Bogdan Serwiński: Mam swój trenerski honor
- Każdemu z nas marzy się powrót do czasów, gdy graliśmy w Lidze Mistrzyń. Jak na razie, biorąc pod uwagę potencjał finansowy polskich zespołów i tak jesteśmy chyba gdzieś w czubie, a w 2015 roku medal Orlen Ligi zdobyliśmy, mimo nie najmocniejszego personalnie składu. Tamten zespół wyciśnięty został do maksimum, do ostatniej kropelki, jak cytryna. Nie udało się tego powtórzyć w następnym roku i nie uda się zapewne powtórzyć w obecnych rozgrywkach. Teraz jest to już jednak kwestia zdarzeń losowych, jak kontuzji Małgosi Lis czy Ani Grejman. Dysponując tymi dwoma zawodniczkami moglibyśmy rozmawiać dzisiaj w zupełnie innych okolicznościach. Nie było nas jednak stać, by zapełnić te ubytki porównywalnej klasy zawodniczkami. Urazy pokrzyżowały nam plany.
Ania Grejman miała być autentyczna liderką sportową zespołu, bo miała ku temu predyspozycje. Kontuzja, która przyplątała się jej w czasie gry w reprezentacji, skutecznie ją z tego wyeliminowała. Małgosi Lis przytrafiła się zupełnie losowa kontuzja w pierwszym meczu, a ona z kolei miała być liderką mentalną - zdecydowanie miała na to "papiery". Dysponując tymi zawodniczkami mielibyśmy pole manewru, by w trakcie sezonu sprowadzić jakąś siatkarkę z zagranicy na pozycję, na której pojawiłby się problem. Niestety, uzupełniać trzeba było te pozycje, na których ubytki wynikały z kontuzji. Dlatego cały nasz plan został zburzony, co miało też przełożenie na zespół, który na skutek tego wszystkiego był niestabilny psychicznie. Drużyna przeplata dobre mecze z bardzo słabymi, świetne sety z kompletnie nieudanymi - takie konsekwencje ponosi się jednak w sporcie zespołowym. Gdybym dzisiaj rozpoczynał budowę tego zespołu, mając obecną wiedzę, nie zrobiłbym na pewno wielu rzeczy, które zrobiłem, ale zawsze podejmuje się jakieś ryzyko. Jestem jednak pewien, że jesteśmy w stanie ustabilizować naszą pozycję sportową, mimo że ten kończący się rok wygląda słabiej niż w naszych zamierzeniach.
Czy dla szans na powodzenie Polskiego Cukru Muszynianki Enea w Orlen Lidze ma znaczenie jej poszerzenie? Czy dla mniejszego ośrodka miejskiego nie jest problemem konieczność rywalizowania o sponsorów czy zawodniczki z większą liczbą klubów znajdujących się na ekstraklasowym świeczniku?
- Jeżeli chodzi o rozszerzenie Orlen Ligi to po czasie można powiedzieć, że ta decyzja przyniosła kilka pozytywów. Widać dzięki temu, że w klubach pierwszoligowych jest spory potencjał, co jest dobre dla całej dyscypliny. Pokazało się wiele zawodniczek dotychczas pierwszoligowych, funkcjonujących wcześniej poza profesjonalną ligą. Okazało się, że wcale nie są one słabsze od tych uznanych siatkarek występujących w najwyższej klasie rozgrywkowej, a odróżnia je od nich jedynie kwota zapisana w kontrakcie. Z drugiej jednak strony okazało się, zgodnie z obawami wielu osób, że potencjał sportowy siatkówki żeńskiej w Polsce nie jest wystarczający, by poszerzać ligę. Dla nas nie zmieniło to wiele w żadnym aspekcie. Ten dwuletni okres obowiązywania czternastozespołowej ligi nie jest dla nas problemem.
A dominacja ligowa Chemika Police? Czy w sytuacji występowania w lidze takiego potentata innym klubom nie jest trudniej pozyskiwać sponsorów, którzy mogą nie być zainteresowani walką o drugie miejsce w Orlen Lidze?
