzieś odrzucą. Mija kolejnych dziesięć sekund, wywołujących dodatkowe emocje. To nie pomaga, bo chciałoby się jak najszybciej tego karnego wykorzystać. Ale tak się zastanawiam, że niby to ma szkodzić wykonawcy, ale czy pomaga bramkarzowi? Za chwilę stanie na linii i będzie musiał wybrać, w który róg się rzucić. Bo bramkarze też analizują, tak jak ja. Rozważam, czy strzelać w to samo miejsce, co ostatnio. Jak w sobotę Malarzowi. Rok temu strzelałem w jego prawy róg, był bliski wybronienia. I szybka analiza – zmieniać czy nie?

Gerard Ernault, były redaktor naczelny "France Football" oraz "L’Equipe" nazwał rzut karny rolls-royce’m wśród stałych fragmentów. Rozmawiając właśnie z nim wielki Michel Platini stwierdził, że karny to jedyny moment, w którym następuje odwrócenie sił między bramkarzem i strzelcem; pierwszy nie ma nic do stracenia, drugi do zdobycia. W dodatku między nimi cały czas trwa wojna, której z boku często nie widać.

To prawda, bramkarze mają sposoby na zdekoncentrowanie egzekutora. Podchodzą, patrzą w oczy, przesuwają piłkę, coś mówią. Potem szukają kontaktu wzrokowego. Jedni twierdzą, że gdy zawodnik nie patrzy w oczy bramkarzowi, brakuje mu pewności siebie. Inni przeciwnie – że jest skoncentrowany wyłącznie na białej kuli. Ale rzut karny to nie tylko rozgrywka między tymi dwoma najważniejszymi w tym momencie ludźmi na całym stadionie. Do specyficznej gierki włączają się także koledzy z zespołu golkipera.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×