Cezary Winkler: Nie odwalam pańszczyzny

Maciej Madey
Maciej Madey
Uchodził pan za specjalistę od obrony rzutów karnych. Czy to wiedza, którą w ogóle da się przekazać? Przecież tak dużo zależy od łutu szczęścia...

- To bardzo trudna sprawa do wytłumaczenia. Rzeczywiście, zwykły fart się przydaje, tego w sporcie nie sposób uniknąć. Ale proszę mi wierzyć, że da się wpłynąć na to, żeby zawodnik stojący na linii siedmiu metrów zepsuł swój rzut. Postawą w bramce - gestami, spojrzeniem, ustawieniem - da się sprowokować rywala do tego, żeby rzucił tam, gdzie to my chcemy. Czasami jest to więc czysta psychologia. Trzeba pokombinować, utrudnić przeciwnikowi życie do maksimum. I zmusić do myślenia, wybić z rytmu tak, żeby nie rzucał "z automatu".

W Ruchu odnalazł się pan jeszcze pod koniec ubiegłego sezonu.

- Jeszcze pod koniec lutego zadzwonił do mnie ówczesny szkoleniowiec Ruchu, Marcin Księżyk. Akurat w sztabie nie było nikogo, kto zajmowałby się tylko golkiperkami. Pomyślał żeby to zmienić, a że się znamy, to zadzwonił i poprosił o pomoc. Porozmawialiśmy rzeczowo i szybko doszliśmy do porozumienia. Zgodziłem się, choć praca z kobietami to dla mnie nowość. Jest różnica, powiem nawet, że... to mentalna przepaść (śmiech). Faceci oczywiście też są trudni, ale specyfika pracy jest kompletnie inna. Dla mnie to fajne, nowe doświadczenie. Pracuje się fajnie, bo dziewczyny są bardzo sympatyczne i co ważne, chętne do współpracy i skłonne do wysłuchania uwag. Dla trenera to wielka satysfakcja, że nie musi swojego zawodnika do niczego zmuszać.

Odnoszę wrażenie, że bramka jest najmocniej obsadzoną pozycją w Ruchu. W klubie od kilku lat zdarzają się "niedobory" kadrowe na różnych pozycjach, ale między słupkami zawsze jest ciasno.

- Trudno się nie zgodzić z tą teorią. Od kilku lat powtarza się w Chorzowie sytuacja, że gdy któraś z czołowych bramkarek odchodzi, to w jej miejsce pojawia się nowa, zdolna następczyni. Dlatego drużyna nie ucierpiała ani po odejściu Krystyny Wasiuk, ani Moniki Wąż. Trzeba się z tego cieszyć i podkreślić, że to powód do dumy dla wszystkich pracujących tu szkoleniowców - że są w stanie znaleźć i wychować takie zawodniczki.
Aktualnie w kadrze zespołu rywalizacja jest bardzo zacięta.

- Zgadza się. Mamy trzy bramkarki, z których każda jest inna. Począwszy od cech charakteru i stylu bycia na co dzień, po aspekty czysto sportowe. Monika Ciesiółka jest najdrobniejsza z całej trójki, ale najbardziej zwinna. Dominika Montowska dobrze stoi na nogach, potrafi dobrze się ustawić i połączyć z tym szybkość. Natalia z kolei ma najlepsze warunki fizyczne - jest najwyższa, ma najlepszy zasięg rąk i nóg. Ma troszkę braki szybkościowe, ale potrafi to nadrobić ustawieniem i wykorzystaniem swojego zasięgu. Dla sztabu szkoleniowego to wielki komfort pracy, bo jest duże pole manewru - w zależności od tego, w jaki sposób rywal najczęściej oddaje rzuty, mamy przygotowane kilka wariantów. Poza tym każda z nich jest inna, daje inną energię i potrafią fajnie ze sobą współpracować, a to przekłada się na formę.

Można powiedzieć, że piłka ręczna to pańskie całe życie. Od początku planował pan po zakończeniu kariery sportowej pozostać przy handballu?

- Są zawodnicy, którzy po zakończeniu kariery zawodniczej znajdują sobie nowe zajęcie, nie związane ze sportem i też żyją. W moim przypadku jest tak, że sport zawsze zajmował mi bardzo dużo czasu, ale nie był przykrym obowiązkiem, bo wiązał się z ogromną pasją. Dlatego praca w środowisku jest dla mnie naturalna. I bardzo cieszę się z tego, że dostałem szansę w Ruchu, bo to może być naprawdę ciekawa przygoda i ważne doświadczenie.

Rozmawiał Maciej Madey

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×