Trzy razy decydował się na desperacki krok. "Nie chciał sobie pomóc"

Życie Roberta Dadosa bezpowrotnie zmieniło zdarzenie drogowe. Urazy fizyczne zaleczył, ale psychika pozostała rozbita na kawałki. Po trzeciej próbie samobójczej odszedł z tego świata.

Mateusz Domański
Mateusz Domański
Robert Dados PAP / Na zdjęciu: Robert Dados
Gdyby Robert Dados żył, właśnie obchodziłby 47. urodziny. Kto wie, może zarażałby pasją do żużla młodsze pokolenia. Może byłby w stanie podzielić się swoim mistrzowskim potencjałem. Niestety, to tylko gdybanie. Faktem jest bowiem, że Dados odszedł z tego świata przedwcześnie. Nie ma go z nami już od blisko 20 lat.

Niezwykle utalentowany zawodnik potrafił skutecznie walczyć na torze. Niestety, na co dzień przegrywał batalię z depresją. Wołał o pomoc, ale nikt nie był w stanie odmienić jego życia. Ostatnia z trzech prób samobójczych była skuteczna.

23 marca 2004 roku po raz trzeci targnął się na swoje życie. Lekarze przez tydzień walczyli o to, by zatrzymać Dadosa na tym świecie. Niestety, bez efektu. Żużlowiec nie zostawił listu pożegnalnego, więc tak naprawdę swoją tajemnicę zabrał do trumny.

"Nie chciał sobie pomóc"


Bliscy Dadosa wiedzieli o jego problemach. W 2003 roku dwukrotnie próbował odebrać sobie życie. Wtedy jednak pomoc przychodziła o właściwej porze.

"Robert nie chciał sobie pomóc" - napisał w autobiografii "Pół wieku na czarno" trener Marek Cieślak, który miał okazję współpracować z Dadosem we wrocławskim klubie.

Na Dolny Śląsk zawodnik trafił z łatką wielkiego talentu. Miał podbijać światowe areny. Te piękne plany wyhamowały jedna problemy zdrowotne i sprzętowe. Zbawienne miało być wypożyczenie do TŻ Lublin. Niestety, tak się nie stało.

Śmierć Roberta Dadosa wywołała wielkie poruszenie w środowisku żużlowym. Głośno było o tym, co doprowadziło do jego problemów. Depresja miała być następstwem zdarzenia drogowego, do którego doszło na początku maja 2000 roku. Ówczesny zawodnik GKM-u Grudziądz jechał motocyklem i zderzył się z polonezem.

- Z przodu stał motocyklista na światłach, nie wiedziałem, że to Robert. Ja jechałem samochodem i byłem chyba siódmy z tyłu. Auta ruszyły, więc nie widziałem samego uderzenia. Zauważyłem tylko, jak nasz doktor wyskoczył z samochodu i leżący motocykl. Dojechałem do klubu i dowiedziałem się, że to był wypadek Roberta. Ciarki przeszły - wspominał w rozmowie z WP SportoweFakty Piotr Markuszewski, kolega Dadosa z drużyny.

Żużlowiec doznał licznych obrażeń. Miał problemy z kręgosłupem, a poza tym złamał dwa żebra, obojczyk, nadgarstek, miał pękniętą wątrobę oraz odmę płuc. Lekarze musieli mu usunąć fragment płuca. Na tor wrócił po trzech miesiącach. Fizycznie był cały, ale psychicznie - rozbity na kawałki.

"Nieoszlifowany diament"


Kilka miesięcy po tym zdarzeniu Dados odszedł z Grudziądza. Przeniósł się do Wrocławia, gdzie miał rozwinąć skrzydła, a jednocześnie zarobić spore pieniądze.

- To taki nieoszlifowany brylant. Z dużymi możliwościami, ale bardzo trudny do prowadzenia. Indywidualista lubiący chodzić własnymi drogami. Na torze twardy, ambitny, nieustępliwy, gotowy na wszystko byle osiągnąć sukces. Jako człowiek był pogodny, wesoły i koleżeński. Otwarty na otoczenie i świat. Z drugiej strony trochę roztrzepany, na luzie podchodzący do wielu spraw, lekkoduch, któremu nie zaszkodzi delikatny nadzór - podkreślał Andrzej Rusko, prezes wrocławskiego klubu, w książce "Dadi - Przerwany Wyścig".

Wrocławscy działacze coraz częściej dostrzegali ataki depresyjne, z którymi mierzył się Dados. W 2003 roku po Grand Prix zaginął w Szwecji i nie dawał oznak życia. Poza tym okazało się, że ukradł paliwo ze stacji. Wówczas klub nałożył na niego karę w wysokości 25 tys. zł.

- W tej sprawie przegraliśmy wszyscy, i my, i Dados. Teraz można tylko żałować, że zasugerowaliśmy się tym, co mówili wiosną lekarze. Dziś już wiemy, że nadopiekuńczość w stosunku do Dadosa nie dała żadnego rezultatu. Może te kary zmienią jego podejście - tłumaczył wtedy trener Cieślak.

"Chciał chyba udawać twardziela"


Dadosowi nie pomógł nikt, ani nic. - Po dwóch próbach samobójczych sam przed sobą chciał chyba udawać twardziela! Zrobił się zamknięty w sobie - wspominał w książce autorstwa Macieja Maja "Dadi - Przerwany wyścig" Mariusz Marciniak, przyjaciel i menedżer Roberta Dadosa.

W 2004 roku w klubie z Lublina, który miał mu pomóc stanąć na nogi, zdążył odbyć kilka treningów. Snuł rozmaite plany. - Nie dał po sobie poznać, że coś go gnębi. Toteż ciężko jest mi zrozumieć, co naprawdę popchnęło młodego chłopaka do tak desperackiego kroku - dodawał Marciniak.

Największy sukces Dados odniósł w roku 1998, gdy na torze w Pile został mistrzem świata juniorów. To dało mu przepustkę do elitarnego cyklu Speedway Grand Prix.

Dla tak młodego zawodnika jazda w seniorskich mistrzostwach świata była zbyt dużym wyzwaniem. Wszyscy wierzyli jednak w to, że z niepowodzeń wyciągnie wnioski i przekuje je w wielki sukces. Niestety, tak się nie stało...

ZOBACZ WIDEO: Żużel. Rewelacyjne informacje od Patricka Hansena. Zdradził, kiedy wsiądzie na motocykl

***

Gdzie szukać pomocy?
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.

Mateusz Domański, WP SportoweFakty

Czytaj także:
Junior Włókniarza nie miał łatwo z kibicami. Pamiętali, że odmówił jazdy w meczu
Kluby dostaną większe pieniądze. Będzie nowa inwestycja jak w Big Brotherze


KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×