- Myślę, że nie powinno to być problemem. Zresztą w tym sezonie do pewnego momentu wydawało się, że zespół Grot Budowlanych Łódź jest w stanie nawiązać walkę z Chemikiem. Pierwszy mecz pomiędzy tymi zespołami pokazał, że doświadczenie i pewność siebie zespołu z Polic pozwoliły zdominować rywalki, ale to wcale nie oznacza, że tak będzie już zawsze. Nie jest to chyba olbrzymia przepaść. Potrzeba momentu, żeby o coś zahaczyć, czymś się podeprzeć i wtedy może się udać pokazać swoją wartość. Pamiętam występy mojego zespołu chociażby w europejskich pucharach i sytuacje, w których wydawało się, że nas i rywala dzieli wielki dystans sportowy, a w bezpośredniej rywalizacji, na przykład gdy zdobywaliśmy Puchar CEV, pokonując Fenerbahce, okazywało się, że potrafimy osiągnąć bardzo korzystny wynik. Wydaje mi się, że siła Chemika nie powinna być problemem dla ligowych rywali. Rzeczywiście sytuacja wygląda tak, że od trzech sezonów trwa dominacja jednego zespołu, ale powinien przyjść moment, w którym to się wyrówna.
Skoro nawiązał pan już do zdobycia Pucharu CEV, proszę powiedzieć, co uważa pan za swój największy sukces w karierze trenerskiej? Czy był nim właśnie triumf na arenie międzynarodowej?
- Powiem szczerze, że chciałbym na razie unikać odnoszenia się do historii, bo jeszcze nie czas, bym brał się za pisanie pamiętników. Moja rezygnacja wynika z potrzeby chwili, ale nie powiedziałem, że jest decyzją dożywotnią. Chyba że bardzo spodoba mi się to "lenistwo", czego nie można wykluczyć (śmiech). Ładnych parę lat pracuję codziennie od 7 rano do późnego wieczora, bez przerwy, wolnej soboty czy niedzieli, praktycznie bez urlopu. Organizm potrzebuje trochę odpoczynku, ale na razie to tylko gdybanie i melodia przyszłości. Wracając jednak do tych osiągnięć to największym jest chyba zdobycie Pucharu CEV, co z uwagi na to, że dokonał tej sztuki mój zespół, zostało chyba gdzieś trochę pominięte czy umniejszone. A dla polskiej siatkówki był to sukces niebotyczny. Nikt do tego nie może się nawet zbliżyć. Ogólnie w sportach zespołowych polskie drużyny nie mogą pochwalić się wieloma porównywalnymi zdobyczami. O tym szybko zapomniano, a to chyba wzór, do którego warto dążyć. Ale może ktoś zechce w przyszłości odkurzyć ten sukces, przywołać go, by pokazać innym drużynom czy zawodniczkom, że warto walczyć.
Rozumiem, że o końcu kariery trenerskiej w pana przypadku absolutnie nie ma w tej chwili mowy?
- To jest potrzeba chwili i konieczność wzięcia na siebie odpowiedzialności. Zespół potrzebuje bodźca i nie mogłem postąpić inaczej.
Czyli w niedługiej przyszłości, na przykład na początku kolejnego sezonu, może pan wrócić na ławkę trenerską Polskiego Cukru Muszynianki Enea?
- Na razie mam za sobą długie rozmowy z prezesem Jeżowskim oraz trenerami Litwinem i Wojtowiczem, w których musiałem ich przekonać, żeby przychylili się do mojej koncepcji. Długo trwały negocjacje, ale w końcu udało nam się wspólnie ustalić, że taka jest potrzeba. Na temat dalszej przyszłości jeszcze nie rozmawialiśmy. Chodziło na razie tylko i wyłącznie o tę konkretną zmianę. Powierzenie drużyny trenerowi Litwinowi to dobra decyzja. Ryszard jest doświadczonym szkoleniowcem, związanym z tym klubem emocjonalnie, więc kto, jak nie on?
Rozmawiał Marcin Olczyk