Wycinek z życia: David Lee - artysta sztuki blokowania
W którym kraju zdobył swoje jedyne mistrzostwo? Czym wyróżnia się siatkówka akademicka w USA? W kolejnym odcinku przedstawiamy sylwetkę środkowego reprezentacji Stanów Zjednoczonych, Davida Lee.
Kalifornijska krew
Historia Davida Lee zaczyna się w kalifornijskiej miejscowości Alpine, położonej niedaleko San Diego. Od najmłodszych lat przyszła gwiazda parkietów wyróżniała się wzrostem, zdecydowanie przerastając pozostałych członków rodziny, w tym dwóch starszych braci Marca i Nathana. Nic więc dziwnego, że w szkole średniej David postawił na koszykówkę i siatkówkę. - Tak naprawdę nigdy nie marzyłem o grze na Igrzyskach Olimpijskich - podkreślał Lee. Oprócz występów w szkolnej drużynie, przywdziewał barwy lokalnego zespołu Seaside Vollyball Club z siedzibą w San Diego. Rodzice zachęcali go także do innych gier zespołowych, sugerując, że wszechstronne wyszkolenie może w przyszłości okazać się jego atutem. - Starali się przekonać mnie niemalże do wszystkich dyscyplin, między innymi hokeja, lacrosse, grałem też dużo w koszykówkę, ale tylko grając w siatkówkę czułem, że uwielbiam to robić, mogłem grać w nią bez przerwy, nigdy mi się nie nudziła, wiedziałem, że to moja pasja - podkreślał swoją miłość do siatkówki. Po ukończeniu szkoły kontynuował naukę w Long Beach State, gdzie jego potencjał dostrzegli trenerzy akademiccy. Mierzący już wówczas 203 cm Lee miał przed sobą, według szkoleniowców, świetlaną przyszłość jako zawodnik występujący na środku siatki. Już w pierwszym roku w Long Beach odnotował świetne rezultaty, o czym najlepiej świadczą jego statystyki: 0,95 bloku na set i niemalże 3 punkty zdobywane atakiem w każdej partii.Smak egzotyki
Po opuszczeniu Long Beach siatkarz dokonał dość zaskakującego wyboru, znalazł bowiem zatrudnienie w lidze... portorykańskiej (podobną drogą podążył później Paul Lotman). Minął kolejny rok, zanim Amerykanin zawitał na europejski kontynent, dokładniej do nie najmocniejszej ligi portugalskiej. Jeszcze większe zdziwienie przyniosła jego decyzja w kolejnych rozgrywkach, kiedy to postanowił zasmakować egzotyki w barwach Jakarta BNI 46, klubu ligi indonezyjskiej. Trzeba przyznać, że wybrał dość oryginalny kierunek do kontynuowania kariery. Pomimo wielu lat w najlepszych ligach Europy, tylko wówczas udało mu się sięgnąć po krajowy czempionat. - Dla mnie była to wspaniała liga, ponieważ fani mocno wspierają tam swoją drużynę. Na meczach pojawia się około 5000-6000 ludzi. Problemem jest tam natomiast brak klimatyzacji w halach, przez co jest w nich bardzo gorąco i wilgotno. Duży nacisk kładzie się tam na granie szybkiej i kombinacyjnej siatkówki, ponieważ tamtejsi zawodnicy nie są raczej atletycznie zbudowani - podsumował. Mimo że Lee nie występował w klubach z czołowych lig Europy, trenerzy reprezentacji nie zapomnieli o utalentowanym zawodniku i powołali go na Mistrzostwa Ameryki Północnej, z których Amerykanie przywieźli złoty medal.
Młodzież wchodzi do gry
23-letni wówczas gracz coraz odważniej zaczął pukać do pierwszej szóstki kadry. W 2006 roku rozegrał sześć spotkań w Lidze Światowej, będąc jeszcze zmiennikiem bardziej doświadczonego Ryana Millara. W kolejnej edycji, zwieńczonej brązowym medalem tych rozgrywek, przebojem wdarł się do wyjściowego składu kosztem Thomasa Hoffa, będąc jednym z najlepszych blokujących tej edycji rozgrywek. Właśnie blok stanie się w przyszłości największym atutem środkowego pochodzącego z San Diego. Będąc zawodnikiem Zenitu Kazań przygotował nawet krótki film instruktażowy, w którym opowiada o "sztuce blokowania".
Dobre występy na arenie międzynarodowej musiały zostać dostrzeżone przez wysłanników czołowych europejskich klubów. Lee skorzystał z oferty tureckiego Halkbanku Ankara, który w swoich szeregach miał wówczas młodego Zbigniewa Bartmana. Zespół ze stolicy Turcji, pomimo wielkich ambicji, musiał zadowolić się wicemistrzostwem kraju, przegrywając w decydującej rozgrywce z Fenerbahce Stambuł. - Sezon zakończyliśmy na drugim miejscu, ustępując pola Fenerbahce. Uważam to za dobry rezultat, aczkolwiek porażka w finale jest zawsze bardzo trudna do przełknięcia. W życiu nie trafia się bowiem wiele okazji i jeśli już takowa się nadarza, trzeba ją wykorzystać. Nam się to wtedy nie udało - wracał do finałowej rywalizacji.